"Bylas dziewietnastolatka mieszkajaca w Londynie.Pewnego dnia lata postanowilas wybrac sie z twoja n.p na kregle,bo bd lubilas w nie grac.Gdy bylyscie juz na miejscu,wykupiliscie tor od razu na 3gdz. ty nie bylas zadowolona z tego wyjscia bo mial byc to babski wypad,a twoja n.p zabrala ze soba swojego chlopaka i bylo Ci smutno,bo juz od dluzszego czasu niemialas partnera,ale staralas sie nie okazywac swojego gniewu.Od razu wpad Ci w oko sliczny mulat,ktory z tego co slyszalas tez wynajmowal tor na 3gdz. Byl tam z 4 rowniez sliczymi kumplami,ale on mial to cos.Caly czas sie na niego gapilas i wgl. nie moglas sie skupic na grze.Zauwazylas,ze przystojny chlopak takze na Cb spoglada.W polowie 2 gdz. zle sie poczulas i bd bolal Cie brzuch,wiec nie gralas tylko siedzialas zwinieta w klebek z bolu i dalej na niego patrzylas.Mulat zaczal isc w Twoim kierunku,ale ty tg nie zauwazlyas,bo wtedy tak Cie bolalo ze bylas skupiona tylko na bolu."
O Chryste. Musiałem przeczytać to trzy razy, żeby zrozumieć o co tu chodzi. Autorko tej szmiry: UŻYWAJ SPACJI! To nie jest karalne. Polskie znaki również. Poza tym... "BD", "N.P", "3gdz", "CB", "TG" ?! What the fuck, takich skrótów nie używa się w prozie! To niedopuszczalne! Chryste panie, co Ty miałaś z polskiego?!
"Przystojniaczeek zapytal :
-Zle sie czujesz?
Tak,bd boli mnie brzuch
-To moze wyjdziemy na swierze powietrze?
-Nwm czy dam rade.
-Dasz,dasz.A jak nie to Ci pomoge./usmiechnal sie/
-Wyszlas na pole z mala pomoca chlopaka. W pewnym momencie powiedzial :
-Jestem Zayn.
-A ja (t.i) milo mi.
-Zuwazylem,ze bd czesto mialas wzrok skierowany na mnie/usmiechnal sie/"
Hm. To jakiś scenariusz sztuki teatralnej? Te wszystkie didaskalia... I nie rozumiem. "Wyszłaś na pole z małą pomocą chłopaka" - pisała to jakaś krakowianka, dam sobie uciąć rękę. Poza tym... Kto to powiedział?! Bo jak dla mnie to jest czyjaś wypowiedź.
I do cholery, nie uwierzę że jakikolwiek chłopak użył by stwierdzenia "miałaś wzrok skierowany na mnie", no do diabła ciężkiego...
"Wrociliscie razem do srodka,ale ty i Zayn juz nie graliscie tylko gadaliscie i niezwracaliscie na nic innego uwagi.Czulas,ze sie w nim zakochalas."
Och, tak, na pewno. Po pół godzinie już wielka miłość. Dobra jest.
"Szliscie i rozmawialiscie i ty zapytalas:
-A na jaki film w koncu idziemy?
-Nwm...moze Titanic w 3D? Teraz akurat go graja."
Skąd ja to wiedziałem...
"-Ahha...Ej wiesz,co ?fajny jestes...nwm bd fajny...
W tym momencie Zayn sie zatrzymal i powiedzial :
--/t.i/ wiem,ze znamy sie tylko 1 dzien,ale ja Cie kocham.Czy zostalabys moja-przerwalas mu bd namietnym pocalunkiem-
Po pocalunku powiedizalas:
-Tak Zayn,zostane Twoja dziewczyna...Kocham cię ♥
Szliscie,trzymajac sie za rece,a na filmie caly czas plakalas,a Zayn zaczal dopiero z polowie filmu.Od tamtego dania minely juz ponad 2 lata,planujecie sie pobrac i zalozyc rodzine.♥"
O mój Boże... "Ahha...Ej wiesz,co ?fajny jestes...nwm bd fajny..." ?! Ja przepraszam, ale txt spk jest cholernie nie na miejscu.
"wziełaś wdech bo przecież teraz miałaś być silna.. miałaś ale..
mineły kilka tygodni, dopadła cie depresja.."
To już inny imagin. Zdanie zaczyna się z wielkiej litery, do cholery! Poza tym... "minęły kilka tygodni". Kali jeść, Kali pić? FORMA! No i dopadająca Cie depresja. Wiem, że używa się tego stwierdzenia, ale ono mnie niezmiernie śmieszy. Wyobrażam sobie taką depresję, która kogoś goni i w końcu go łapie i pożera.
"p: bede sie z tobą spotykać codziennie około 18-stej bede twoim psychologiem, jesteś w szpitalu psychiatrycznym.
gdy to powiedziała miałaś ochote krzyczec, nagle wszedł lekarz,
l: niestety.. nie bede owijać w bawełnę, przez te tabletki ma pani guzy, guzy które pękną"
Ja nic nie chcę mówić, ale zanim się napiszę takie rzeczy, powinno się sprawdzić czy to faktycznie jest prawdopodobne. Jak na moje - nie.
"Gdy przyjechalo pogotowie i zabralo chlopaka,ty postanowilas pojechac do szpitala z nim.Gdy bylas juz na miejscu,dowiedzialas sie ze gdyby ni to,ze go zlapalas mglby juz nie zyc.Poszlas do sali w ktorej lezal.Czylas sie bd dziwnie siedzac obok osoby,ktorej najprawdopodobniej uratowalas zycie.Zlaalas go za reke i glaskalas,a on po jakis 10min sie obudzil i zapytal :
-Kim ty jestes? I gdzie ja jestem ?
-Ja...jestem osoba,ktora uratowala Ci zycie i jestes w szpitalu.
Po tych slowach blondasek sie usmiechnal i bd cicho powiedzial"
No nie wydaje mi się.
"Niall poprosil,zebys odprowadzila go do domu.Ty akurat nie mialas nic innego do roboty i powiedzialas,ze z checia go odprowadzisz.Gdy dotarliscie,Niall poprosil zebys zosytala na herbate,a ty oczywiscie sie zgodzilas.Pozmawialiscie i wymieniliscie sie nr. tel. jakby cos sie dzialo Niallowi,bo mieszkam sam.Niall zapytal czy ty tez mieszkasz sama,a akurat 2msc. temu wyprowadzilas sie od rodzicow,wiec odpowiedzialas,ze tak.
Nial:
-To moze moglabys chociaz dzis zostac u mnie na noc w razie czegos.?"
Ohohoho. Zaczyna sie. Niall, Niall, Niall, Niall... Powtórzenia, powtórzenia, powtórzenia. Cóż, wydaje mi się że męskie imię można zastąpić tysiącem innych słów. Ale nie, nikt przecież nie wiedziałby że to chodzi o niego! -.-
" gdy Niall poczul Twoje cialo odwrocil sie i Cie mocno przytulil.Spaliscie wtuleni i Tb to bardzo odpowiedalo i po Niallu bylo widac,ze jemu tez.Snilo Ci sie,ze bylas z Niallem para,a ze mialas sklonnosc do gadania przez sen nie dawalas za bardzo spac Niallowi
i krzyczalas :
-Niall! Prosze Cie!Nie odchodz! Przeciez ja Cie kocham!
Po tym Niall Cie przez przypadek obudzil,gdyz tak mocno Cie przytulil.Ty zaspana zapytalas:
_Gadalam cos przez sem ? Jak tak,to bardzo przepraszam..ale nad tym nie panuje.
-Alez nie szkodzi,bd milo bylo mi tego sluchac.
-Takk?!A co ja takiego mowilam ?!
-Ze mnie kochasz,i jezeli to prawda,to musze Ci powiedziac ze ja Cb tez.
-Seriooo ???!!! ;O Tak sie ciesze!
Pocalowaliscie sie i od tamtego dnia jestescie bardzo szczesliwa para ♥"
Yhm. Chcę mieć sprawę jasno. Znacie się dwa dni (w zaokrągleniu oczywiście...) i już wpakowałaś mu sie do łóżka. Już się kochacie. I już jesteście bardzo "szczesliwa para♥". Jakieś zakrzywienie czasoprzestrzeni?
"Byłaś z Liam'em w kinie, na `to tylko sex`. Widziałaś jak twój chłopak się tobie przygląda.
L:A może ....
Ty:Chodź idziemy, bo przyjaciel twój już nie wytrzyma."
Ahahaha. No nie. Jaki przyjaciel? Kto tam jest z wami?!
"*Spojrzeliście na `namiot`, który robił się Liam'owi w spodniach. Wyszliście z sali i poszliście do damskiej ubikacji."
Liam lubi biwakować. Ma przenośny namiot!
Wcześniej rozglądaliście się czy nikogo nie ma. Gdy weszliście do jednej z kabin Liam oparł cię o ścianę i zaczął całować. Jego przyjaciel stał już."
No bez kitu. Ktoś tam z wami jest.
"Czułaś jak ci się wbija. Odpięłaś mu spodnie i ściągnęłaś je wraz z bokserkami. On zrobił to samo. Od razu wszedł w ciebie. Poruszał się bardzo szybko. Było wam dobrze. Po godzinie skończyliście pierwszą część, wróciliście na film."
Och, no tak. Tak po prostu.
"Gdy się skończył pojechaliście do domu. Od razu poszliście do sypialni. Ściągnęłaś swojemu chłopakowi ubrania, on zrobił tobie to samo. Całował twoje rozpalone ciało. Pobawił się trochę sutkami i łechtaczką."
Yeah. Good fuckin' luck with that.
"Ty pobawiłaś się jego przyjacielem, następnie Liam w ciebie wszedł. Z każdym ruchem łóżko skrzypiało coraz bardziej. W końcu pękło. Mieliście to gdzieś kochaliście się dalej. Po dwóch godzinach usnęliście wtuleni w siebie."
Pęknięte łóżko... Tak samo z siebie, wzięło i pękło. Było
* * * * * ** * * * * * * ** * * ** * * ** *
Dobra. To jest opowiadanie, które napisałem dość dawno temu, ostatni rozdział napisała moja przyjaciółka, bo chciałem żeby też było coś "jej" w tym opowiadaniu. Powiem Wam szczerze, jest totalnie nierealne i zmyślone w stu procentach. Jedyne, co jest prawdziwe, to miejsca w których dzieje się akcja. Spędziłem mnóstwo czasu przy wyszukiwarce i Google Maps, żeby sprawdzić lokalizacje, dobrać odpowiednie lokale, hotele, miejsca itp. Opłaciło się, bo moim zdaniem fakt, że akcja dzieje się w realnych miejscach, nadaje temu opowiadaniu lekkiej realności. Mam nadzieję że Wam się spodoba, chociaż moim zdaniem "Wilgoć" jest lepsza.No i jeszcze jedno. Ponieważ przy pisaniu tego opowiadania kilka osób domagało się romansu, pojawił się. Co prawda dziwnie mi było to pisać, no ale jest.
TRASA OD ZAPLECZA
Środa, 2:37. Redakcja. Środek nocy,
na litość boską.
Stosy zdjęć, papierów, niedopałki
papierosów wysypujące się z popielniczki, kable, aparaty,
mrugające okropnie stare monitory, zaduch, kilkanaście plastikowych
kubeczków po kawie z automatu, pogniecione kartki papieru, ołówki,
długopisy, korektory, markery. No i ja i ona.
Powinienem się przedstawić w
zasadzie. Jestem Artur, od dwóch lat pracuję w jednym z polskich
czasopism, której nazwy, ze względów etyki pracy, nie mogę tutaj
podać. Nie będę pisał jak wyglądam, przecież to bez sensu. Ową
tajemniczą „oną” obok mnie była moja redakcyjna koleżanka i
prywatna przyjaciółka, młodsza ode mnie o rok, Agata, potocznie
zwana Agatką. Ten przydomek przylgnął do niej przez jej niski
wzrost i wiecznie roześmianą buzię.
Ten potworny bałagan który wcześniej
opisywał panował u nas w biurze co środę. Wtedy zamykaliśmy
numer. Siedzieliśmy często do rana, żeby kurierzy o siódmej mogli
zawieźć wszystko do drukarni. Ta środa do tej pory nie różniła
się od żadnej w ciągu ostatnich dwóch lat. Do czasu.
Rozległo się pukanie do drzwi. To
zabawne. Te drzwi były szklane, więc doskonale wiedzieliśmy że
ktoś za nimi stoi, a ludzie i tak pukali. Do pokoju wpadła zdyszana
Baśka, nasza stażystka. No, może nie do końca nasza, tylko szefa.
Ale wszyscy ją kochali, bo dwoiła się i troiła żeby tylko
utrzymać tu staż. Klapnęła bezwładnie na jedyne wolne krzesło i
łapiąc oddech, wachlowała się plikiem papierów trzymanych w
ręce.
Agatka przyglądała się jej z
umiarkowanym zainteresowaniem.
-Jezu Chryste... - sapała Baśka –
co tu się dzieje, okno otwórzcie, bo tu gorzej niż w komorze
gazowej!
Cmoknąłem.
- Chciałbym zauważyć, kochanie,
że jesteśmy na dwudziestym piętrze. Tutaj się nie otwierają
okna. Tu jest cholerna klimatyzacja. Która działa teoretycznie,
chociaż nie doświadczyłem.
Agata podrapała się w nos
zakreślaczem.
- Co ty tu chcesz? Bo nie wydaje mi
się żebyś przyszła do nas ze świeżą kawą...
Coś dziwnego było między Agatą i
Baśką. Agata Basi wyraźnie nie lubiła, natomiast Baśka ją
uwielbiała. Takie toksyczne trochę. A ja to wszystko musiałem
znosić z zaciśniętymi zębami.
- A właśnie! - przypomniało się
Basi – stary was woła do siebie, jakaś afera gruchnęła albo
coś, nie wiem, ale łazi po gabinecie w tą i z powrotem, jakiś
taki podładowany, nie wiem czy on się cieszy czy co on w sumie
robi... Wiecie jak to on. No ale w każdym razie, prosi was do
siebie.
- Chryste, teraz? Jak ja tu się
bawię z Zielińską? - mruknąłem, wskazując gestem na monitor
komputera, na którym akurat wygładzałem twarz aktorki w
Photoshopie.
- Tak, teraz, i lepiej idźcie, bo
to się źle skończy...
Agata pomamrotała coś niewyraźnie
pod nosem, zgasiła papierosa, łyknęła kawy i wstała. Ja zrobiłem
dokładnie to samo. Wyszliśmy z pokoju i pomaszerowaliśmy ku
windzie.
Środa, 2:53. Winda w redakcji.
-Ciekawe co on może od nas
chcieć... - zapytała Agata, poprawiając w lustrze włosy .
-A skąd ja mam wiedzieć? Stary
zawsze ma takie pomysły, że to lepiej nie wiedzieć...
Winda dzwonkiem powiadomiła nas o
przybyciu na piętro na którym mieścił się gabinet szefa. Agata
poprawiła mi kołnierz, bo stwierdziła że wyglądam jak łajza i
zapukaliśmy do drzwi redaktora naczelnego. Władczym tonem kazał
nam „wleźć szybko do środka”.
Rzeczywiście. Wydawał się jakiś
nieswój.
Siadać i się nie odzywać –
powiedział dziwnie tajemniczo.
Zgodnie z rozkazem, usiedliśmy na
wielkiej skórzanej kanapie i wlepiliśmy w szefa pytające
spojrzenie. Przyglądał się nam jakby powątpiewająco.
- Sprawa jest taka. Dostałem
telefon z Manchesteru. Wiecie, że mamy tam zaprzyjaźnioną
redakcję – pokiwaliśmy twierdząco głowami – i że czasami
ktoś od nas tam jeździ, pisać dla nich. I tak samo działa to w
naszą stronę. Widzieliście Williama i Katie? - znowu pokiwaliśmy
głowami – No, to oni są właśnie od nich. I teraz pojawiła się
kolejna prośba o to, żeby ktoś od nas tam pojechał.
Skrzywiłem się. Jezu, jak on myśli
że zostawię otwarte materiały dla tych żółtodziobów świeżo
po studiach, to chyba zwariował.
-W każdym razie. Sprawa jest dość
nietypowa.
- Mów szefie, dla nas wszystko
ostatnio jest nietypowe – powiedziała z uśmiechem Agata.
Naczelny usiadł w swoim fotelu.
- Pytanie: na co najbardziej chorują
dzisiejsze nastolatki?
- Na grypę! - wyrwało mi się
niechcąco.
Szef spojrzał na mnie jak na idiotę.
- Nie. Znaczy, to też, ale nie o to
chodzi. Słyszeliście na pewno o One Direction. Słyszeliście?
- Tak, coś tam w radio było –
powiedziała nieśmiało Agata.
- No to już coś. W każdym razie.
Oni jadą w trasę do Stanów. I wy jedziecie z nimi, na trzy
miesiące. Manchester nie ma ludzi. Wszyscy tam płaczą, bo każdy
by chciał tam pojechać, ale nikt nie może, tamten naczelny trzyma
ich jak psy na łańcuchu, wszyscy teraz pracują nad Olimpiadą.
Zatkało mnie. Agaty nie zatkało,
tylko dlatego że ze świstem wciągnęła powietrze. My mamy jechać
do Anglii, i z jakimiś małolatami tłuc się przez trzy miesiące
po Stanach? Chryste, za co?!
- Szefie, a nie może jechać ktoś
z nowych? - zapytałem z nadzieją.
- Wykluczone. Wy jesteście młodzi,
wyglądacie dobrze, znacie język perfekt, poza tym wy mi
najbardziej do tego pasujecie.
Poczułem, że nie damy rady się z
tego wykręcić. Kątem oka spojrzałem na Agatę. Nie podzielała
moich obaw. Wręcz przeciwnie, wyglądała jakby wygrała na loterii
miliard.
- W każdym razie... - kontynuował
naczelny – musicie się szybko pozbierać. Otwarte tematy
zostawcie Basi, ona je komuś przekaże.
- Skąd taki pośpiech?
-Bo wyjeżdżacie jutro wieczorem.
Znowu mnie zatkało.
Reszta nocnego spotkania upłynęła
pod znakiem kawy i wymagań szefa. Rysował mi się obraz trzech
miesięcy ciężkiej harówy, nie spania, tysięcy zdjęć i
materiałów wideo, wywiadów, rozmów, reportaży i innych cudów.
Wszystko na temat One Direction. Szczerze przyznam, że mało o nich
słyszałem do tej pory. Albo się nie interesowałem po prostu.
Agata natomiast promieniała szczęściem.
Środa, 5:32, winda w redakcji.
Słaniałem się na nogach ze
zmęczenia, natłoku myśli i obowiązków przez najbliższe trzy
miesiące.
Agata natomiast nie wyglądała wcale
na zmęczoną, rozpierała ją energia i w ogóle szalała. Że ta
winda się nie zacięła od wstrząsów wywołanych jej radością,
to po prostu cud.
-Co ty się tak cieszysz? -
spytałem ją, przecierając oczy, bo piekły mnie tak bardzo że
myślałem że nie wytrzymam i wydłubię sobie narząd wzroku z
twarzy.
- No jak to co? Jak to co? Anglia!
Stany! One Direction! I Har... - urwała, czerwieniąc się.
- Co, Harrods? Myślisz że będziemy
mieli czas na zakupy? Oszalałaś?
Agata przestała być czerwona. Nie
zauważyłem że bardzo jej ulżyło.
- Tak, Harrods. Myślałam że
pójdziemy. No ale nic, nie damy rady rzeczywiście...
Dojechaliśmy do naszego pokoju,
zgarnąłem do torby wszystkie swoje rzeczy. Agata zrobiła to samo,
a wychodząc wcisnąłem biegnącej korytarzem Basi rozpiskę
materiałów które zaczęliśmy, a które ktoś przecież musiał
skończyć. Życzyła nam miłego wyjazdu i pobiegła dalej stukając
obcasami w drewnianą podłogę.
Wygrzebałem z kieszeni kluczyki do
auta i wkładając je w zamek upuściłem telefon. Kurde.
Umówiliśmy się z Agatą jutro na
dwunastą na Okęciu. Samolot mieliśmy o czternastej trzydzieści
sześć. Akurat znajdziemy czas na papierosa i kawę.
Dojechałem do mieszkania, obudziłem
kota i wpakowałem się prosto do łóżka.
Środa, 14:26. Moje mieszkanie.
Obudziłem się i ziewając strasznie,
włączyłem komputer i telewizor. Skoro mam robić materiał o
młodych gwiazdach, wypadałoby się cokolwiek o nich dowiedzieć.
Włączyłem MTV, a w wyszukiwarkę wpisałem nazwę zespołu.
Momentalnie eksplodowała mi głowa. Setki tysięcy wyników
wyszukiwania. Przejrzałem kilka stron, poczytałem podstawowe
informacje, odpaliłem YouTube i przesłuchałem ich płytę. W
połowie przyłapałem się na tym że tupię nogą w rytm muzyki.
Kurde, chwytliwe, i nawet mi się podoba.
Jęczący mi pod krzesłem kot wyraźnie
dawał mi do zrozumienia, że jest głodny. Podniosłem się z
krzesła, dałem tej jędzy jeść a sobie zrobiłem kawę i kanapkę
z nutellą. Bez nutelli nie ma życia.
Gdzieś w odległym kącie mieszkania
rozwyła się moja komórka. Podskakując w rytm Up All Night
ruszyłem na jej poszukiwania. Agata.
- Ej, ciemnoto kambodżańska, o
siedemnastej w redakcji. Szef robi nam odprawę, bierzemy sprzęt.
Jutro już nie będziemy musieli tłuc się z tym wszystkim.
Oszczędzimy czas i się wyśpimy przynajmniej.
- Dobra dobra. Będę.
Rzuciłem na łóżko telefon,
spojrzałem na moją kotkę, której nadałem dziwne imię Fretka.
Znalazłem ją kiedyś na ulicy i tak ze mną była do tej pory.
- Co ja mam teraz z tobą zrobić?
Odpowiedziało mi miauknięcie.
Zadzwoniłem do Łukasza, mojego przyjaciela jeszcze za czasów
studiów. Miał własną firmę, zarządzał nią z domu, więc
pomyślałem że Fretką może się zająć. Owszem, mógł,
powiedział żebym podrzucił mu ją wieczorem.
Wieczorem podrzuciłem.
Środa, 16:28. Korki w Warszawie.
Grzmociłem palcami w kierownicę
mojej rozsypującej się Hondy. Nie rozsypywała się ze starości,
nie nie, aż taki grat to nie był. Rozsypywała się, bo kilkanaście
minut temu jakiś bęcwał w wielkim terenowym Mitsubishi postanowił
zaparkować mi na bagażniku. Normalnie szlag by mnie trafił i
czekałbym teraz na policję, ale w obliczu spotkania w redakcji i
jutrzejszego wyjazdu, miałem w nosie mój samochód, tego idiotę
który mnie staranował i całą resztę. Musiałem zdążyć.
Niewiele czasu mi zostało, także opierając się o klakson
wrzeszczałem na wszystkich wokół. Jak łatwo się domyślić,
niewiele to pomogło. Korki trwały w postaci niezmienionej.
Środa, 17:36. Redakcja.
Wbiegłem do gabinetu szefa, nawet nie
pukając. Agata już tam siedziała i spojrzała na mnie wzrokiem
pełnym morderczych zapędów.
- Co to ma znaczyć? Pół godziny
spóźnienia – powiedział naczelny, patrząc na mnie równie
morderczo.
- Przepraszam najmocniej szefie! -
sapnąłem, stawiając torbę i siadając na kanapie – ale jakiś
kretyn mnie rozjechał i miałem opóźnienie.
- Co ci zrobił?
- No, nie mnie rozjechał, mój
samochód. Szef wyjrzy przez okno, widać. Taka srebrna Honda bez
połowy bagażnika.
Naczelny podszedł do okna, spojrzał w
dół na parking i uśmiechnął się ponuro.
- Rzeczywiście, będzie trzeba
klepać... No, nie ważne, jak już jesteście oboje, to sprawa
wygląda tak. Jutro lecicie do Anglii. Będziecie tam koło
osiemnastej, więc znajdziecie jeszcze chwilę czasu dla siebie.
Pojutrze macie samolot do Chicago, gdzieś tu mam rozkład lotu... -
mruknął, przewalając stertę papierów na biurku – O jest.
Trzymaj – wepchnął kartkę Adze – i w Chicago macie pierwszy
koncert, ale dopiero dzień po lądowaniu. Będziecie mieli czas na
rozmowy z zespołem.
- A kiedy się z nimi spotkamy? -
spytała Agatka, przebiegając wzrokiem po kartce.
- Na Heathrow, przed odlotem.
Próbowałem was umówić jakoś wcześniej, ale ich agent
powiedział że nie ma mowy, bo potrzebują czasu żeby się
przygotować do lotu. Dziwne to dla mnie trochę, ale jesteśmy
tylko pismakami. Takich jak my są setki.
- Właśnie... - zacząłem powoli –
dlaczego to akurat nas wybrali? Naszą redakcję? Przecież oni
nawet nie byli w Polsce. Wiedzą że my istniejemy?
- Skąd wiesz? - zwróciła się do
mnie Agata z iskrami w oczach.
- Bo... eee... czytałem trochę. -
wstyd było mi się przyznać że w ciągu jednego popołudnia
zostałem fanem One Direction.
Rzuciła mi ciekawskie spojrzenie. Szef
się zirytował.
- Dobra, będziecie mieli dość
czasu, żeby się nagadać. Teraz tak... pieniądze macie już na
tych firmowych kontach, faktur nie chcę, bo w Stanach i tak wam nie
wystawią. Potem ściągnę sobie wydruki z kont i się rozliczę,
to się nie martwcie tym... - pogrzebał w papierach, wyciągnął
kopertę i rzucił mi ją na kolanach – tu są bilety. Na razie do
Londynu i Chicago, resztę musicie sobie kupować na bieżąco, bo
ja do końca nie wiem co i jak tam będziecie planować. Sprzęt
bierzcie jaki chcecie, to ma być materiał na miarę
dziennikarskiej Nike. Jak ktoś akurat czegoś używa, zabierzcie mu
to i bierzcie dla siebie, powiedzcie że ja tak kazałem.
Ucieszyłem się ogromnie. Pomyślałem
sobie że w końcu zabiorę Rafałowi Canona, który był zamówiony
dla mnie, a ten kretyn sobie go przywłaszczył. I bezczelnie nie
chciał oddać.
- Agata, teraz sprawa do ciebie.
Wiem jak dobrze piszesz i chwała ci za to. Ale masz dać z siebie
milion procent. Ten materiał to dla nas wszystkich przepustka do
lepszych tematów, większych zleceń i ogólnie otworzy nam wiele
drzwi. Artur, tylko nie przesadzaj z ilością zdjęć. Musisz nam
wysyłać jakieś na bieżąco, będziemy to składać w jakieś
małe zajawki. Resztę zrobisz po powrocie. Zrozumiano?
Potwierdziliśmy, pożegnaliśmy się
z szefem i poszliśmy do działu foto po cały potrzebny sprzęt. I
jak zwykle w takiej sytuacji nie wiedziałem co zrobić. Agata stała
nad regałem z komputerami.
- Co tak się męczysz? - zapytałem.
- Bo nie wiem który wziąć!
- Bierz Vaio, najlepiej się nadają.
- No tak, ale który?! Czerwony czy
zielony...?
Przewróciłem oczami waląc otwartą
dłonią w czoło. Tak. Zawsze ten sam problem. Najważniejszy był
kolor. Wybrałem co chciałem, zapakowałem do wielkiego plecaka i
zważyłem ten tobół w ręku. Coś mi się wydawało, że jest za
ciężki. Wywaliłem połowę, stwierdzając że dam sobie radę z
tym co mi zostało. Mojego Canona nie wsadziłem, po prostu go nie
było na półce. Zwróciłem się do Kaśki, która akurat robiła
jakieś grafiki.
- Kaśka, gdzie jest jedynka?
- Rafał wziął rano, a co?
- Potrzebuję. Na teraz.
Kaśka złapała telefon i ściągnęła
do pokoju Rafała. Rzuciłem mu zawistne spojrzenie. Nigdy go nie
lubiłem. Uważał się za najlepszego fotografa. A zdjęcia robił
koszmarne. Szef kiedyś wspominał, że gdyby nie fakt że świetnie
pisze, już dawno by wyleciał.
- Co jest? - spytał, patrząc na
Kasię.
Dziewczyna wskazała głową na mnie,
uśmiechającego się tak że prawie każdy pomyślałby że
postradałem zmysły.
- Canona dawaj. Potrzebuję na
wyjazd.
Rafał dziwnie na mnie spojrzał.
- Co? Zapomnij. Gdzie niby jedziesz?
Do Mrągowa, na kabarety? Pięćsetka ci starczy, odwal się.
Najeżyłem się, ale nie dałem tego
po sobie poznać. Uśmiechnąłem się jeszcze bardziej szatańsko.
- Zapytaj starego jak ci się nie
podoba. Za pięć minut widzę tutaj jedynkę, z całym ładującym
szajsem i szkłami. I nie, nie Mrągowo stary. Stany.
Rafała wyraźnie zatkało i widziałem
jak nienawiść miesza się z żalem na jego twarzy.
- Dobra...
Wygrałem. W końcu. Poczekaliśmy z
Agatą aż ten frajer przyniesie mi sprzęt, zapakowałem wszystko i
z wyrazem tryumfu na pysku wyszedłem z pokoju. Agata męczyła się
z torbą na komputer, która nie chciała się zapiąć.
- Ej, mam pomysł – rzuciłem,
zatrzymując się na środku korytarza. Agata z impetem wlazła mi w
plecy.
- No? - mruknęła, wciąż szarpiąc
się z upartym zamkiem.
- Spędzimy ze sobą razem trzy
miesiące, prawda? To bądź łaskawa zejść mi z oczu, jeszcze
zdążymy się na siebie napatrzeć. Ja jadę do domu, ty rób co
chcesz.
- A idź w cholerę! - wrzasnęła
śmiejąc się – widzimy się jutro na lotnisku, cześć!
Środa, 19:34. Moje mieszkanie.
Szybkie pakowanie. Nie lubię się
pakować, bo nigdy nie wiem co zabrać. Teraz miałem wyjechać na
trzy miesiące. Trzy miesiące pałętania się po hotelach. Dobrze
że tam są pralnie. Nie trzeba brać dużo. Tak myślałem, a
końcowa moja torba była cięższa niż samolot, którym mieliśmy
lecieć. Zniosłem ją na dół, wepchnąłem na tylne siedzenie
zmasakrowanej hondy i wróciłem na górę. Otworzyłem komputer,
zgrałem sobie na iPoda całą muzykę jaką miałem na dysku,
dorzucając świeżo ściągniętą płytę One Direction.
Uzależniłem się od tej muzyki, całkiem serio. Spojrzałem przez
okno na Warszawę i położyłem się spać, jutro czeka nas cała
masa roboty.
Czwartek, 12:11, Okęcie, Warszawa.
Tupałem niecierpliwie nogą, siedząc
na torbie w budynku lotniska. Agaty wciąż nie było. Wiecznie się
spóźniała, ale czemu akurat dzisiaj znowu musi przyjeżdżać po
czasie?
W końcu zauważyłem jak wlecze się w
moim kierunku, ciągnąc za sobą potężną walizę. Uniosłem brwi,
kiedy podeszła do mnie, sapiąc i umierając z przemęczenia.
- Co ty tam masz? - spytałem,
wskazując na walizkę – całe mieszkanie spakowałaś?
- Zamknij się i pomóż mi! -
warknęła, rzucając we mnie torebką – Chodź się napić kawy,
bo zaraz zwariuję z tym wszystkim...
A myślałem że to ja denerwowałem
się wylotem.
Ciągnąc za sobą twardą walizkę ze
sprzętem, w ręku trzymając torebkę Agaty a na ramieniu dźwigając
własną torbę, nie czułem się najlepiej na świecie. Zdecydowanie
to wszystko ważyło zbyt wiele jak na moje możliwości.
Zdenerwowałem się, gruchnąłem moją torbą o posadzkę i
zakładając ręce na piersiach, powiedziałem że dalej nie idę. A
do budki z kawą nie było już daleko.
- Chryste, z tobą gorzej niż z
babą... - mamrotała pod nosem Agata, odwracając się i szukając
wzrokiem wózka na bagaż. Wypatrzyła jakąś starszą kobietę,
która na wielkim wózku wiozła tylko zwykłą torebkę. Ruszyła w
jej stronę, bezczelnie zabrała jej wózek ręką wskazując na
mnie w otoczeniu walizek i podprowadziła żelastwo. Zapakowaliśmy
to wszystko i jakże wygodniej i lżej szło się po kawę.
Usiedliśmy na twardych krzesełkach z kubkami parującej kawy.
- Jak myślisz, jacy oni są? -
spytałem, przypatrując się startującym samolotom za oknem.
- Wyjdę na idiotkę jak ci opowiem.
- Czemu? Też ich lubisz?
- Jak to też?
- No cóż, ja zdążyłem już
polubić. Całą noc się dokształcałem i oto efekty. Kolejny
psychofan.
- Nie jestem psychiczna! - oburzyła
się Agata, chlustając sobie na spodnie kawą.
Zarechotałem podle, wciskając jej w
dłoń chusteczki.
- Dobra dobra, ja wiem swoje.
- No w każdym razie... hmmm... no
trochę się stresuję, to normalne. Zobacz ile ludzi dałoby
wszystko żeby być na naszym miejscu.
- Niby racja – przytaknąłem –
ale nie wydaje ci się że takie życie gwiazdy jest męczące?
- Nie wiem... zobaczymy.
Czwartek, 19:20 czasu lokalnego,
Londyn.
Wyleźliśmy z budynku terminala
londyńskiego Heathrow. Londyn przywitał nas – jak to było do
przewidzenia – deszczem. Dziękowałem sobie w duchu, że cały
sprzęt zapakowałem w twardy case, a nie zwykły plecak, bo dawno
wszystko by szlag trafił. Pal licho ubrania, wyschną. Agata
natomiast rozpaczała, że pokręcą się jej włosy. Przewróciłem
oczami.
Złapaliśmy taksówkę, która
zawiozła nas pod samo wejście do hotelu. I dopiero tutaj poczuliśmy
prawdziwą brytyjskość. Nie wiem co myślał sobie naczelny,
rezerwując nam ten hotel. Był mały, ciasny i stuprocentowo
angielski. Ciemne ściany, ciemna podłoga, ciemne jedzenie, ciemne
okna, ciemny recepcjonista. Na litość boską, tu wszystko było
ciemne. Poczułem się jak w grobie, natomiast Aga chłonęła tą
ciemność całą sobą, zupełnie zadowolona. Recepcjonista
poseplenił coś pod nosem, opluł mi rękę, którą wyciągnąłem
po klucze i wtarabaniliśmy się po schodach na drugie piętro gdzie
czekał na nas pokój. Hm, ale zaskoczenie. Ciemne ściany, ciemna
podłoga, ciemne meble, ciemne okna. Znowu jak w grobie, Chryste.
Rzuciłem się na ciemne łóżko przykryte ciemną narzutą. Było
nawet wygodne. Rozwaliłem się nie przejmując się walizkami
stojącymi na środku. Usłyszałem Agatę wchodzącą do pokoju,
zaraz potem wrzask i łomot. No cóż. Agata bardziej przejęła się
moimi walizkami i postanowiła wykorzystać je żeby się potknąć i
stłuc sobie kość ogonową. Przeklinając mnie i grożąc mi
pięścią, podeszła do okna i rozsunęła ciemną zasłonę. Ja
zajęty byłem duszeniem się ze śmiechu. Za oknem malował się
piękny widok Londynu. Nie wiem ile kosztował nas ten nocleg. Ale
dla samego widoku warto było zapłacić każde pieniądze.
Jak się potem okazało, właśnie tak
było. Przez telefon zrobiłem naczelnemu awanturę, że każe nam
płacić takie pieniądze za hotel, w którym nawet nie ma śniadania.
Po czym przypomniałem sobie że to firma za niego płaci, nie ja,
zrobiło mi się głupio i rozłączyłem połączenie.
Agata siedziała z nosem przy
komputerze, natomiast ja ze słuchawkami na uszach grzebałem w
walizce ze sprzętem. Jak po każdej podróży, sprawdzałem czy nic
się z niczym nie stało. Na szczęście i tym razem wszystko było w
porządku, zatrzasnąłem wieko, wcześniej wyciągając tylko małą
lustrzankę i bardzo jasny obiektyw Carla Zeiss'a. Stwierdziłem że
na lotnisku nie będę taszczył ze sobą całej wielkiej torby, mały
aparat i dobre szkło w zupełności wystarczy, a resztę sobie będę
używał już w Stanach.
- Ej, dostałeś maila – odezwała
się Agata.
Spojrzałem na ekran telefonu, który
rzuciła mi dziewczyna. Rzeczywiście. Zacząłem czytać.
- E tam, jakiś spam – mruknąłem
i przekręciłem się na drugi bok – idę spać. Budź mnie rano.
Albo ja ciebie, i nie siedź do późna, bo potem będziesz
nieprzytomna.
Piątek, 11:20, Heathrow, Londyn.
Staliśmy już przy bramkach celnych
na lot Londyn – Chicago. Bagaże już oddaliśmy, Agata miała
tylko torebkę, ja sportową torbę pełną papierów, przepustek,
paszportów, portfeli i innych bzdetów. Aga uparła się że ja mam
wszystkiego pilnować, bo ona zgubi. Przynajmniej nosiła mój
aparat, bo chwilowo byłem zajęty pisaniem smsa. Czekaliśmy z
niecierpliwością na chłopaków i ich agenta, ale jak na złość
ich nie było. Samolot za godzinę. Nie wydaje mi się żeby
międzykontynentalny lot czekał nawet na premiera, a co dopiero na
One Direction. Zacząłem wątpić czy jesteśmy przy dobrym wyjściu.
Zapytałem celnika, tak, staliśmy w dobrym miejscu.
Znowu zacząłem stukać w klawisze,
kiedy coś wielkiego i czarnego odepchnęło mnie na bok. Rozejrzałem
się zdziwiony, kiedy przed sobą ujrzałem wielką górę mięsa
ubraną w czarny garnitur i ze słuchawką w lewym uchu. Przez myśl
przebiegło mi że może to jakiś atak terrorystyczny i FBI rzuciło
się do akcji. Spojrzałem na Agatę i miałem zamiar powiedzieć,
żeby rzuciła mi aparat. Jednak zamiast twarzy Agi zobaczyłem
mojego canona i usłyszałem dźwięk migawki. Spojrzałem w stronę,
w którą wycelowany był obiektyw.
I wtedy jasna dla mnie zrobiła się
obecność goryla z ochrony. Cała piątka, Liam, Zayn, Niall, Harry
i Louis dreptali w stronę wejścia na pokład. Machnąłem ręką na
Agatę i ruszyłem za nimi. W końcu mamy razem pracować. Zrobiłem
trzy kroki, kiedy przede mną znów zmaterializował się wielki
ochroniarz i wybulgotał pod nosem, że muszę poczekać aż oni
wejdą. Najeżyłem się.
- Ty wstrętny, gruby pacanie –
mamrotałem pod nosem po polsku – już ja ci dam poczekać, już
ja ci...
- Cicho – powiedziała Agata,
pojawiając się obok. Posłała ochroniarzowi miły uśmiech. Nic
to nie dało, dalej staliśmy, patrząc jak chłopaki znikają w
rękawie.
- No cholera! - zdenerwowałem się
– No i zobacz, przez tego osiłka zwiali nam, i co teraz?
- W sumie... - zastanowiła się
Agata – czemu nie poczekali? Przecież powinni wiedzieć że tu
będziemy. Nie?
Rozejrzałem się szukając agenta
zespołu. Nie zauważyłem go nigdzie. Ten wstrętny osiłek wciąż
stał przede mną, a za nami zbierała się już spora grupka ludzi,
czekających na wejście do samolotu. Rozpiąłem torbę, pogrzebałem
w niej i podetknąłem ochroniarzowi pod nos upoważnienie od agenta,
podpisy redaktorów, nasze identyfikatory i nawet paszporty. Wziął
to wszystko w swoją tłustą łapę, odwrócił się do innego
ochroniarza, który pojawił się nie wiadomo skąd i zademonstrował
mu plik kartek i dokumentów. Ten drugi, chyba bardziej rozgarnięty,
podszedł do nas i powiedział, bardzo powoli.
- Przepraszam za kolegę. On nic nie
wiedział.
Wyczułem, że wyraźnie mówi do mnie
jak do idioty albo uznał, że nie znam angielskiego. Od 6 roku życia
uczyłem się tego języka, i piękną akcentowaną angielszczyzną
powiedziałem co myślałem.
- Po pierwsze, może pan mówić
normalnie, i ja i koleżanka doskonale was rozumiemy. Po drugie, jej
imię wymawia się inaczej – spojrzał na mnie niespokojnie –
tak, słyszałem jak pan je czytał. Po trzecie, nie życzę sobie
takiego traktowania. Jestem z poważnego wydawnictwa i tak proszę
być traktowany. Wszystko było ustalone. Mieliśmy tutaj spotkać
się z zespołem. A przez pana kolegę wszystko szlag trafił.
- Proszę wybaczyć – ochroniarz
wyraźnie się skruszył, ale wciąż utrzymywał swoją wymyśloną
wyższość – ale to już się więcej nie powtórzy. Państwo też
źle się zachowali. Gdzie identyfikatory? Powinny być dobrze
widoczne.
Co? Tego było już za wiele. Szlag
mnie trafił jasny na miejscu, a Aga, przeczuwając chyba co się
stanie, odsunęła się z deka. Wypuściłem powietrze.
- Przepraszam bardzo, może mamy
jeszcze nosić dzwonki na szyi? Jak krowy? Wtedy wreszcie będzie w
porządku?
- Spokojnie, panie... - zajrzał w
dokumenty – Arturze. A teraz, proszę bardzo, pan i pana koleżanka
możecie przejść na pokład.
- Głupi tępak... - mruknąłem pod
nosem po polsku, mijając upierdliwego ochroniarza.
Wpadłem do rękawa z prędkością
ekspresu, z nadzieją że tam złapiemy jeszcze chłopaków.
Niestety, moje przewidywania okazały się bardzo chybione, rękaw
był pusty. Aga człapała za mną, gapiąc się w aparat.
- Cholera, nic nie wyszło... co ty
masz tu narobione?
- Jak to? Jak nie umiesz, to się
nie bierz za robienie zdjęć – ripostowałem, idąc w stronę
otwartych drzwi samolotu. Czekała przy nich stewardessa. Młoda
dziewczyna z wypiekami na twarzy. Przeleciało mi przez myśl, że
pewnie to po reakcji na chłopaków z One Direction. Przywitałem
się grzecznie i spytałem w której części samolotu siedzą.
Dowiedziałem się że w pierwszej klasie, więc tam się
skierowałem. Niestety, stewardessa powiedziała że nasze miejsca
są w klasie ekonomicznej. Roztargniony spojrzałem na bilety.
Rzeczywiście, ten głupi naczelny brytyjskiej gazety, który
załatwiał nam miejsca, pewnie nie wpadł na to że oni polecą
pierwszą klasą. Spojrzałem za siebie, upewniając się że jest
tam tylko Agata. Wydłubałem z portfela dwa pięćdziesięciofuntowe
banknoty i wepchnąłem stewardessie do ręki.
- Widzę że są dwa wolne miejsca w
pierwszej klasie?
Dziewczyna szybko wepchnęła pieniądze
do kieszeni i uśmiechnęła się szeroko.
- Jest tylko jedno, niestety.
- Ożesz ty, poczekaj no, już ja
cie urządze... - mruczałem po polsku, szukając kolejnej stówy w
portfelu. Wcisnąłem pieniądze w dłoń tej cwanej dziewczyny.
Zerknąłem na jej identyfikator. Stacey.
- A więc prowadź, Stacey –
powiedziałem. Ta wciąż z uśmiechem zaprowadziła nas do
pierwszej klasy, która – nie licząc miejsc zajętych przez
zespół – była całkiem pusta. Odwróciłem się do dziewczyny,
i spytałem czy ktoś tu jeszcze leci.
- Nie tym lotem, proszę pana –
odparła i z czarującym uśmiechem zniknęła za zasłoną
odgradzającą pierwszą klasę od klasy ekonomicznej.
- Słyszałaś ją? A to małpa
cwana... - rzuciłem do Agaty.
- Co? Nie, nie słyszałam –
odparła dziewczyna zza moich pleców.
Spojrzałem przez ramię i zauważyłem
jak dziewczyna bacznie przygląda się zawartości barku pokładowego,
widocznego przez uchylone drzwi.
- Na pokładzie nie pijemy! -
przypomniałem jej po polsku.
Starałem się być raczej głośno,
żeby zwrócić na nas uwagę chłopaków. Albo oni umarli, albo byli
głusi. Innej opcji nie było. Rzuciłem ukradkowe spojrzenie w
stronę pięciu zajętych foteli. Ale nic się nie działo.
Usiedliśmy w fotelach, trzy rzędy za zespołem. Do kabiny wpadł
jakiś facet w sportowej marynarce. Rozpoznałem w nim agenta
zespołu. Wstałem akurat kiedy obok mnie przechodził. Przedstawiłem się.
- Oh, tu państwo jesteście! -
powiedział, ściskając mi dłoń – Szukałem was przy bramkach,
ochroniarz powiedział mi że jesteście już na pokładzie, a ta
dziewczyna z obsługi powiedziała, że dał pan jej dwieście
funtów żeby tu siedzieć. To prawda?
Zrobiło mi się głupio.
- No tak, ale niestety, dostaliśmy
bilety na ekonomiczną...
Facet roześmiał się głośno.
- Bilety tak. Ale tylko dlatego że
tak łatwiej to rozliczyć. Miejsca i tak mieliście państwo tutaj,
w pierwszej.
Z całej siły wyrżnąłem pięścią
w czoło. Facet wciąż się śmiał, a ja nie mogłem przeżyć
najbardziej bezsensownie wydanych dwustu funtów w moim życiu.
- Jeszcze jedno pytanie... -
zacząłem – Czy oni tak zawsze nie żyją?
- Co robią? - spytał facet,
którego imienia nie byłem w stanie zapamiętać.
- No... bo samolot jeszcze nawet nie
wystartował, a oni... co oni właściwie robią?
Agent spojrzał po swoich
podopiecznych.
- A. Nie, oni wszyscy tak zawsze.
Nie wiem w zasadzie dlaczego. Śpią zawsze zaraz po tym jak wejdą
na pokład. Też mnie to zastanawiało, ale niech im będzie, tu w
końcu mają trochę prywatności.
Spojrzał na mnie i Agatę jakby mówił:
A raczej mieli trochę prywatności.
Posadziłem tyłek na fotelu,
zastanawiając się co to będzie jak oni w końcu wstaną. Jak się
obudzą, trzeba będzie się wytłumaczyć, kim my w ogóle jesteśmy,
co my tu robimy i po co przez trzy miesiące będziemy za nimi łazić.
Samolot oderwał się od pasa
startowego. Ja zająłem się książką, Agata wciąż klepała coś
w klawiaturę komputera. Próbowałem zajrzeć jej przez ramię co
ona tam pisze, ale światło wpadające do kabiny przez okna padało
akurat pod tak dziwnym kątem, że nie widziałem absolutnie nic.
Książka była wyjątkowo kiepska,
więc dość szybko zacząłem się koszmarnie nudzić. Zajrzałem do
schowka w fotelu, w którym było kilka płyt DVD, które pasażerowie
mieli do dyspozycji. No tak, w końcu pierwsza klasa. Przejrzałem
filmy, wszystkie widziałem. Satelity brak.
Próbowałem zasnąć. Na nic, byłem
zbyt przejęty tym wszystkim. A Agata wciąż klepała w klawiaturę.
Postanowiłem się przejść po
kabinie, żeby rozprostować kości. Lecieliśmy już ponad trzy
godziny, ścierpły mi nogi i pomyślałem, że mały spacer dobrze
mi zrobi.
Ruszyłem wzdłuż rzędów foteli.
Zarówno chłopaki z One Direction jak i ich agent chrapali w
najlepsze. Ludzie drodzy, jak można tyle spać?!
Nagle poczułem, że tracę grunt pod
nogami i runąłem do przodu jak długi. Zdążyłem tylko wystawić
ręce do przodu, dzięki czemu nie straciłem nosa, który niechybnie
rozbiłbym o podłogę. Przewróciłem się na plecy i spojrzałem w
miejsce, w którym kilka sekund temu stałem. Na wysokości moich
kolan znajdowała się stopa. Bezczelna stopa, o którą się
wywaliłem. Czerwone miękkie półbuty, brak skarpetek i przykrótka
nogawka. Louis, na pewno.
Leżałem tak zaskoczony na podłodze,
kiedy stopa się poruszyła, a chwilę potem zamiast stopy, widziałem
rozespaną twarz Lou, która przypatrywała mi się z wyraźnym
zainteresowaniem i zdziwieniem. Też bym się zdziwił gdyby ktoś
zaczął przewracać się o moje nogi akurat wtedy, kiedy śpię
sobie w najlepsze. Zmieszałem się i poprawiłem włosy, jak zawsze
kiedy było mi głupio.
- Eeee... cześć... - wybąkałem
nieśmiało, w zasadzie nie wiedząc czemu się jąkam. Litości,
rozmawiałem nawet z naszym prezydentem, i mówiłem normalnie! A tu
przede mną zza fotela wychylał się chłopak w moim wieku a ja
zaniemówiłem. No ludzie drodzy, co to miało być? Zezłościłem
się na siebie, wstałem, poprawiłem spodnie i wyciągnąłem rękę
w stronę Lou.
- Cześć, przepraszam że cie
obudziłem. Artur jestem.
Lou uścisnął mi dłoń ale wciąż
przypatrywał mi się nieufnie. Włosy opadły mu na oko, więc
zdmuchnął je, zabawnie wykrzywiając twarz. Nagle jego twarz
przybrała zupełnie inny wyraz, kiedy gwałtownie wstając zaczął
się uśmiechać.
- A to ty! Jack mówił nam o tobie.
Pomyślałem że Jack to na pewno ten
agent. Muszę to zapamiętać.
- Tak? O, no to miło.
- No mówił, mówił. Będziecie z
nami przez całą trasę, tak?
- No na to wygląda.
- Co, źle?
- Nie, właśnie wręcz
przeciwnie...
- No nie mów że nas słuchasz! -
powiedział Louis szczerząc zęby.
- E, no słucham, słucham –
stwierdziłem, że bez sensu jest udawać że nie.
- No to tym bardziej cześć! - i
zostałem przytulony przez Louisa Tomlinsona. Jezu, mało nie padłem
tam na zawał. Pomyślałem sobie o tych wszystkich polskich
fankach, które pewnie sikałyby w majtki w takiej sytuacji i
zaśmiałem się w myślach.
- Hehe, cześć cześć. No, to miło
poznać... - wydusiłem, patrząc ponad jego ramieniem na Agatę,
która bezczelnie zasnęła. Akurat teraz, kiedy udało mi się
obudzić kogoś z zespołu. Spała z odchyloną do tyłu głową,
otwartymi ustami i włosami rozcapirzonymi we wszystkie strony. Nie
miałem siły walczyć z uśmiechem i zarechotałem głośno. Lou
odwrócił się w stronę Agi i też zaczął się śmiać.
- To ta dziewczyna co z tobą ma za
nami biegać?
- Tak, to Agata. Normalnie wygląda
dużo lepiej, ale... no cóż.
Chłopak zarechotał i znowu zwrócił
się do mnie.
- No to mów.
- Co mam mówić?! - zdziwiłem się.
W końcu to ja powinienem tutaj zadawać pytania, a tu role się
odwróciły i z dziennikarza zmieniłem się w ofiarę wywiadu.
- No słuchaj, mamy ze sobą spędzić
trzy miesiące. Wydaje mi się że należałoby się lepiej poznać.
O mały włos znowu trupem nie padłem.
Owszem, czytałem że oni wszyscy są bardzo w porządku. Owszem,
bardzo podobało mi się to jak się zachowywali i jak reagowali na
ludzi. Ale byłem święcie przekonany, że to wszystko jest strona
typowo medialna, że naprawdę tacy nie są. A tu takie miłe
zaskoczenie.
- Serio?
- Zdecydowanie! - stwierdził Lou
szczerząc zęby.
- Ee... no dobra, no to...
I zacząłem o sobie opowiadać. Nie
minęło pięć minut rozmowy, jak Louis podrapał się po głowie i
stwierdził że jest głupi. Na moje pytanie, dlaczego, stwierdził
że lepiej będzie opowiedzieć to raz, a wszystkim, a nie każdemu
po kolei. Zamarłem. Chryste, co, oni teraz wszyscy się obudzą i
będą mnie słuchać? Mnie? To słynne, wielkie One Direction ma
słuchać mojego gadania? Boże drogi, tego już za dużo, serce mi
nie wytrzyma jak te wszystkie oczy będą się we mnie wpatrywać i
słuchać jakie bzdury ja opowiadam. Nie zdążyłem zaprotestować.
Lou wstał, złapał poduszkę na której siedział i zaczął walić
nią wszystkich po głowie. Agata wciąż spała w najlepsze.
Pomyślałem, że zabije mnie za to że jej nie obudziłem, ale
postanowiłem że ta chwila jest tylko moja, w końcu to ja prawie
rozkwasiłem sobie nos przez stopę Louisa, a nie ona, więc to mi
się należy, a nie jej. Zginę... - pomyślałem.
Pierwszy poduszką oberwał Harry,
który spał na fotelu najbliżej nas. Nie obudził się od razu,
więc Lou stanął na fotelu obok i okładał go tak długo, dopóki
się nie podniósł i zaczął rozglądać nieprzytomnie. Mało nie
padłem ze śmiechu, kiedy zauważyłem jak Harry, orientując się
co robi Lou, zaczął robić dokładnie to samo. Rzucił się z
poduszką na Zayna. Louis okładał akurat Liama i Nialla, bo spali
jeden na drugim. W końcu wszyscy wstali a mnie strach sparaliżował.
Dalej nie potrafię wytłumaczyć tego
wszystkiego. Nie wiem czego się tak bałem. Co mnie tak przerażało.
- Dobra, wstawać lenie...! - głośno
mówił Lou – mamy nowego brata, którego musicie poznać.
Zakręciło mi się w głowie z tego
wszystkiego. Złapałem się za głowę. Ja? Brat? JA?! Chryste,
powietrza...!
Lou bezczelnie wytknął mnie palcem.
- Artur to ten chłopak z gazety,
który ma z nami jeździć. A tamto... - wskazał paluchem na śpiącą
Agatę – to jego koleżanka z pracy. Mówi że wygląda lepiej jak
nie śpi.
Kabinę przerwał ryk śmiechu. Agata
chrapnęła a gruby pukiel włosów opadł jej na czoło tak, że
przypominała jednorożca po przejściach.
- On pracuje w gazecie? - spytał
Niall, trąc oczy – Za młody jakiś. Co to za ściema? Lou, to
twój nowy chłopak?
W odpowiedzi Niall dostał w łeb
poduszką. Uśmiechnąłem się.
- Nie, naprawdę pracuję w gazecie.
I wcale nie jestem taki młody. Jestem w jego wieku – powiedziałem
wskazując brodą Louisa.
- No to rzeczywiście, dinozaur... -
wymamrotał Liam, drapiąc się po nosie.
- No właśnie... - mruknął Zayn,
potężnie ziewając.
I tym razem poduszka Louisa trafiła
prosto w twarz mnie. Poczułem się jakoś lepiej, luźniej.
- Patrzcie, jeszcze nie zaczęliśmy,
a on się już ze mnie śmieje...! - grzmiał Lou złowrogo.
- Znaczy że swój! - powiedział
Harry wstając i podając mi rękę.
Ciężko było mi wyjść z szoku, że
to wszystko przebiega tak normalnie. Jak spotkanie ze znajomymi przy
piwie. Chyba było to po mnie widać.
- Stary, wszystko w porządku?
Wyglądasz jakbyś zobaczył ducha... - powiedział Lou, przysuwając
się do mnie – Albo Harry'ego rano... - dodał.
Parsknąłem śmiechem tak głośno, że
Agata zachrapała i obudziła się. Odgarnęła włosy z twarzy,
przetarła oczy i zorientowała się, że ja i cała piątka
wychylamy się zza foteli i przypatrujemy się jej z wyraźnym
zainteresowaniem. Mieliśmy niezłą zabawę przyglądając się
dziewczynie. Na jej twarzy najpierw pojawił się wyraz niebotycznego
zdziwienia. Potem znowu przetarła oczy, patrząc na nas dziwnie.
Potem rozległ się krótki pisk, Aga podskoczyła na siedzeniu i
schowała się za oparcie fotela.
- Co jej jest? - zapytał Niall,
patrząc na mnie pytająco.
- Ah... cóż. Powiedzmy że bardzo
was lubi.
- Fanka?! - rzucił Louis, wstając
i idąc w stronę Agaty.
- Co on robi? - zapytałem dziwnym
głosem.
- Zobaczysz... stara śpiewka... -
mruknął Harry, wpatrując się w wyświetlacz iPhone'a.
Lou podbiegł do Agaty i mocno ją
przytulił. Kiedy ją puścił, widziałem że jest bliska
apopleksji, zawału serca, omdlenia, śmierci klinicznej i udaru
mózgu. I to tego wszystkiego w jednym momencie.
- Ja muszę... ja muszę... muszę...
do łazienki! - powiedziała po polsku nieprzytomnym głosem Agata,
wybiegając z kabiny.
- Co ona mówi? Po jakiemu to było?
- zapytał Zayn.
- Co? A. Po polsku, że musi do
łazienki.
Cała piątka ryknęła śmiechem.
Opowiedziałem im moją historię, zastrzegając, że na pewno nie
jest tak niesamowita jak ich i że to bez sensu żebym ich zanudzał.
Liam uparł się że mam opowiedzieć wszystko. Więc opowiadałem,
głupio było mi odmówić jednemu, a co dopiero całej piątce.
Minęło jakieś dwadzieścia minut i w drzwiach pojawiła się
Agata. Poprawiła włosy, wyglądała naprawdę bardzo ładnie.
Zauważyłem dziwny błysk w zielonych oczach Harry'ego. Zapamiętałem
sobie ten moment, bo moja dziennikarska dusza podpowiedziała mi że
to może się kiedyś przydać. Agata była zupełnie inną osobą.
Teraz bardzo sztywna i bardzo profesjonalna, złapała z fotela notes
i długopis i podeszła do nas.
- Mam na imię Agata i przez
najbliższe trzy miesiące będziemy razem z Arturem wam
towarzyszyć. To czysto służbowy wyjazd. Więc... - spojrzała na
mnie – a ty może byś usiadł porządnie? Jesteś w pracy.
Wszyscy spojrzeli na mnie. Leżałem na
fotelach z nogami przewieszonymi przez boczne oparcie, a na moich
kolanach opierał swoje nogi Niall. Minęło zaledwie jakieś pół
godziny, a oni traktowali mnie jak swojego. To cieszyło mnie nawet
bardziej niż moment w którym dowiedziałem się że zdałem prawo
jazdy.
- Daj mu spokój dziewczyno,
przecież widzisz że mu dobrze... - powiedział Liam, szczerząc
zęby.
- No właśnie...! Widzisz, Niall mu
dobrze robi – rzucił jadowicie Louis.
- Nic mu nie robię! - wrzasnął
blondyn.
- Yhm, yhm... - zamruczał Zayn –
jak zawsze. Ty nigdy nic nie robisz.
Niall oburzył się i miał zamiar
walnąć Malika w twarz, ale nie starczyło mu ręki i zwalił się z
fotela. Spod wielkich siedzeń wystawały mu tylko nogi. Spojrzałem
na Agatę. Była dziwnie oschła i zimna. Ceniłem ją za jej
profesjonalizm. Ale dziwiłem jej się w tej chwili. Tak czekała na
ten moment. Inaczej to wszystko sobie wyobrażałem. Harry dziwnie
milczał, wciąż wbijając wzrok w iPhone'a.
- Widzisz? Ogarnij się i przestań
udawać – powiedziałem do Agaty po polsku, za chwilę znowu
przechodząc na angielski – przepraszam chłopaki, ale tego się
nie dało powiedzieć po angielsku.
- A o co chodziło? - zainteresował
się Tomlinson, unosząc lewą brew.
- Nie ważne, serio –
odpowiedziałem szczerząc się w szerokim uśmiechu.
Chyba trafiłem w czuły punkt. Aga
wyraźnie poczuła się urażona. Usiadła na fotelu, założyła
nogę na nogę i otwierając notes utkwiła pytające spojrzenie w
Maliku. Znałem ten numer. Zaraz zacznie się wywiad. Poprosiłem
Nialla żeby zabrał nogi z moich kolan, bo czas się brać do pracy.
- Jakiej pracy?
- No... wiecie. My tu pracujemy.
Możemy zrobić parę zdjęć? - zapytałem, sięgając po aparat i
machając nim w powietrzu.
- Teraz? O nie, mam kiepskie
włosy...! - zaprotestował Zayn.
- Daj spokój, bywało gorzej –
powiedział na to Harry, odzywając się pierwszy raz od dłuższego
czasu. Agata spojrzała na niego dziwnie. Coś tu się działo. Nie
wiedziałem wtedy co.
- Dobra. Zdjęcia mogą być. Ale
robimy sobie je wszyscy, razem, albo coś. Dawaj aparat –
powiedział stanowczo Lou, wydzierając mi pięćsetkę z ręki.
Jęknąłem w duchu. Jeśli coś się z nią stanie, naczelny mnie
powiesi. Po czym natychmiast zrobiłem wielkie oczy, bo Lou
wycelował aparat we mnie i zrobił zdjęcie.
- Pokaż mi to, czekaj, co ty
robisz... - zaprotestowałem, wyciągając rękę po urządzenie.
- Bardzo ładne stopy, Niall –
powiedział Lou, przyglądając się zdjęciu.
- Co?! - wymamrotał blondyn z
ustami pełnymi czipsów.
Zażądałem demonstracji. Cóż.
Zdjęcie było nawet dobre, tylko dlaczego przedstawiało moją twarz
między stopami Nialla? Nie spodobał mi się ten fakt. Odważyłem
się o tym powiedzieć, co poskutkowało kilkunastoma następnymi
zdjęciami przedstawiającymi mnie i nogi Nialla.
Agata siedziała obok, wciąż z
notesem i zimnym, zawodowym spojrzeniem i przypatrywała się naszym
idiotycznym zachowaniom.
Położyłem się i jeszcze długo nie
mogłem zasnąć. Myślałem o tym wszystkim co powiedział mi Harry.
O tym co działo się później, w taksówce. O tym jak niby to
przypadkiem położył rękę na mojej dłoni. O tym jak zabrałem
swoją dłoń, unikając dotyku. O tym jak bezczelnie zmieniałem
temat, tylko żeby rozmowa nie schodziła na ten tor, który
nadaliśmy jej w kawiarni. O tym jak zostawiłem go na środku
korytarza i bez słowa poszedłem do siebie do pokoju. Nie wiedziałem
co mam mu powiedzieć, jak mam reagować na niego teraz, kiedy
sytuacja stała się przejrzysta jak szkło. W końcu, zmęczony
tysiącem myśli i nierozwiązanych problemów, zasnąłem.
Ja osobiście bardzo dawno nie czułem
się tak jak teraz. Od dwóch lat zajmowałem się tylko i wyłącznie
pracą. Brakowało mi wygłupiania się z przyjaciółmi, dla których
nie miałem po prostu czasu. Teraz, kiedy w końcu udało mi się
rozluźnić i zapomnieć o natłoku obowiązków i pracy, obok
siedziała Agata i tępiła mnie spojrzeniem. Wiedziałem że jest na
mnie zła, ale nie potrafiłem zrozumieć dlaczego. Przecież dobry
reportaż polega na tym, żeby przedstawić wszystko jak najbardziej
od środka. A bardziej w środku być, niż byłem teraz, chyba się
nie da. Czułem się jak jeden z chłopaków. Byli wszyscy
niesamowicie otwarci, mili i serdeczni. Niall zrobił sobie ze mnie
podnóżek. Lou wciąż targał mi włosy. Liam wciskał mi czekoladę
a Zayn dopytywał się cały czas, czego używam do włosów. Tylko
Harry był dziwnie milczący i zdawał się odstawać od reszty.
Postanowiłem o to zapytać jak będę miał okazję porozmawiać z
nim sam na sam. O ile taka sytuacja będzie kiedykolwiek miała
miejsce. Moje filozoficzne przemyślenia przerwała stewardessa
Stacey, która pojawiła się w przejściu między kabinami, pchając
przed sobą wózek z napojami. Niall zerwał się z miejsca i porwał
dwie puszki coli. Wrócił i rozsiadł się zadowolony, podtykając
Liamowi pod nos dłoń zaciśniętą w pięść. Spojrzałem
zaciekawiony. Blondyn otworzył dłoń na której leżała mała,
plastikowa łyżka. Zacząłem śmiać się jak idiota, a Liam kręcąc
nosem odsunął się od dłoni Nialla. A więc to prawda, on się
naprawdę boi łyżek. Lou wciąż wojował z moim aparatem. Dobrze
że wziąłem tą dużą kartę pamięci, inaczej byłoby po zabawie.
Agata była już wyraźnie poirytowana.
- Możemy chwilę porozmawiać? -
spytała po polsku.
- Ee... no tak, mów.
- Nie tutaj. Chodź na korytarz.
Przeprosiłem chłopaków i zrzuciłem
z siebie Zayna, który znowu zasnął śliniąc mi rękaw. Wyszliśmy
na mały korytarzyk Boeninga.
- Możesz mi wytłumaczyć, co ty
wyprawiasz?
Spojrzałem na nią wzrokiem pełnym
szczerego niezrozumienia.
- Jezu, o co ci chodzi, na litość
boską? Nie widzisz jacy oni są w porządku? Zaufali nam, od razu.
Spodziewali się jakichś starych zgredów, tak powiedział Horan. A
okazało się że to my. Zaufali nam – powtórzyłem z naciskiem.
- Tobie zaufali.
A więc o to chodzi Agacie...
- Dziwisz mi się? To ty zachowujesz
się jak wielka pisarka. Wyluzuj się dziewczyno, ogarnij. Po co
udajesz? I to przed nimi? Jak chcesz zrobić dobry materiał będąc
tak obojętną? Przecież wiesz że ten materiał będzie inny niż
każdy który do tej pory robiliśmy.
Agata spojrzała na mnie wzrokiem
pełnym złości.
- Nie. To jest jak wszystko inne.
Tylko ty sobie za dużo pozwalasz Artur.
- Słucham?
- Przesadzasz.
Zdenerwowałem się. Nigdy nie
podzieliła nas praca. Ale zanosiło się że ten moment właśnie
nadchodził. Nie chciałem się z nią kłócić. Ale w obecnej
sytuacji nie pozostało mi nic innego.
- Rozłam? - spytałem zupełnie
poważnie.
W tym momencie zza zasłony w małe
samoloty wyłoniła się głowa Louisa.
- Chcecie coś jeść? Bo przyszła
dziewczyna i się pyta.
- Nie, dziękuję – rzuciła sucho
Agata.
- Mi coś weź, obojętnie co –
powiedziałem, wpychając twarz Lou z powrotem za zasłonę.
Usłyszałem rechot.
- To co...? Rozłam? - zapytałem
ponownie.
Rozłam oznaczał dwa osobne materiały.
Każdy robił swój. Potem naczelny dostawał dwa i miał zdecydować
który pojawi się w wydaniu. Do tej pory w czasie mojej współpracy
z Agatą tylko raz zdarzył się rozłam. Raz na dwa lata. Ona
wygrała, co puściłem mimo woli. Tym razem zapowiadało się
zupełnie inaczej.Wiesz że to będzie wojna...Tak. Sama tego chcesz. Powodzenia
– powiedziałem smutno i wróciłem za zasłonę. Agata weszła za
mną i od razu dosiadła się do Jacka, agenta. Wycelowała w niego
zabójcze spojrzenie oprawione w czarne okulary i zaczęła pytać.
Ja z kolei udałem się prosto do chłopaków, gdzie czekała na
mnie wielka porcja smażonego kurczaka.
- Słuchajcie... - zacząłem,
przeżuwając martwą kurę – mamy problem.
- Co? - wybulgotał Liam, obżerając
się hamburgerem.
- Agata... znaczy, ta moja
koleżanka... zdecydowaliśmy, że będziemy pracować nad
materiałem o was osobno. Nie wiem czy wam to przeszkadza...
- Jak tak chcecie, to nie ma
problemu – żąchnął się Niall, wydłubując sobie coś z
zębów.
- Ok...
Odwróciłem się w stronę, z której
dobiegła odpowiedź. Harry siedział w zapiętym pod nos golfie, tak
że wystawały mu tylko oczy. Coś wyraźnie się z nim działo.
Zjedliśmy obiad do końca, naczynia
zniknęły. Kiedy Stacey zabierała naczynia z moich kolan, rzuciłem
jej złośliwe spojrzenie i pokręciłem głową. Nie zapomnę jej
tych dwustu funtów. Uśmiechnęła się i wyszła z kabiny.
Ziewnąłem.
- Oho, ktoś tu jest śpiący... -
wyszczerzył się do mnie Malik, który chwilowo się obudził.
- Nie, nie jestem – zaprzeczyłem,
znowu ziewając. Cholera, teraz to mi nie uwierzą.
- Jesteś. Idź spać. Twoja
koleżanka nieźle się wzięła do pracy widzę...
Odwróciłem się. Agata wciąż
męczyła Jacka, po którym widać było że ma jej dość. Znałem
jej metody pracy. Zawsze robiła świetny materiał, ale ludzie
których przesłuchiwała, często dostawali białej gorączki przez
jej pytania.
- Przypominam że pracujemy osobno.
Zaraz pójdę, daj mi na chwilę aparat Lou – poprosiłem.
Dostałem do ręki canona i włączyłem
podgląd zdjęć. Ustawiłem wszystko na automat, dzięki temu miałem
pewność że większość z nich wyjdzie dobrze. I nie pomyliłem
się. Zdjęcia były świetne. Nie tylko ze względów zawodowych.
Byłem tam ja z nogami Nialla na głowie. Był tam Lou gryzący Liama
w ucho i kawałek moich pleców. Była tam głowa Zayna a za nią
Agata miażdżąca mnie wzrokiem. Był tam Lou siedzący mi na
twarzy. Niall z twarzą pełną jabłka. Smutny Harry wpatrujący się
w okno. To zdjęcie wykorzystam na pewno. Część zdjęć była tak
idiotyczna, że można było umrzeć ze śmiechu patrząc na nie.
Obiecałem sobie, że większość wydrukuję i powieszę u siebie na
ścianie.
Niesamowite było to, że znałem ich
kilka godzin. A czułem że jestem wśród przyjaciół. Do pełni
szczęścia brakowało mi tylko Agaty. Rozejrzałem się po kabinie,
szukając jej wzrokiem. Siedziała na swoim miejscu i przepisywała
notatki do komputera. No tak. Ona pracuje, a ja? Ja wydurniałem się
z nowymi przyjaciółmi, żarłem kurczaka i biłem się poduszkami.
Ale miałem zdjęcia. Gdybym miał wybór, żadne z nich nie trafiło
by do redakcji, wszystkie zostawiłbym dla siebie. Nie miałem
sumienia wykorzystywać zaufania chłopaków tylko po to żeby
zarobić pieniądze. Gdybym mógł sobie na to pozwolić,
zadzwoniłbym do naczelnego i powiedział że rezygnuję, że całość
przejmuje Agata. Ale pensja dziennikarza nie pozwalała mi na
trzymiesięczne wakacje w USA. Musiałem korzystać z tego co miałem.
Wciąż przeglądałem zdjęcia. Było
ich prawie tysiąc czterysta. Nie usunąłem ani jednego. Wsadziłem
kartę pamięci do torby, a na jej miejsce włożyłem nową.
Zorientowałem się, że chłopaki, wykończeni szaleństwem, pospali
się jak dzieci. Tylko Harry wciąż siedział w jednej pozycji,
wpatrując się z horyzont za oknem. Poczułem jakiś taki niepokój,
zastanawiając się co z nim się dzieje. Obróciłem się przez
ramię, Agata wciąż zajęta była waleniem w klawiaturę i
pisaniem. Wstałem, przysiadłem się do Harry'ego. Spojrzał na mnie
i znów odwrócił się do okna.
- Stary... - zacząłem cicho –
nie wiem czy powinienem, nie wiem czy w ogóle jestem tu dobrą
osobą... Ale coś się dzieje?
Chłopak potrząsnął głową,
odgarniając burzę loków z czoła. Odważyłem się spojrzeć w
cholernie zielone oczy. Zobaczyłem tam smutek i jakieś takie
rozżalenie. Nigdy nie zapomnę tego spojrzenia.
Milczał, przypatrując się mi.
Nie bardzo wiedziałem co mam dalej
mówić, więc siedziałem tam jak ostatni matoł i wpatrywałem się
w oparcie fotela przede mną. Nie było w żadnym stopniu zajmujące,
ale wciąż się w nie wgapiałem. Liczyłem na to że Harry odezwie
się pierwszy. Zaczynałem powoli przysypiać. Wygodne siedzenia
pierwszej klasy wcale nie wpływały dobrze na trzeźwość umysłu.
Każdy by zasnął.
Zamknąłem oczy, kiedy usłyszałem
pociągnięcie nosem. Spojrzałem w lewo i zauważyłem że chłopak
ociera oczy rękawem jasnego swetra. No nie, no tego to już było za
wiele. Jeszcze tylko brakowało, żeby w pierwszym dniu naszej
znajomości któryś z nich mi się rozpłakał. Spojrzałem szybko
przez ramię na Agatę, której na szczęście nie było w zasięgu
wzroku. Ta harpia pewnie od razu rzuciła by się na Harry'ego z
notesem i długopisem, męcząc go pytaniami. Ja normalnie pewnie
zrobiłbym tak samo, ale ogromna sympatia jaką poczułem do tych
chłopaków całkowicie wykluczała ciągnięcie kogokolwiek za
język, zwłaszcza w takiej sytuacji jak teraz.
- Harry, co jest? Nie płacz, nie
warto. Mów o co chodzi. Obiecuje że to nie jest związane z moją
pracą... - na dowód moich słów odłożyłem aparat obok i
złożyłem ręce na kolanach.
Chłopak spojrzał na mnie, niemrawo
się uśmiechnął kiwając głową. To jeden z tych uśmiechów w
stylu „nie martw się, będzie dobrze”. Nie lubiłem takich
uśmiechów. Czułem się zbywany i miałem wrażenie, że on
oszukuje sam siebie.
- Nie nic. Zupełnie nic –
powiedział, uśmiechając się znowu i pociągając nosem.
Spojrzałem dziwnie, bo nie wydawało
mi się żeby to było „nic”. Ale nie drążyłem tematu.
Kontynuowałem wgapianie się w oparcie fotela przede mną. Wkrótce
usłyszałem chrapanie. Zasnął.
Piątek,
11:20. O'Hare International Airport,
Chicago.
Wytoczyliśmy
się z samolotu, powłócząc nogami i potykając się o własne
buty. Nigdy więcej nie mam zamiaru lecieć takim lotem. To
zdecydowanie zbyt długo. Jeszcze bez międzylądowania. Chryste...
nie czułem pleców, nie czułem tyłka, nie czułem karku. Wyszliśmy
z rękawa, za sobą słyszałem Agatę która strzelała pytaniami w
Zayna. Mamrotał coś niezrozumiałego pod nosem.
Rozmawiając
sobie w najlepsze z Niallem, minęliśmy bramki przy wejściu na halę
przylotów. To co wydarzyło się sekundę później, przeszło moje
najśmielsze oczekiwania.
Potężny
ryk, pisk, huk i dźwięk trąb jerychońskich prawie zwalił mnie z
nóg, aż zatrzymałem się i mrugnąłem oczami. Tak. Tego się nie
spodziewałem. Setki dziewczyn tłoczyło się w hali przylotów, z
transparentami, plakatami, płytami i całym innym osprzętem
związanym z One Direction. Ogłuszony hałasem wrzasnąłem do
Nialla, żeby mnie trzymał bo oszaleję. Dostałem po oczach setkami
lamp błyskowych a lampki autofocusa kamer wideo wycelowane w nas
wyglądały jak punkty celowników laserowych na broni
antyterrorystów. Postanowiłem wyciągnąć aparat i całe to
zbiegowisko sfotografować. Strzelałem aparatem na prawo i lewo,
próbując uchwycić jak najwięcej. Poczułem że ktoś łapie mnie
za rękę i odciąga na bok. I dobrze się stało, bo w miejscu w
którym stałem przed chwilą zmaterializowała się jakaś
dziewczyna, piszcząc tak że mało nie zaczęły krwawić mi uszy.
Naszła mnie ochota wyrwać jej gardło. Ale niestety, nie zdążyłem
tego zrobić bo wielki facet w garniturze zagrodził jej drogę,
oddzielając ją od zespołu. I ode mnie.
Odbiła
się od niego jak piłka i runęła na podłogę. Byłem w swoim
żywiole. Migawka aparatu pstrykała jak oszalała, kiedy pod
ramieniem ochroniarza robiłem zdjęcia leżącej dziewczynie. Tłum
napierał a jeden ochroniarz przestawał dawać sobie radę.
Postanowiłem się na coś przydać. Przewiesiłem aparat przez ramię
i zasłaniając sobą Harry'ego odepchnąłem dwie grube Amerykanki,
zamierzające chyba nas stratować swoimi cielskami. Przez myśl
przebiegło mi tylko pytanie, co one muszą jeść że są tak grube.
Zaraz potem poczułem że pasek mojego aparatu wbija mi się w ramię.
Odwróciłem się i zobaczyłem że wisi na nim jakaś dziewczyna.
Pojawiły
się posiłki. Czterech facetów wielkich jak Mount Everest, wszyscy
ubrani w identyczne czarne garnitury i ciemne okulary odcięli nas od
lawiny fanów. Poczułem się jak pędzone bydło. Szybko
wyprowadzili nas wszystkich z budynku lotniska i wpakowali do
wielkiego amerykańskiego busa, który stał już przed wejściem.
Rozejrzałem się wokół, szukając Agaty. Ochroniarz popędzał ją
przed sobą, a każdy włos sterczał jej w inną stronę. Wyglądała
na głęboko zszokowaną.
Klapnąłem
na siedzenie obite podróbą skóry i dostałem po głowie
wskakującym do auta Louisem
- Chryste, co to było?! - zapytałem
przerażony. - To tak zawsze?
Lou
spojrzał na mnie i jakby nigdy nic powiedział, że to wszystko było
jeszcze nic. Przeraziłem się bardziej na myśl o tym co mnie czeka
przez najbliższe miesiące. Skoro to, co przed chwilą cudem
przeżyłem, było niczym, to ja wolę nie wiedzieć co będzie
dalej.
Ochroniarz
wepchnął Agatę do auta, zatrzasnął drzwi i samochód ruszył.
Momentalnie otoczył nas szpaler fanek. Piszczały, darły się w
niebogłosy, a ja zadowolony z siebie, strzelałem zdjęcia przez
okno. Dobrze że go nie otworzyłem, bo by na pewno nas wydłubały z
tego samochodu.
Spojrzałem
na
chłopaków. Wydawali się wcale tym wszystkim nie przejmować a Zayn spał.
Znowu. Pomyślałem, że to najbardziej idiotyczne co mogło być.
W końcu setki fanek zniknęły a nasze auto toczyło się autostradą
z jakąś porażającą prędkością. Przynajmniej tak mi się
wydawało, bo samochód był tak potwornie wygodny i idealnie
wyciszony, że prędkości nie czuło się zupełnie. Agata
kontynuowała molestowanie pytaniami chłopaków a ja, z nosem
przyklejonym do szyby patrzyłem na największe miasto jakie w życiu
widziałem. Chicago było przepiękne.
Piątek, 14:27, zaplecze hotelu Hilton, Chicago.
Po raczej długiej jeździe auto zatrzymało się dość gwałtownie,
co spowodowało ostry ból mojego nosa, który wciąż trzymałem
milimetry od szyby. Trzymając się za nos, usłyszałem jak ktoś
mówi że jesteśmy na miejscu i otworzyłem drzwi. A raczej
próbowałem otworzyć, bo były zamknięte. Nigdy nie czułem się
dobrze w zamkniętym samochodzie. Nawet teraz, siedząc z chłopakami
w tym wielkim amerykańskim krążowniku szos.
Już chciałem rozdziwić gębę i
pytać o co tu chodzi, kiedy drzwi otworzył ktoś z zewnątrz a mnie
oślepił porażający blask amerykańskiego słońca. Wystawiłem
głowę na zewnątrz i rozejrzałem się. Jeśli tak wyglądają
dobre amerykańskie hotele, to ja dziękuję, ale wolę mieszkać w
szopie.
Jakieś mało reprezentatywne
śmietniki, z których wysypywały się śmieci, odrapane, okratowane
drzwi i wielki hałas klimatyzatorów, które jakiś kretyn upchnął
w jednym miejscu. Podniosłem aparat do oczu, zrobiłem kilka zdjęć
kiedy z samochodu wysypali się pozostali z Agatą na czele, której
włosy wciąż kojarzyły mi się z kłębem splątanego drutu.
Musiałem wyglądać na naprawdę
zszokowanego, bo podszedł do mnie Jack i spytał o co chodzi.
- Nie, no w porządku, ale... to
jest ten dobry hotel? Wygląda raczej bardzo mizernie.
Jack roześmiał się tak głośno, że
wszyscy spojrzeli się w naszą stronę.
- To jest tylne wejście! Zawsze
wchodzimy tyłem, unikamy zamieszania. Zresztą, za chwilę pewnie
zobaczysz o co mi chodzi... - uśmiechnął się tajemniczo i
machnął ręką na dwóch wielkich ochroniarzy stojących przy
drzwiach samochodu. Jeden z nich zniknął w budynku, drugi podszedł
do nas i stał jak posąg. Przez myśl zdążyło mi przebiec tylko,
ile oni muszą zarabiać że godzą się na takie rzeczy, po czym
moje rozmyślania przerwał powrót pierwszego goryla w garniturze.
Kiwnął głową. Poczułem jak ktoś kładzie ręce na moich
plecach i pcha mnie do przodu. Rzuciłem okiem przez ramię gdzie
zobaczyłem wyszczerzone zęby Nialla.
- No idź! Co stoisz? Ruchy!
Nie protestowałem, wszedłem po
lichych schodkach do wewnątrz i uderzył mnie zapach smażonych
frytek. I to tak intensywny, że obiecałem sobie że nie tknę już
frytek do końca życia.
Dostaliśmy klucze do pokojów, każdy
rozszedł się w swoją stronę. Jak się okazało, miałem wspólny
pokój z Agatą. Po naszej kłótni średnio chciało mi się z nią
mieszkać. Usłyszałem stukanie obcasów za sobą i wiedziałem że
to ona biegnie za mną żeby się nie zgubić. Hotele, zwłaszcza te
duże raczej ją przytłaczały. Nie zwracając na niej większej
uwagi, szedłem przed siebie szukając pokoju. Moja orientacja w
terenie też czasami zawodziła, więc podszedłem do pokojówki
która walczyła z odkurzaczem i spytałem gdzie jest mój pokój.
Odwróciła się, zbladła i zaczęła się jąkać. Jak na moje oko
miała może ze dwadzieścia pięć lat. Pokazała mi palcem i
uciekła. Zdziwiłem się cholernie, no ale cóż miałem zrobić.
Poszedłem w tą stronę w którą pokazała i wszedłem do pokoju.
Mało się nie przewróciłem z wrażenia.
Jeśli to jest zwykły, dwuosobowy
pokój, to ja chcę w takim mieszkać przez całe życie. Wyglądał
jak apartament królewski w Sobieskim w Warszawie. A w tym hotelu
podobno były lepsze. Rzuciłem torby i z rozpędu wskoczyłem na
łóżko. Cieszyłem się jak dziecko.
W drzwiach stanęła Agata,
wytrzeszczyła oczy i otworzyła usta żeby coś powiedzieć.
Spojrzała na mnie, zamknęła jadaczkę i podeszła do wielkiego
stołu stojącego na środku pokoju. Położyła na nim swoje rzeczy
i spojrzała na mnie wzrokiem pełnym... nie wiem czego. Nie
potrafiłem rozwikłać tajemnicy tego spojrzenia.
- Co? - spytałem w końcu, bo
zaczynałem się denerwować tym że nie wiem o co chodzi.
- Wiesz... - zaczęła Agata, ale
nie zdążyła skończyć.
Drzwi, które za sobą zamknęła,
otworzyły się z hukiem i wpadł do środka uśmiechnięty od ucha
do ucha Harry, a zaraz za nim Zayn z wielką poduszką nad głową.
Zatrzymali się i rozejrzeli wokół.
- Nie ten pokój panowie? - padło
ze strony Agaty.
Harry momentalnie zmienił wyraz
twarzy. Zrobił się poważny, odwrócił się na pięcie i wyszedł.
Znowu się poirytowałem. Na litość boską, o co tu chodzi?! Zayn
natomiast rzucił poduszką w Agatę i wskoczył na łóżko.
Podskoczyłem na materacu.
- Schudnij, gamoniu – mamrotałem,
próbując opanować sprężynowanie łóżka.
- Sam sobie schudnij!
- Nie. Nie chce mi się.
Malik zaczął się śmiać i
powiedział że ich pokój jest naprzeciwko, dlatego się pomylili i
weszli do nas. I że mam tam przyjść zaraz. Rzuciłem okiem na
Agatę, pokiwała głową i mówiąc że dokończymy rozmowę potem
wyszła do łazienki.
Podniosłem tyłek z koszmarnie
wygodnego łóżka, złapałem ze stolika aparat i wyszedłem.
Wiedziałem że z canonem nie mogę się rozstawać, zbyt wiele
okazji na dobre zdjęcia. Na środku korytarza palnąłem się w
czoło i wróciłem do pokoju. Skoro jesteśmy już w hotelu, nie
grożą mi napalone fanki One Direction, nikt mną nie rzuca i nie
szarpie, mogę zacząć używać mojej ulubionej jedynki. Otworzyłem
sztywną torbę i uradowany wyciągnąłem kochanego Eos'a 1D Mark
III i podpiąłem do niego jasny, szerokokątny obiektyw. Z lampy
zrezygnowałem.
Zapukałem do drzwi pokoju chłopaków.
Rozległo się stłumione „enter” więc wlazłem.
Pokój przedstawiał się mniej więcej
jak krajobraz poatomowy. Porozwalane wszędzie ubrania, but na szafce
nocnej, but na parapecie, sterta butów na środku pokoju, poduszki
na podłodze i pełno papierków i śmieci. No tak, w końcu gwiazdy
rocka. Siedzący na parapecie Niall drapał się po nosie, Harry
klęczał przy walizce z głową w środku, tak że wyglądało to
jakby walizka właśnie pożerała mu twarz. Liama nie było,
natomiast Zayn wpierdzielał jakieś czipsy. Bez zbędnych pytań
strzeliłem kilkanaście ogólnych zdjęć i podtykając aparat pod
nos wciąż drapiącemu się Horanowi zrobiłem mu tak bezczelne
zdjęcie, że obiecałem sobie że oprawie ja i powieszę na ścianie.
Oglądając je później, za każdym razem umierałem ze śmiechu.
Dostałem w łeb od blondyna, po czym
Lou w podskokach podszedł do mnie i zabrał mi aparat.
- Co to? Jaki wielki!
Mało nie trafił mnie tam szlag, jak
widziałem jak macha nim we wszystkie strony. Jęknąłem w duchu,
wyciągając rękę po aparat, co poskutkowało tym że dostałem po
łapach i Tomlinson zrobił mi zdjęcie. Pomyślałem że można to
wykorzystać.
- Chcesz mi pomóc? - spytałem.
- Jak?
- Dostaniesz aparat i rób zdjęcia.
- Nie umiem...! - zaprotestował
Louis, kręcąc coś w ustawieniach aparatu. Znowu skręciło mnie w
środku.
- Umiesz. Robisz bardzo ładne
zdjęcia stóp Horana.
- No dobra... to co, tym?
- NIE! - wyrwało mi się dość
głośno.
Harry wystawił łeb z walizki,
spojrzał na mnie i spytał, kogo mordują. Kazałem mu się nie
wcinać i dalej kopulować twarzą z walizką, po czym obiecałem
Louisowi że dostanie inny, ten którym bawił się w samolocie.
Ucieszył się, co ucieszyło też mnie. Zawsze to zwiększa moje
szanse na dobre zdjęcie, zwiększa dwukrotnie, a to już dobry
wynik.
Lou wydawał się przejęty nową rolą
fotografa i zażądał zacząć już zaraz. Kazałem mu iść do mnie
do pokoju i wziąć sobie aparat ze stolika. Zniknął za drzwiami,
podskakując.
Ja natomiast zwróciłem aparat w
stronę pożeranego przez walizkę Harry'ego i zrobiłem kilkanaście
zdjęć. Będzie z czego wybierać.
- Czego ty tam szukasz? - burknąłem
zza aparatu, celując w Malika wsypującego sobie do ust okruszki
czipsów.
- Skarpetek.
Zaśmiałem się tak że naplułem
sobie na aparat. Wytarłem go rękawem akurat w momencie, w którym
pokój wypełnił potężny błysk. Pociemniało mi w oczach i
zastanawiałem się gdzie jestem.
Kiedy w końcu moje oczy wróciły do
normalności, zobaczyłem Louisa który stał w drzwiach i wyglądał
na zszokowanego. W ręku trzymał mój aparat, do którego przyczepił
lampę błyskową.
- Co się stało...? - spytał
zdziwiony.
- Lampa się stała! Po co ci ona?
- Bo fajnie wygląda... - burknął
chłopak.
Od strony okna dało słyszeć się
dziwne pomrukiwanie, pełne złości. Spoglądając w tamtą stronę,
zobaczyłem Horana podnoszącego się z podłogi i trzymającego się
za łokieć.
- Lou, ty kretynie, chcesz żebym
się zabił?
- A co?
- Bo... bo spadłem... - powiedział
kulawo Niall, przyglądając się swojej stłuczonej ręce.
Piątek, 17:32, Atrium Mall, Chicago.
Czekaliśmy na ochroniarzy, którzy
mieli wprowadzić chłopaków na salę, w której mieli podpisywać
płyty i spotkać się z fanami. Wielkie, największe jakie widziałem
w życiu, centrum handlowe dosłownie trzęsło się od wrzasków
fanów, które – mimo zamkniętych drzwi przed nami – były
bardzo dobrze słyszalne. Aparat przygotowany, akumulatory
naładowane, Agata uzbrojona w małą kamerę wideo, elektroniczny
notes i swoje czarne okulary obok mnie i totalnie niestresujący się
chłopcy. Mnie tam roznosiło we wszystkie strony, bo nie wiedziałem
czego się spodziewać. Oni natomiast byli przyzwyczajeni, i
zajmowali się swoimi sprawami. Drzwi otworzyły się wpuszczając do
środka hałas porównywalny chyba tylko do hałasu startującego
odrzutowca. Do małego pomieszczenia w którym staliśmy weszło
sześciu ochroniarzy tak wielkich, że mimo moich 185 centymetrów
wzrostu poczułem się tak, jakbym w ogóle go nie miał.
Dwóch stanęło przy drzwiach, jeden
trzymał ciężkie skrzydło a reszta wyprowadziła nas do głównego
holu Atrium Mall. Ryk, jaki rozległ się w momencie kiedy cała
piątka wchodziła na przygotowany dla nich podest, przeszedł moje
najśmielsze oczekiwania. Nie zwracając uwagi na moje krwawiące
uszy, przytknąłem aparat do oczu i zacząłem to, co lubię
najbardziej. Tysiące ludzi, hałas, brak planu i ja z aparatem.
Fotoreportaż to najlepsze co istnieje.
Tańczyłem z aparatem między
ochroniarzami, ludźmi, krzesłami, sztucznymi palmami i śmietnikami.
Cieszyłem się i perfidnie szczerzyłem się do innych fotografów.
Ja jako jedyny miałem przepustkę od zespołu. Cała reszta
paparazzich stała za wielkimi, stalowymi barierkami które byłyby
chyba w stanie utrzymać słonia. A ja bezczelnie uśmiechałem się
do nich, podtykając obiektyw pod same nosy chłopaków.
Piątek, 22:43, restauracja hotelu
Hilton Chicago.
- Moim zdaniem musimy pogadać z
naczelnym...
- Też mi się tak wydaje. Bo mi się
przestaje to podobać. - powiedziała Agata, bawiąc się
kieliszkiem.
Siedzieliśmy przy późnej kolacji.
Dowiedzieliśmy się że naczelny zadecydował, że trzy miesiące
delegacji są zbyt kosztowne i postanowił wrócić nas do Polski po
miesiącu. Dla mnie osobiście była to wiadomość, która
rozwścieczyła mnie bardziej niż cokolwiek do tej pory. Zbyt
związałem się z chłopakami, żeby ich teraz zostawić. No i co
powie Lou, jak dowie się że już nie jest fotografem?! Poza tym,
nienawidzę zostawiać materiałów otwartych albo kończyć ich
wcześniej niż to planowałem. To tak jakby zacząć czytać dobrą
książkę i skończyć na dwadzieścia stron przed końcem.
Idiotyzm!
Z Agatą pogodziliśmy się po
materiale z Atrium. Bez sensu było pracować osobno. Lepiej szło
nam razem. Postanowiłem zapytać ją o coś, co już od samego
początku mnie nurtowało. Nie wiedziałem jak zacząć, stwierdziłem
że będę walił prosto z mostu.
- Co jest między tobą a Harry'm?
Agatę zamurowało totalnie. Spojrzała
na mnie zdziwiona, robiąc wielkie oczy. Chyba w miękkie dostała.
- A co ma być?!
- No... bo sama wiesz jak on się
zachowuje przy tobie a jak, kiedy jest sam albo ze mną czy z
chłopakami.
Dziewczyna zamyśliła się głęboko,
patrząc w plecy kelnera obsługującego inny stolik.
- Nie mam pojęcia o co chodzi...
naprawdę nie wiem.
Wtedy jej uwierzyłem.
- Bo mnie to osobiście martwi.
Dobra, mniejsza o to. Kto dzwoni do naczelnego?
- Ty, oczywiście że ty!
- No ok... - odparłem, marszcząc
nos.
- Idziemy?
- Idziemy, ja od razu do niego
zadzwonię...
Sobota, 8:34, przed wejściem hotelu
Hilton, Chicago.
Ze względu na to że dzisiaj zespół
siedział w jakimś radiu, do którego kategorycznie odmówiono mi i
Agacie wstępu, mieliśmy pół dnia dla siebie. Przemęczyłem się,
wstałem bardzo wcześnie i postanowiłem pozwiedzać okolice. Aparat
w ręku, jakieś pieniądze, papierosy w kieszeni.
Zjechałem windą na sam dół,
pomachałem recepcjonistce kartą meldunkową i wyszedłem na
zewnątrz. I znowu się zdziwiłem. Rozległ się jakiś pisk i
zobaczyłem grupę dziewczyn biegnących w moim kierunku z wyraźnie
niecnymi zamiarami. Zdążyłem tylko jęknąć w myślach, wołając
ratunku, cofnąłem się o jeden krok i już byłem otoczony
wianuszkiem rozwrzeszczanych nastolatek. Darły się jak gdyby ktoś
obdzierał je ze skóry. Mało tam nie zwariowałem. No dziewczyny
nie uderzę, więc automatycznie nie przepcham się przez nie. Do
hotelu też nie wrócę, bo miałem odcięty odwrót. Zdenerwowałem
się tymi wrzaskami i kategorycznie zażądałem ciszy.
Nic to nie dało, wydarłem się więc
jak potrafiłem najgłośniej. To poskutkowało, dziewczyny przestały
kłapać jadaczkami, więc wykorzystałem moment i zapytałem czego
do licha chcą ode mnie.
- No jak to? One Direction!
- I co z tego?
- No jak to co! Daj nam ich
autografy! I swój! - powiedziała jedna, wyjątkowo gruba i
wyjątkowo pryszczata, wciskając mi w rękę zdjęcie Zayna i
marker. Oddałem jej to z powrotem.
- Nie, nie mogę... - próbowałem
zaprotestować.
- Możesz, możesz! - krzyczała
inna.
- Załatw nam spotkanie! - darła
paszczę jeszcze inna.
Szlag mnie mało tam nie trafił ze
złości. Wystękałem przez zaciśnięte z nerwów zęby że zobaczę
co da się zrobić, rozepchnąłem je i wróciłem do hotelu.
Skoczyło mi ciśnienie, więc moim sposobem, który daje efekty
wręcz odwrotne, postanowiłem napić się kawy żeby się uspokoić.
Skierowałem się do bufetu, rzucając pod nosem najgorsze polskie
przekleństwa jakie tylko przyszły mi do głowy. W drzwiach baru
stał świecący się kelner, czy może kamerdyner albo jakiś inny
burżujski wynalazek. Ukłonił się i zapytał, w czym może pomóc.
Powiedziałem że nie potrzebuje stolika, że chcę napić się kawy
przy barze. Spojrzał na mnie dziwnie i powiedział że to
restauracja dla gości hotelowych. To jeszcze bardziej podniosło mi
ciśnienie, zawsze byłem nerwowy. Wyszarpnąłem z kieszeni kartę
do pokoju, pomachałem mu nią przed nosem i dopiero wtedy
zaprowadził mnie do stolika, przy którym w końcu zdecydowałem się
usiąść. O tyle mi pasował, że od całej sali osłaniała mnie
wielka kupa roślinności posadzona w potężnej, drewnianej donicy.
Dostałem wielką filiżankę kawy i wielką gazetę która okazała
się świeżym egzemplarzem Chicago Tribune. Ucieszyłem się, bo w
końcu udało mi się dorwać jakieś miejscowe wydawnictwo. Jakże
wielkie było moje zdziwienie, kiedy na którejś z pierwszych stron
zobaczyłem wielkie zdjęcie One Direction i mój łeb zaraz obok
nich. Wlepiłem wzrok w artykuł, w którymś jakiś durny pismak
zasugerował że jestem nowym członkiem zespołu. Nigdy nie lubiłem
czytać gazety która leży na stole, zawsze musiałem trzymać ją
przed oczami. Poprawiłem się na wygodnym krześle, podniosłem ten
szmatławiec i wczytałem się w artykuł.
Moje plany wycieczkowe szlag trafił,
bo do kawy dostałem wielki kawał ciasta czekoladowego i było mi
tak dobrze, że nie chciało mi się już nigdzie ruszać.
Siedziałem, czytając wciąż to codziennie chicagowskie tomiszcze,
kiedy usłyszałem głos Agaty. Automatycznie podniosłem rękę,
żeby widziała gdzie jestem, ale zaraz potem przypomniało mi się
że siedzę za prawdziwą dżunglą i nie ma takiej możliwości,
żeby mnie zobaczyła. Nie chciałem zgubić momentu, w którym
przerwałem czytanie, więc wydłubałem z kieszeni długopis i
podkreśliłem fragment tekstu. Wstałem i wspinając się na palce,
spojrzałem ponad gąszczem roślinności na salę, gdzie
spodziewałem się szukającej mnie Agaty.
I właśnie wtedy trafił mnie szlag
jasny, dostałem zawału serca i otworzyłem jadaczkę ze zdziwienia.
Chyba nawet wtedy usiadłem, teraz już nie pamiętam.
Otóż, rzeczywiście, była tam Agata.
Z tą różnicą, że zdecydowanie nie szukała mnie. Przy stoliku w
kącie restauracji siedziała ona i... Harry. Tak, słynny Harry
Styles siedział sobie przy stoliku z moją koleżanką z pracy. Na
początku mnie to nie zdziwiło, w końcu pracujemy nad materiałem o
One Direction, więc może robi jakiś wywiad albo coś.
Spojrzałem na zegarek, była już
prawie czternasta. Złapałem się za głowę, Chryste panie, ile czasu ja tu
siedzę już! Durna gazeta, pół dnia diabli wzięli. Zezłościłem
się sam na siebie i postanowiłem podejść do nich do stolika.
Wstając zauważyłem jednak coś, co wyraźnie mówiło „siedź tu
i weź aparat do ręki. Rób zdjęcia!”.
Bo oto moja koleżanka z pracy, która
jeszcze wczoraj wieczorem deklarowała mi w żywe oczy, że nie wie
co się dzieje z Harry'm, siedziała w sposób jednoznacznie
stwierdzający że wie co się z nim dzieje. Trzymając go
najnormalniej w świecie za rękę, patrząc mu w oczy i bawiąc się
jego loczkowaną grzywką, jasno dawała mi do zrozumienia że
zrobiła mnie bezczelnie w konia.
„O ty małpo...” przebiegło mi
przez myśl, kiedy chwytałem aparat i wystawiając obiektyw przez
chaszcze, robiłem zdjęcia. Już ja jej pokażę...
- Powiedz mi o co chodzi.
Siedziałem w tych hotelowych krzakach
z aparatem i z zapałem dokumentowałem każdą sekundę podejrzanej
randki. Śmierdziało mi tu coś na kilometr. Nie wiedziałem jeszcze
co to jest dokładnie, ale było absolutnie jasne że coś jest nie w
porządku.
Agata wpatrywała się w chłopaka
głodnym wzrokiem. Takie spojrzenie kojarzy mi się z głodnymi
kambodżańskimi dziećmi i ich reakcja na widok bochenka chleba, czy
co oni tam jedzą. Harry natomiast był zupełnie normalny, nie
przejawiał żadnych wybuchów emocji.
Tupałem w tej gęstej roślinności z
niecierpliwością i czekałem aż zacznie się coś dziać. Dobra,
Agata była moją przyjaciółką, Harry od niedawna dobrym kumplem.
Ale poczułem się w stu procentach w pracy, w końcu byłem
dziennikarzem. Czułem się jakby ta dwójka siedząca w pięknej
restauracji była dla mnie zupełnie obca, nie różnili się w
zupełności od ludzi, którym normalnie robię zdjęcia ukryty w
innych krzakach czy czymkolwiek.
Opamiętałem się dopiero, kiedy
gdzieś zza moich pleców usłyszałem kasłanie. Odwróciłem się i
z roztargnieniem spojrzałem na kelnera który stał przy stoliku z
rachunkiem i patrzył na mnie spojrzeniem, które wyraźnie mówiło
że moje zachowanie jest wybitnie nie na miejscu i zaraz mnie
wyrzuci. Przyłożyłem palec do ust i podszedłem do kelnera.
Szeptem wyjaśniłem mu co robię i gdzie pracuję, pokazałem mu
nawet przepustkę która obowiązywała wszędzie gdzie kręcili się
chłopcy z One Direction a z którą się nie rozstawałem. Widać
było mu to za mało. Już otwierał gębę żeby coś powiedzieć,
kiedy wcisnąłem mu w rękę pięćdziesięcio dolarowy banknot.
Uśmiechnął się i poszedł precz. Zdążyłem tylko pomyśleć, że
łapówkarstwo zaraz wejdzie mi w nałóg. Wróciłem do moich
krzaków i z przerażeniem stwierdziłem, że ani Agaty, ani Hazzy
już tam nie ma. Złapałem się za głowę i łapiąc bluzę z
krzesła wybiegłem z restauracji. Rozejrzałem się po wielkim
hotelowym holu w poszukiwaniu mojej tajemniczej pary. Swoją drogą,
zastanawiająca jest ta amerykańska megalomania. Wszystko muszą
mieć największe. Postanowiłem później zastanowić się nad tym
faktem.
Nie miałem zielonego pojęcia, gdzie
oni mogli zniknąć. Chicagowski Hilton był tak wielki, że z
powodzeniem mogłem ich szukać, a nie znalazłbym ich pewnie do
śmierci. Zły na siebie podszedłem do windy i pstryknąłem guzik
przyzywający kabinę. Stałem tak, dłubiąc coś w aparacie, kiedy
usłyszałem za sobą pisk. Odwróciłem się z aparatem gotowym do
strzału i zobaczyłem jakąś dziewczynę wypychaną z holu przez
ochroniarza. Kilka metrów dalej stała Agata i Harry. Nie wiem czy mnie
zauważyli czy nie, jednak nie dali po sobie niczego poznać i
zniknęli w korytarzu prowadzącym – jak się potem okazało – do
hotelowego ogrodu w którym mieściła się kolejna kawiarnia.
Poczułem się jak myśliwy na polowaniu.
- Teraz was mam... - mruknąłem do
siebie. Angielski zaczął zastępować polski, nawet z Agatą coraz
częściej odchodziliśmy od ojczystego języka. Przebywanie wśród
ludzi którzy mówią tylko po angielsku niejako wymusza
przestawienie się. Byliśmy w zdecydowanej mniejszości, więc
musieliśmy się dostosować do panujących warunków. Moje
filozoficzne przemyślenia przerwało pytanie, które zadziałało
na mnie jak kubeł zimnej wody.
- Kogo masz?
Odwróciłem się bardzo zdziwiony i
zobaczyłem wyszczerzoną gębuchę Liama. Matko święta, jak tu
siedzę, że nie wiedziałem kto to jest, tak się skupiłem na
polowaniu na Agatę i Harry'ego. Chwilę mi zajęło zanim
zrozumiałem że to on.
- Ich, tamtych tam... - powiedziałem
niezbyt inteligentnie – ty, powiedz mi, o co chodzi z Harry'm?
- Co?
- No bo on coś z Agatą.
- Serio?!
- No patrz... - włączyłem podgląd
zdjęć i pokazałem mu te, które zrobiłem siedząc w krzakach w
restauracji.
- Hmmmmm... - zamyślił się
chłopak – nie wiem o co tu chodzi. Jak coś będziesz wiedział,
to daj znać, ja idę popływać.
Pomachał mi ręcznikiem i poszedł
precz a ja jak torpeda ruszyłem za Agatą i Harry'm.
Pomyślałem sobie że jak tak dalej
będzie, to nigdy ich nie złapię, bo wciąż ktoś mi przeszkadza.
Coś tknęło mnie że może warto by poleźć za Liamem na ten
basen, takich zdjęć jeszcze nigdzie nie widziałem, ale coś mi
podpowiadało żeby jednak drążyć temat tej dwójki, która znowu
zniknęła mi z oczu. A ja znowu się zdenerwowałem.
Idąc dość szybkim krokiem przez
potężny i pięknie zdobiony korytarz napatoczyłem się na
pokojówkę. Wyglądała mi na jakąś Meksykankę lub Brazylijkę.
Spytałem ją czy nie widziała tutaj gdzieś pary i dużej ilości
włosów. Odpowiedziała mi po angielsku, ale z takim zabawnym
akcentem i szykiem zdania, że mało brakowało a udusiłbym się tam
ze śmiechu. Po naszemu brzmiało to mniej więcej tak: Pan, szli
tam, pan, duże włosy, piękna kobieta, chuda, piękna, duże włosy.
I na koniec swoim tłustym latynoskim paluchem pokazała mi kierunek.
Podziękowałem, wciąż dusząc się ze śmiechu i prawie pobiegłem
we wskazanym przez nią kierunku. Dopadłem jakichś drzwi, przez
które musiałem przejść żeby w ogóle móc iść prosto.
Otworzyłem je i mało mnie nie zatkało. W niewielkiej ogrodowej
kawiarni nie było nikogo oprócz Harry'ego i Agaty, mojej zwierzyny
łownej. Pomijam już fakt, że sama kawiarnia była tak urokliwa, że
gdyby nie mój upór wyjaśnienia całej zagadki, pewnie machnąłbym
na wszystko ręką i kontemplował piękno tego miejsca. Niestety,
fakt że to miejsce było tak niewielkie, przyczynił się do tego że
zauważyli mnie od razu a Agata wbiła we mnie pytające spojrzenie.
Nie miałem wyjścia, musiałem zacząć ściemniać.
- Co ty tu robisz?
- Zwiedzam. Nie mam co robić, to
zwiedzam.
- Z aparatem? I to akurat tu gdzie
my jesteśmy?
- Zbieg okoliczności.
Agata świdrowała mnie spojrzeniem,
natomiast Harry wyraźnie spoważniał i zaczął bawić się
guzikiem swetra. Do diabła, co tu jest grane?! Mój dziennikarski
instynkt jednak wciąż działał i jednocześnie rozmawiając z
Agatą, rozglądałem się delikatnie po kawiarni żeby znaleźć
sobie miejsce, w którym mógłbym się schować i wciąż ich
obserwować. W oko wpadła mi wielka kępa jakichś kosmicznych
chwastów za którą była żeliwna ławka. Tam byłoby dobrze, tylko
jak ja się mam tam dostać nie zwracając na siebie uwagi?
- Akurat, zbieg okoliczności.
Łazisz za nami?
- Właśnie... - mruknął pod nosem
Harry.
- Nie! W żadnym wypadku, nie mam co
robić? - zaprotestowałem, kłamiąc jak z nut. Głupio mi się
zrobiło, w końcu okłamuję znajomych. Szybko jednak minęły mi
wyrzuty sumienia, bo przypomniałem sobie że za to wszystko mi
płacą.
- To co tu robisz? - Agata nie
odpuszczała. Ta małpa nigdy nie dawała za wygraną.
Musiałem szybko działać, bo grunt
palił mi się pod nogami.
- Szukam basenu.
- Bez niczego? Będziesz kąpał się
w aparacie? - rzuciła dziewczyna kąśliwie. Harry znów wymownie
milczał.
- Nie będę się kąpał, oślico.
Liam miał być na basenie. Mieliśmy robić zdjęcia.
Chyba tego nie łyknęła. A ja wciąż
zastanawiałem się jak schować się za tymi chwastami i czatować
tam z aparatem.
Nie wiem jak długo wpatrywałem się w
te krzaki, ale w końcu dotarło do mnie że Agata z Harry'm gdzieś
idą. No to koniec, przepadło. Teraz jestem spalony i nie mogę za
nimi tak bezczelnie chodzić. Wkurzony sam na siebie poszedłem na
basen, z braku zajęcia zrobić zdjęcia Liamowi. Może coś się
nada.
Sobota, 16:32, mój pokój w
chicagowskim Hiltonie.
Łupnąłem drzwiami zły do granic
możliwości. Rzuciłem okiem na pokój i zobaczyłem siedzącą na
łóżku Agatę z laptopem na kolanach. Kiedy dziewczyna spojrzała
na mnie, jej oczy zrobiły się wielkie jak monety pięciozłotowe.
- Jezu kochany, co ci się stało?
Nie odpowiedziałem tylko wszedłem do
łazienki i złapałem ręcznik. Woda ciekła ze mnie strumieniami.
Mokre miałem wszystko co tylko mogłem mieć mokre. Jakimś cudem
aparat był suchy. Od tamtego momentu serio zacząłem wierzyć w
cuda. Chodząc w kółko po łazience i parskając wodą kapiącą mi
z włosów prosto na twarz, słyszałem jak woda przelewa mi się w
butach.
- Mokry jestem. - rzuciłem
filozoficznie.
- To widzę! Co, pada? Gdzie byłeś?
- powiedziała Agata wyciągając szyję i patrząc w okno.
- Sama padasz! To te głupki, do
basenu mnie wrzucili...
- Jakie głupki?
- Louis z Liamem! No ja ich
zabiję... - mamrotałem, próbując zdjąć mokre spodnie które
przykleiły się do mnie jakbym wysmarował się super glue.
- I ja tego nie widziałam?!
- Dobrze że nie widziałaś.
- Nie dobrze! To musiało być
mega...!
Nie odpowiedziałem, tylko rzuciłem w
nią mokrymi spodniami, które z plaśnięciem wylądowały na jej
głowie. Machnęła w powietrzu rękoma, spadła z łóżka i zaczęła
krzyczeć że jestem głupi. Dostałem takiego ataku śmiechu, że
mało się nie udusiłem. Zza wielkiego łóżka widać było tylko
jej nogi i słychać było soczystą wiązankę przekleństw we
wszystkich znanych jej językach, a trochę tego było. Nie czekając
aż wyplącze się z moich mokrych spodni, włączyłem suszarkę i z
przyjemnością suszyłem sobie włosy.
- Czy ty jesteś tak głupi naprawdę
czy ci za to płacą!? Mokre włosy teraz mam, będę miała
szopę... - lamentowała Agata, włażąc mi do łazienki.
- Co mnie to obchodzi? Trzeba było
się nie śmiać ze mnie, teraz wiesz jak to się kończy.
- Japa, bo cie trzasnę, dawaj tą
suszarkę. I spodnie ubierz, bo się dziwnie czuję przy... -
urwała, bo w pokoju rozległ się tak potężny rechot, że
zatrzęsły się ściany. Spojrzałem w głąb pomieszczenia, na
środku którego stał Niall i pokładał się ze śmiechu.
- Czego? - rzuciłem.
- No... chciałem... Słodki Jezu,
jak wy wyglądacie – sapał w przerwach między wybuchami śmiechu.
Rzeczywiście, musieliśmy wyglądać w
rzeczywistości bardzo dziwnie. Ja w samych – za przeproszeniem –
gaciach, i to jeszcze w króliki w czapkach świętego Mikołaja i
mokrej bluzce z włosami ociekającymi wodą, Agata dmuchająca sobie
w twarz suszarką i morderstwem w oczach... Widok musiał być
naprawdę ciekawy.
Postanowiłem że będę karał
wszystkich, którzy się ze mnie śmieją. Na moich ustach pojawił
się mściwy i do bólu złośliwy uśmiech, kiedy ruszyłem w stronę
Horana. Chyba przeczuwał, że zaraz stanie mu się wybitna krzywda,
bo przestał się śmiać, a zamiast radości na jego twarzy pojawiło
się przerażenie.
- Chodź tu do mnie, jak ja cie
dawno nie widziałem... - powiedziałem, rozpościerając ramiona –
chodź do Arturka, przytulę cie...
- Nie! Jesteś mokry!
Protesty blondyna zdziałały tyle co
nic i w końcu on też był cały mokry. Staliśmy tam we trójkę
jak taki tercet uciekinierów z psychiatryka i śmialiśmy się do
wypęku. I jak na złość w tym momencie do pokoju wpadł zadowolony
Lou, który chyba musiał czaić się za drzwiami. Lou i jego aparat.
Pstryknął kilka zdjęć, spojrzał na wyświetlacz i dławiąc się
ze śmiechu, w radosnych podskokach opuścił nasz pokój.
- Idę się przebrać – rzucił
Niall – a ty przyjdź potem do nas, Harry chce coś od ciebie –
zwrócił się do mnie.
- Dobra, czekaj, ogarnę się.
Wysuszyłem łeb do końca, ubrałem
suche ciuchy i poszedłem do pokoju chłopaków. Zapukałem,
usłyszałem znajome „enter” więc wszedłem.
- Zanim posadzisz dupę to poczekaj,
idziemy gdzieś, tu się nie da gadać – dostałem słowami
Harry'ego w twarz.
- No ok. Gdzie?
- Gdziekolwiek.
Zjechaliśmy windą na sam dół.
Sądziłem że Harry skieruje się do restauracji albo gdziekolwiek w
hotelu. Natomiast on podszedł prosto do drzwi wejściowych.
Odźwierny wypuścił nas na zewnątrz.
Sobota, 18:39, Starbucks Caffe,
Chicago.
Wpatrywałem się w porażająco
zielone oczy Styles'a jakbym oczekiwał, że znajdę tam przepis na
nieśmiertelność. I po raz kolejny nie widziałem tam nic.
Przyłapałem się nawet na tym że te oczy zaczynały mi się
podobać. Szybko wyrzuciłem tą myśl z głowy.
Harry milczał nad kubkiem kawy.
- Ej. Chciałeś ze mną
porozmawiać. A nie powiedziałeś jeszcze nic.
- Bo nie wiem od czego zacząć.
- Może od początku? - podsunąłem.
Poprawił grzywkę i przyjrzał mi się
uważnie.
- Pamiętasz jak próbowałeś ze
mną rozmawiać w samolocie?
- Wtedy co zaplątałeś się w
sweter?
- Tak, wtedy – Harry lekko się
uśmiechnął – to właśnie wtedy...
Urwał, chowając twarz w wielkim
kubku. Znowu wielkie, w tej Ameryce wszystko było wielkie.
Milczałem, czekając na dalszy ciąg.
Siorbnąłem gorącej, czekoladowej latte.
- Chodzi o Agatę, prawda? -
spytałem w końcu, bo to milczenie mnie irytowało.
- Tak...
- No mów Haroldzie, mów.
- Nie mów tak do mnie!
- Wybacz – mruknąłem, wycierając
chusteczką kawę która wylała mi się na stolik.
- W każdym razie... nie wiesz czy
ona coś czuje do mnie?
Mało się nie udławiłem tą
czekoladową kawą.
- No jak to? A to w restauracji? To
nie był wystarczający dowód?!
- No właśnie... bo sprawa jest
trochę inna.
Zaciekawiłem się i poczułem jakieś
mrowienie w brzuchu. Jak za każdym razem, kiedy miało się wydarzyć
coś ciekawego. Za oknem przejechała wielka ciężarówka i narobiła
takiego hałasu, że zatrzęsły się lampy na suficie.
- Jaka? O co chodzi?
- Bo ona jest strasznie zaborcza.
Umówiłem się z nią wtedy bo mówiła że to tylko wywiad. Że
nic prywatnego, że sprawy służbowe. Lubię was i chciałem wam
pomóc, ale...
- Ale co? - wtrąciłem, bo zżerała
mnie ciekawość.
- Ale ja do niej nic nie czuję.
Zamyśliłem się. To dziwne jest,
nigdy nie rozumiałem związków. Ani niczego z tym związanego.
- A co, jest inna?
- Nie.
- No to w czym problem?
- Bo ja się skupiam na kimś
innym... - bąknął Styles cicho.
- No pytałem czy jest inna, to
powiedziałeś że nie. Zdecyduj się!
Pierwszy raz w zielonych oczach
Harry'ego zobaczyłem coś, co potrafiłem rozszyfrować. Przeraziłem
się. Chryste panie! Nie wierzę. To było nie do pomyślenia. Szlag mnie jasny prawie trafił.
- Aha...
Harry wciąż patrzył na mnie smutnym
wzrokiem. Pierwszy raz w życiu poczułem że coś ściska mnie za
gardło. I nie jest to ani wściekła gwiazda, której próbowałem
zrobić zdjęcia, ani pasek aparatu który zaplątał się o jakąś
gałąź. To przez to zielone. Przez tą zieleń, która była
totalnie rozbrajająca. Poczułem się strasznie dziwnie.
- Nie wiem co powiedzieć.
Zielone oczy wciąż wpatrywały się
we mnie z tak niesamowitą szczerością, że mnie zatkało. Totalnie
nie wiedziałem co powiedzieć, byłem jakby obok tego wszystkiego,
totalna abstrakcja, brak jakichkolwiek pomysłów na reakcje. A żeby
mnie chyba całkowicie rozbroić pierwszy raz zobaczyłem naprawdę
szczery uśmiech na twarzy Harry'ego. Chryste panie, że ja tam nie
padłem na zawał serca to był chyba jakiś cud boski. Przeszła
przeze mnie fala gorąca. Nigdy nie byłem w takiej sytuacji. Co ja
mu miałem powiedzieć?
- Nie musisz nic mówić. Rozumiem
że to może wydać ci się dziwne...
- Dziwne? Ja tu zaraz zejdę na
serce...!
- Serio?
To pytanie mnie zdenerwowało. Nie, na
niby. Żartuję sobie. Jest prima aprilis. Albo upadłem na głowę.
No oczywiście że serio, ty lokowany zielonooki potworze!
- Harry, ale wiesz... bo to jest
takie... inne? - odpowiedziałem pytająco, unikając jego
spojrzenia.
Za drzwiami coś się działo, jakaś
szamotanina, krzyk. Spojrzałem przez szklane drzwi kawiarni.
Kilkadziesiąt dziewczyn z plakatami i transparentami szturmowało
drzwi kafejki. Dostępu do niej bronił tylko chudy kelner i jakaś
dziewczyna, która wsadziła w klamki swoją parasolkę i zapierała
się o drzwi plecami. Przypomniało mi się że nie ma z nami
ochrony.
- Fuck... - rozległo się ciche,
ale bardzo wyraźne przekleństwo.
Rozumiałem Harry'ego, bo te dziewczyny
były nieprzewidywalne. Doznałem olśnienia.
- Czas na zabawę, Harry. Wstawaj.
Spojrzał na mnie zdziwiony, ale wstał
i poszedł za mną. Podeszliśmy do kasy, za którą stała bardzo
ładna dziewczyna. Kawę zamawiał Harry, więc jej wcześniej nie
widziałem. Było w niej coś znajomego. Nie wiedziałem co.
Nagle rozpromieniła się na mój
widok, co mnie zdziwiło jeszcze bardziej, bo myślałem że to
raczej Harry tak działa na kobiety.
- Pan Artur?! - zapytała po polsku.
Chryste panie. Na drugim końcu świata
spotkałem rodaczkę. Ale w końcu to było Chicago. To było więcej
Polaków niż rodowitych Amerykanów. Zdziwiłem się że też
wcześniej nie spotkałem nikogo z Polski. Skąd ona mnie znała? Nie
ważne.
- Tak, to ja, posłuchaj... jest tu
tylne wyjście?
- Jest, oczywiście że jest.
- Możemy nim wyjść?
Spojrzała na mnie niepewnie, potem na
Harry'ego i więcej widocznie nie trzeba jej było.
- Tak, oczywiście, proszę tędy.
- Nie, zrobimy to inaczej. Tam jest
dojazd? Żeby zmieścił się samochód?
- Jest...
Cały czas rozmawialiśmy po polsku.
Jakże miło było znowu usłyszeć rodzimy język.
- Zrobimy tak. Harry, idź z... jak
się pani nazywa?
- Monika.
- Idź z Moniką, ona ciebie wypuści
tyłem. Ja pójdę powalczyć z tymi szalonymi dziewczynami, wezmę
taksówkę i tam z tyłu wsiądziesz. Zrozumiano?
Harry nie wydawał się do końca
przekonany do mojego pomysłu. Ale jeśli wyszedłby ze mną głównym
wejściem, te dziewczyny rozszarpały by go na strzępy. Nie było
innego wyjścia.
- Dobra. Poradzisz sobie?
- Człowieku, byłem w Iraku i
Afganistanie. Te wariatki to jest nic w porównaniu z Talibami.
- No ok.
- Monika, mam u ciebie dług
wdzięczności, naprawdę, przyjdę tutaj za jakiś czas i
porozmawiamy – powiedziałem do dziewczyny po polsku. Uśmiechnęła
się szeroko i wyprowadziła Harry'ego tylnym wejściem.
Spojrzałem przez szklane drzwi na tłum
dziewczyn, który podejrzanie się zwiększył. Pomyślałem sobie,
że może ten Irak i Afganistan nie był taki straszny, bo w
porównaniu do obecnej sytuacji, wtedy nie czułem strachu, tylko
podekscytowanie.
Poprosiłem biednego, opadającego już
z sił kelnera żeby mnie wypuścił. Przecisnąłem się przez
szparę w drzwiach i momentalnie znalazłem się w samym środku
piekła. Hałas jaki emitowały te dziewczyny przerastał chyba
wszystkie maszyny wynalezione przez człowieka. Pomyślałem że
zaraz zwariuję. Ale najgorzej jest się zatrzymać. Pchałem się
więc naprzód i udało mi się wydrzeć z tłumu szalonych
nastolatek. Szczęście mi dopisywało, bo akurat przede mną ktoś
wysiadał z taksówki. Wsiadłem do niej szybko. Potem wszystko
poszło już zgodnie z planem.
Sobota, 22:48, mój pokój w Chicago
Hilton.
Leżałem na łóżku gapiąc się w
sufit i zastanawiając się nad całym dzisiejszym dniem. Dniem,
który już na zawsze miał zapisać się w mojej pamięci. Nie
codziennie zdarza się takie coś jak mi dzisiaj. Wciąż nie bardzo
wierzyłem w to wszystko, może to był jakiś żart, może to Agata
postanowiła mnie zrobić w konia? Ugadali się razem i teraz wszyscy
robią sobie ze mnie jaja.
Stałem akurat przy barku, szukając
jakiegoś znanego mi alkoholu. Nie piłem dużo, ale w takiej
sytuacji jak ta, bezwzględnie mi się należało. Znalazłem Johny
Walker'a, czerwony, ale może być. Wlałem sobie dość pokaźną
szklankę. I w tym momencie weszła do pokoju Agata, z dziwnymi
wypiekami na twarzy. Zastanawiałem się gdzie ją poniosło. W końcu
wróciłem do hotelu jakieś półtorej godziny temu. Jej nigdzie nie
widziałem.
Spojrzała na mnie nieprzytomnie i
trochę jakby z wyrzutem.
- Czemu nie śpisz? I co ci jest?
Pijesz?
Popatrzyłem w wielkie lustro na
ścianie. Coś ze mną było nie tak? No rzeczywiście, papieros w
ręku, szklanka whisky i do tego puchowy, biały szlafrok z wielką
literą „H” na piersi. Nie, to szlafrok hotelowy, nie myślcie
sobie.
- Nie śpię, bo pije właśnie... -
powiedziałem tak idiotycznie, że bardziej się nie dało.
- No widzę... A co, jakaś impreza?
Zapomniałam o czyichś urodzinach?
- Nie. Właśnie, jak się
ogarniesz, chciałbym z tobą porozmawiać.
- Oho... no dobrze, mów.
- Napijesz się?
- Widzę że poważnie będziemy
rozmawiać... - powiedziała Agata z lekkim niepokojem.
Zdjęła płaszczyk, powiesiła go na
oparciu krzesła. Torbę rzuciła na stół. Przewróciła się ale w
środku nie było ani notesu, ani kamery, nawet aparatu. Gdzie ona
była? Zakupów też żadnych nie przyniosła. Coś mi tu nie pasuje.
Podstawiła mi pod nos szklankę,
wlałem jej odrobinę Walker'a. Ona piła tylko na imprezach.
- No to słucham.
Usiadłem po turecku na środku łóżka,
przysuwając sobie popielniczkę i strzepując popiół. Agata
również przysiadła się do mnie i wyciągnęła mentolowe Camele.
Odpaliła jednego i pociągnęła za szklanki duży łyk
bursztynowego płynu. Spojrzałem na nią dziwnym wzrokiem.
- Możesz mi to wytłumaczyć? -
powiedziałem, kładąc przed nią wydrukowane na hotelowej drukarce
fotografie. Każde z kilkunastu cyfrowych zdjęć przedstawiało
Agatę z Harry'm w restauracji. Na dwóch z nich było wyraźnie
widać ich złączone dłonie, zachwyt dziewczyny i dziwną
obojętność chłopaka.
Agata spojrzała zdziwiona na zdjęcia.
Popiół z papierosa spadł na prześcieradło. Szybko go strzepnęła
i podniosła na mnie wzrok.
- Skąd to masz?
Uśmiechnąłem się.
- To jest moja praca. Ale tym razem
to był czysty przypadek. Nawinęliście mi się tam idealnie,
prosto na ostrzał. Zero ostrożności. To aż dziwne.
- To jest świetne! - wykrzyknęła
z entuzjazmem, podsuwając mi jedno zdjęcie.
- Żartujesz sobie ze mnie?
- Dlaczego?
- Ja pytam poważnie Agata. Co ty
wyprawiasz...? W samolocie darłaś się na mnie że się z nimi
spoufalam. A co to ma być? Chcesz mi wcisnąć, że to nie jest
spoufalanie się? - położyłem palec na zdjęciu – A to? Co to
jest?
- Artur...
Wyglądała na strapioną. Wypiła
whisky do końca i skrzywiła się. Zgasiła papierosa, zaraz
odpalając kolejnego. Paliła jednego za drugim tylko wtedy, kiedy
nie wiedziała co powiedzieć. Zdarzało się to rzadko i nigdy w
pracy.
Zaciągnęła się dymem.
- To była moja szansa. Wiesz że ja
ich lubię. A Harry... W końcu go poznałam, spełniło się moje
marzenie. Dlaczego miałabym nie spróbować? Byłam taka szczęśliwa
rozmawiając z nim tam, w restauracji.
- I to przez to traktowałaś go jak
powietrze przy ludziach?
- Podobno na początku trzeba się
dystansować...
- Świetnie się tu dystansujesz –
mruknąłem jadowicie, wskazując na jedną z fotografii leżących
między nami.
- Rozmawiałeś z nim, prawda?
- Tak.
Też wyciągnąłem papierosa z paczki
i zapaliłem. Mieliśmy ten komfort, że mogliśmy palić w pokoju.
Nie wiem jakim cudem obsługa radziła sobie z zapachem tytoniowego
dymu. W każdym razie codziennie rano, nie ważne ile byśmy wypalili
papierosów, po wizycie pokojówki nie było nic czuć. Absolutnie
nic. Tylko cytrynową świeżość i lawendowy zapach nowej pościeli.
- Powiedział ci coś? Coś o mnie?
- Tak... - zacząłem powoli. - I
nie wiem czy nie będzie dla ciebie lepiej, jak sobie odpuścisz.
- Już odpuściłam.
- Naprawdę? - byłem szczerze
zdumiony tym faktem.
- Tak. Po spotkaniu w tym
kawiarnianym ogródku, jak poszedłeś na basen. Porozmawiałam
sobie z nim szczerze i wyjaśniliśmy sobie wszystko. I wszystko
wiem... - dodała, puszczając mi oczko.
- Co wiesz?!
- Powiedział mi.
Fajnie. Czyli ja wszystkiego
dowiedziałem się na końcu. W sumie lepiej późno niż wcale.
- I co ty na to?
- Ja? - zdziwiła się Agata – A
co ja mam tu do gadania?
- Dla mnie to dziwne.
- Myślałam że jesteś
tolerancyjny...
- Nie, nie to, nie o tym mówię.
Dziwne jest to że trafiło akurat na mnie. Przecież my się prawie
wcale nie znamy, dopiero zaczynamy naszą znajomość. Przecież i
tak więcej czasu niż z nim spędzam chociażby z Horanem czy
Louisem. Nie zdziwiłoby mnie gdyby Lou coś świrował. Ale Harry?
W życiu bym się niczego takiego po nim nie spodziewał. No tak jak
mówię... Lou... Wiemy o sobie prawie wszystko już, sama wiesz jak
i ile my rozmawiamy. Liam tam samo. Niall zachowuje się jak mój
młodszy brat. A Harry... on jest dla mnie wielką zagadką. Tak
wielką jak wielki jest Chiński Mur.
Kątem oka dostrzegłem że Agata
delikatnie się wyprostowała kiedy wspomniałem o Niallu. A może mi
się wydawało? Duża szklanka prawdziwej whisky potrafiła namieszać
w oczach. Puściłem to mimo uszu.
- Artur... chodźmy spać. Jutro
czeka nas potężna dawka roboty, przecież jutro ten koncert...
- Nie cieszysz się?
- Cieszę się, bardzo się cieszę.
Ale nie zapominaj. My tu pracujemy. Będzie zapierdziel.
Przyznałem jej racje. Poszedłem umyć
zęby, a kiedy wróciłem, Agata już smacznie spała.
Agata.
Niedziela, 1:32. Pokój w chicagowskim
Hiltonie.
Otworzyłam oczy i
pokierowałam zamglone spojrzenie na zalany ciemnościami sufit.
Wzdrygnęłam się, patrząc za skąpane czarnościami widoki za
okna. Nie wiem, która mogła być godzina, gdy tak podniosłam
ramiona i w rozkopanej kołdrze zaczęłam oglądać hotelowy pokój.
Przeczesałam dłonią włosy i zerknęłam niepewnie w lewą stronę,
gdzie powinien być stoliczek nocny. Nachyliłam się lekko w lewo i
zaczęłam machać dłonią w poszukiwaniu blaciku i telefonu
leżącego na nim. Tak się nachyliłam, że ciężar ciała okazał
się być kpiarski i zjechałam z łóżka na podłogę.
Przychrzaniłam nosem o zimne panele, a po pokoju rozniósł się
głuchy łomot. Coś w łóżku obok mojego zaczęło się kręcić.
Szeleszcząca kołdra i ziewanie oznaczało, ze moje spektakularne
lądowanie pyskiem na podłodze obudziło Artura. Całkiem
przypadkiem zaczęłam sobie pojękiwać, postękiwać, pohukiwać i
donośnie syczeć. Nogi miałam zahaczone na łóżku, dlatego
przygnieciona policzkiem do drewnianej podłogi, znosiłam katusze w
postaci pulsującego kinola. Kołdra nad moją głową, pod którą
rozpłaszczony leżał Artur, cały czas szeleściła, czyli Artur
cały czas się dobudzał. Albo nie wiem, co robi. Wolę nie
wiedzieć. Do oczu nadeszły mi łzy, gdy dotknęłam kciukiem nasady
nosa, sycząc.
- Aga? –
burknęło przygłuszone coś spod poduszki, takie Artkowe coś.
Nawet nie zdążyłam
zauważyć, gdy po policzkach zaczęły spływać mi łzy wyciśnięte
przez karygodnie bolący nochal. Przez blask księżyca wdzierający
się do naszego pokoju hotelowego zauważyłam, jak Artek wystawia
rozczochrany łeb spod kołdry i łupie na mnie przymrużonymi
oczami. Chlipnęłam, trzymając się obiema rękami za twarz i
delikatnie uciskając paluchem na skórę. Bolało, jak skurczybyk, a
jak się lewy płatek nosa przyciskało, to coś klikało. Jak w
myszce od komputera. Uciszyłam płacz, żeby posłuchać klikania. W
tym czasie Artek kichnął, co zupełnie mnie zdezorientowało.
Zamachał ręką tam, gdzie wcześniej ja, zapewne w poszukiwaniu
lampki nocnej, co by to zapalić i zalać nasz pokój jasnościami.
Ziewnął w międzyczasie, dalej wachlując powietrze swoją wielką,
męską łapą. Ale lampki jak nie było, tak nie ma. I machał
pacan, w powietrzu, licząc, że może lampka się sama zapali. Się
nie zapaliła. Dlatego mój przyjaciel wychylił się z łóżka
bardziej i macha szybciej, w dalszym kierunku, nad moją głową. Ja
zdążyłam zorientować się, że coś mi z nosa cieknie. I nie były
to cale gluty, czy co to tam z nosa ma zwyczaj cieknąć. To kurczę,
była totalnie krew. Jęknęłam boleśnie, znów mi do oczu
napłynęły słone krople. I Artur w tym samym momencie zrobił
popisowe salto. Machnął ręką z nadzieją odnalezienia abażura
drogiej, hotelowej lampy. Coś mu poszło nie tak i zjechał z łóżka,
przygniatając mnie do podłogi. Uderzyłam twarzą o panele, gniotąc
swój nos mocniej.
Ten pacan wgniatał
mnie w tę podłogę centralnie, a ja już kompletnie zaczęłam wyć
i płakać. Zdezorientowany chłopak nachylił się z uchem przy
mojej twarzy i jak idiota nasłuchuje, co ja robię.
- Ty panele
liżesz? – mruknął przy moich uchu. Zaniemogłam. Zawyłam
płaczem, naprężając plecy, dając mu znak, żeby ze mnie zlazł.
Ale Artur nie przejmował się, że „ liżę panele płacząc”
tylko dalej mnie wciskał w podłogę. Wychrypiałam, żeby ze mnie
zszedł, bo nie mogę oddychać, boli mnie nos i mnie zabija.
Mruknął, żebym przestała lizać panele, bo to niezdrowe.
Burknęłam, że zaraz mi zabraknie tlenu w cyckach. Odparł, że
przecież panele nie mają witamin. I to mi wcale na cerę nie
pomoże. Poruszył się lekko, a mój nos rąbnął przerażająco
przeszywającym bólem. Wrzasnęłam, a Artur mi zawtórował i po
chwili leżeliśmy na podłodze między jednym wyrkiem, a drugim,
wrzeszcząc jak napalone fanki One Direction.
- Czułam, jak po
policzkach spływa mi coś ciepłego i domyślałam się, że to coś
jest czerwone. Pewnie darlibyśmy te kopary w dalszym ciągu,
gwałcąc się na tej podłodze jak dwa niewyżyte skunksy, gdyby
drzwi od naszego apartamentu się nie otworzyły. Ale drzwi żyją
własnym życiem, albo generalnie są podatne na przyciskanie
klamek. W związku z czym, całkiem poważnie się otworzyły. A
potem ktoś rąbnął łapą w załącznik światła i po naszej
sypialni przepłynęła fala rażącego światła. Spomiędzy włosów
swoich i włosów Artura, które wchodziły mi w oczy, widziałam
zapalające się lampy. Artur jęknął, a mój nos znów o sobie
przypomniał. Zadarliśmy głowy i wtedy zapragnęłam przesunąć
się znacznie w lewo, tak całkiem w lewo, żeby wjechać pod wyrko.
W naszym apartamencie, całkiem ludzko, stali sobie zaspani
członkowie zespołu One Direction. Począwszy od zaspanego Zayna,
gwałtownie trącego oczy. Stał nieprzytomny w granatowych
bokserkach i próbował wyostrzyć wzrok, żeby ogarnąć, co to za
dwa mopy kopulują na podłodze. W międzyczasie Artur zorientował
się, że z nosa cieknie mi krew, która wsiąknęła mu w bokserki
i zaczął mruczeć pod nosem o wybielaczu. Dalej, obok Zayna stał
zdziwiony Harry, wlepiający w nas zszokowany do szpiku kości
wzrok. W szarym szlafroku, w rozkroku, z opuszczonymi rękami
patrzył, jak Artur odziany w same bokserki przygniata mnie do
podłogi, a ja z nogami na jego biodrze wpatruję się w swoje
dłonie umazane krwią. Potem Artur wrzasnął, że mój nos ma
okres. Liam niespokojnie zerknął w stronę Harrey'go, który
unosił brwi. Spojrzałam na swoje zakrwawione dłonie, zakręciło
mi się w głowie i spuściłam ją na podłogę. Artur konwersował
z samym sobą o zaletach wybielacza z zapachem.
- Co wy…tego? –
mruknął Lou, podchodząc bliżej i obserwując uważnie, jak walę
Artura po twarzy i spycham go z siebie. Nieporadnie zlazł z mojego
ciała, patrząc na mój nos. Zakryłam go palcami, zamykając oczy.
Po chwili zmartwiona obserwowałam, jak wszyscy faceci nachylają się
nade mną i analizują. Artur, trący oczy Zayn, Harry z mopem na
głowie, Liam z odciśniętym suwakiem na policzku, Niall z troską w
niebieskich oczętach, Lou z zagryzionymi wargami.
- Co? – jęknęłam
spod swoich dłoni. Próbowałam się podnieść, ale wszyscy złapali
mnie za wszystkie kończyny, jakie mam i wrzasnęli, że mam leżeć.
Zmarszczyłam czoło i leżałam, a oni dalej stali i patrzyli. Wtedy
ponownie chciałam się podnieść, ale zrobili to samo,
oskarżycielsko wrzeszcząc, żebym nie wstawała. I dalej patrzyli,
jak na eksponat w muzeum.
- Długo mam tak
leżeć?
- Aż się
skrzepnie! – zahuczał Artur, a Niall spojrzał na niego, jak na
bałwana.
- Właściwie,
to co wy wyprawiacie? – Padło pytanie z ust Liama, który usiadł
na moim łóżku po turecku i oparł łokcie o kolana. Spojrzał na
mnie spod kurtyny swoich przydługawych oczu, gdy Harry i Zayn
odsuwali się ode mnie.
- Artur przerzucił
włosy na bok, a potem złapał mnie pod pachami, podciągnął i
ułożył na swoim łóżku. Zawyłam z bólu, a z nosa pociekło mi
więcej krwi. Harry oddelegował się po ręczniki do łazienki.
Leżałam jak ta sierota, patrząc na Artura, który obserwował
bacznie swoje gacie w mojej krwi. Oberwałam po nogach puszystymi,
białymi ręcznikami, którymi cisnął Harry. W jeden wytarłam
swoje dłonie, zostawiając na białym materiale czerwone smugi.
- Czy to był
seks? – poważne pytanie Malika wraz z jego dziecinną twarzą
doprowadziło Liama do śmiechu. Ja w tym czasie pozwalałam ująć
swoją twarz w dłonie Horana, który zaczął uważnie oglądać
mój nos.
Dotknął nasady i
nie mogłam powstrzymać się, żeby nie pisnąć. Materac ugiął
się pod tyłkiem Stylesa, który usiadł obok Horana.
- Ona spać po
nocach nie może. I budzi mnie. – mruknął Artur i przeczesał
włosy do tyłu. Zniknął potem za mahoniowymi drzwiami, zostawiając
mnie sama z bandą tych napalonych mopów. Podczas gdy Horan
dokładnie, z ostrożnością i delikatnością macał mój nos, Liam
ziewał na potęgę, a Malik układał mu się na kolanach w pozycji
embrionalnej, całkowicie nie zainteresowany otaczającym go światem.
Niewiele po tym, jak znalazł dogodną pozycję, po pokoju roznosiło
się jego mlaskanie i ciche chrapanie. Znów zakręciły mi się w
oczach łzy, a potem na palce Horana pociekło więcej krwi. Harry
podał mu ręcznik, a ja zachlipałam.
- Słychać was
było aż u nas w pokoju. Jakieś takie walenie. – Stwierdził
Tomlinson, a potem oparł się o ścianę, układając wygodnie na
podłodze. Ziewnęło mu się mimowolnie, gdy patrzył na moje gołe
stopy.
Sytuacja z moim
sikającym krwią nosem została opanowana. Kilka dostaw ręczników,
które dzielnie dostarczał Harry, wspaniale wsiąknęło moją krew.
Po chwili mogłam w spokoju leżeć między nogami Horana a Stylesa.
Malik zaczynał coraz mocniej chrapać, a Liam ułożył głowę na
jego nogach. Leżeli w tak nienaturalnej pozycji, że na sam widok
bolał mnie kręgosłup. Dopiero teraz zapragnęłam sprawdzić
godzinę. Na zegarku telefonu Artura widniała trzecia nad ranem.
Złapałabym się za głowę z niedowierzaniem, ale po ataku Artka
wszystko mnie bolało. Przysypiałam już, a obraz zamazywał mi się
pięknie, gdy coś trzasnęło. I z łazienki wylazł Artek w innych
bokserkach.
Usiadł obok Lou, pod lawendową ścianą. Oparł o nią głowę i
przymknął oczy. Zapanowała błoga cisza przerywana co chwilę
sapaniem śpiącego Malika. Oczy co chwilę mi się przymykały.
Pocharkiwanie Zayna jednak skutecznie mnie rozbudzało i
prześwitywały mi zamazane obrazy. Widziałam kontur ramion Hazzy,
który w zgięciu przysypiał. Widziałam również Nialla, który
trzymał głowę na mojej poduszce, tuż przy moim biodrze. Artkowy
bezwładny łeb opadł nieoczekiwanie na kościste ramię Tomlinsona.
Malik znów chrapnął, ale nie zwróciłam na to uwagi. Oczy lepiły
mi się coraz bardziej. Wkrótce widziałam tylko ciemność, a przy
uchu słyszałam spokojny oddech Harrego.
Coś wcisnęło mi
się w brzuch. Chciałam to zignorować, ale kompletnie nie umiałam,
bo coś zaczęło na mnie napierać mocniej. Nie otwierając oczu
pociągnęłam dłonią w stronę swojego brzucha, by zorientować
się, co tak pięknie ugniata mi pępek. Palcami wymacałam najpierw
kępę loków, a potem czyjś nos. A potem coś ugryzło mnie w palec
nos i otworzyłam szeroko oczy, wlepiając je w sufit. Zadarłam łeb
do góry i spojrzałam na swój brzuch, gdzie leżał Harry i Horan,
trzymający mój palec w swoich ustach. Otworzyłam oczy, kiedy
zaczął go ssać, a Harry parsknął śmiechem. Za oknem wstawał
nowy dzień, było już bardzo jasno. Ziewnęłam, opadając głową
na materac i czując, jak blondyn wypuszcza mój paluch z warg.
Niewzruszeni chłopcy dalej ugniatali mi brzuch, a Niall ziewnął i
przeciągnął się.
Przetarłam
palcami oczy i przekręciłam twarz, dotykając policzkiem
prześcieradła. Na łóżku, które jeszcze niedawno było moje, w
dalszym ciągu leżeli poplątani Zayn i Liam. Brunet ugniatał
szatyna głową w nogi, głowa opadała mu na materac, eksponował
wszystkie swoje zęby, otwierając szeroko usta. Liamowej twarzy nie
byłam w stanie dostrzec, zgięty w pół opadał na brzuch Malika i
chował policzki w jego koszulce. Artura i Lou poległych pod ścianą
nie widziałam, nie miałam siły przekrzywiać szyi. Ziewnęłam
przeciągle i głośno. Podskoczyłam nieznacznie, gdy po sypialni
rozległ się wrzask Tomlinsona.
- Chłopaki! –
ryknął, a Harry poderwał głowę z mojego brzucha. Zayn
niespokojnie mlasnął, chowając twarz w poduszce. Niall nawet nie
zareagował, bo właśnie zatapiał się w moim spojrzeniu.
Speszona, zadarłam głowę do tyłu, na podnoszącego się
nieporadnie Louisa. – Przecież my koncert dziś mamy! –
dorzucił, a Niall postawił oczy w słup. Podniósł policzek znad
mojego pępka i zlęknionymi oczami powędrował na Harrego,
przeczesującego swoje bujne włosy. Nie zawracałam sobie nimi
głowy. W skupieniu obserwowałam sufit, próbując się dobudzić.
Nawet nie zauważyłam, kiedy ta hołota wyleciała z mojego pokoju
po całej nocy u nas. Lou wyleciał jak z procy, Liam się czołgał,
a Niall z Harrym wynieśli śpiącego Malika. Dalej leżałam
plackiem na łóżku, patrząc ukosem na Artka, który nawet się
nie obudził. Teraz przekrzywiony lekko na lewo, zjeżdżał z każą
chwilą trochę niżej, aż w końcu pacnął na podłogę. I spał
dalej.
Wtorek, 19:34.
Ostatni koncert trasy w USA, Nowy Jork.
Uśmiechnęłam się
szeroko do Artura, który stał przy wielkim, czarnym głośniku i
robił zdjęcie rozczochranemu Harry'emu. Wskoczyłam na jeden z
ogromnych, zimnych, metalowych głośników, zwieszając z niego
nogi. Artek w pląsach oddalił się gdzieś, co jakiś czas atakując
ludzi lampami aparatu. Spuściłam głowę na swoje kolana i machałam
kończynami, jak mała dziewczynka. Siedziałam dokładnie za wielką,
ogromną czerwoną kurtyną. A za tą ścianą materiały
rozpościerał się widok milionów ludzi. Właśnie tam, za tą
czerwoną peleryną wrzeszczały tysiące młodych dziewczyn, tak
strasznie szalejących za całą piątką chłopaków. Zachichotałam,
gdy przed nosem przebiegła mi charakteryzatorka goniąca Louisa.
Chłopak machał głową i wrzeszczał, że nie pozwoli dotknąć
swojej twarzy korektorem na krosty. Charakteryzatorka jęknęła,
poddała się i zawróciła. A wtedy szatyn odetchnął i puścił mi
oczko. Coś na scenie gruchnęło, ale bałam się podejść bliżej
i sprawdzić co. Artur kazał siedzieć mi na tym jednym głośniku,
więc przykleiłam się do niego tyłkiem i obserwuję. Ponieważ
jest to ostatni koncert, przy którym będziemy, ustaliliśmy
wszyscy, że nie będziemy go opisywać. Zarówno ja jak i Artur mamy
po prostu uczestniczyć w tym koncercie i nie robić żadnego
materiału. Zgodziłam się na to bez namysłu. Zerknęłam niepewnie
na tysiące kabli poplątane pod moimi nogami, gdzieś w oddali ktoś
testował mikrofony. Przestraszyłam się, gdy poczułam czyjąś
dloń na ramieniu. Odwróciłam szyję i zauważyłam uśmiechniętego
Zayna. Za jego plecami stał rozpromieniony Niall, a za Niallem
radosny Hazza. Posunęłam się odrobinę, pozwalając, by Zayn
wdrapał się obok mnie. Uśmiechali się do mnie szeroko, ale nic
nie mówili. Tak, jakby chcieli nacieszyć się tą chwilą. Zupełnie
to rozumiałam. Przecież to ostatnie chwile, które spędzamy razem.
Ten ostatni, wielki koncert. A potem do rąk wręczą nam bilety
powrotne do Polski. Ścisnęło mnie za gardło, a smutek owionął
moje serce. Przez chwilę czułam potężną gulę w gardle, ale
ciepły, niebieski wzrok Nialla bardzo mi pomógł. Uśmiechnęłam
się szeroko, przytulając do niego.
- Spotkamy się
kiedyś jeszcze, prawda? – odezwał się Lou, kucając przede mną
i Niallem, na plątaninie czarnych kabli. Podciągnął trochę
beżowe spodnie, żeby nie odsłonić bokserek. Skinęłam
potwierdzająco głową, gdy Horan przyciągał mnie do siebie
bliżej. Zayn zaczął nerwowo poprawiać kołnierz swojej koszuli, a
Harry nagle zauważył, że jego granatowa muszka źle się trzyma.
- Przygotujcie się!
Za piętnaście minut wchodzicie! – Usłyszeliśmy za plecami od
człowieka ze słuchawkami na uszach. Wzdrygnęłam się. Niall
musiał zauważyć w moich oczach lęk i ścisnął moje palce
pocieszająco. Harry odplątał swoją muszkę i z przerażeniem
owionął nią spojrzeniem. Pokiwał głową, wprawiając swoje loki
w ruch. Nie wiedział, jak na nowo przymocować muszkę do kołnierza.
Lou machnął głową pobłażliwie i zaczął mu pomagać. Czułam
perfumy Nialla i ciche nucenie piosenki przez Zayna. Zawsze tak samo.
Zdążyłam się przyzwyczaić do nerwowego tupania butem przez Lou.
Zdążyłam przywyknąć do stresowego nucenia różnych piosenek
przez Malika. Zazwyczaj nucił rytm Moments. Niall notorycznie wbijał
wzrok w to, co przed nim, wyłączając się automatycznie. Harry
nigdy nie był rozkojarzony. Zawsze przed koncertem majstrował przy
swoim ubiorze. I albo nie mógł zapiąć rozporka, albo uwierała go
muszka. Łagodne oczy Liama spotkały się z moimi, gdy dołączył
do nas, narzucając na siebie szarą marynarkę. Jako jedyny był w
miarę opanowany. Widać było w jego oczach obawę przed tym, czy
wszystko pójdzie zgodnie z myslą. Nie panikował jednak. Strzepał
paproszki z ramienia marynarki i mrugnął do mnie oczami,
uśmiechając się lekko.
- Nie możemy
stracić kontaktu. Musimy dużo pisać. I będziemy się spotykać,
prawda? – mówił Lou, zawiązując granatową muchę pod szyją
Hazzy. Sprawdził, czy dobrze się trzyma, po czym zerknął na mnie,
oczekując potwierdzenia.
- Ależ oczywiście!
Nigdy o was nie zapomnę! – zreflektowałam się machinalnie,
posyłając każdemu z osobna swoje szczere spojrzenie. Po twarzy
każdego śmignął cień uśmieszku.
- Wchodzicie za
pięć minut! – wrzasnął organizator, a Niall spojrzał mi
zlękniony w oczy. Poklepałam go pokrzepiająco po kolanie i
zeskoczyłam z głośnika. Nadepnęłam na nieszczęsne kable, ale
nie przejmowałam się tym. W oczach zakręciły mi się łzy
wzruszenia, gdy każdy z chłopaków przylgnął do mnie. Niall
objął mnie w pasie, do moich pleców przylgnął zmartwiony Harry,
a Liam wcisnął się z lewej strony. Zayn natychmiast doczepił się
do mojego biodra, a Lou bez wstydu przylgnął ustami do mojego
policzka. W oddali organizator poinformował mnie, że za dwie minut
wchodzą na scenę. W ostatnich sekundach naszego uścisku pojawił
się Artur, który zaczął robić naszemu zbiorowemu uściskowi
zdjęcie. Wtedy płakałam już wielkimi łzami. Odlepili się ode
mnie w tym samym czasie. Spojrzałam na nich, ledwo cokolwiek widząc
przez napływające słone krople. Ścisnęłam z całych sił
paluchy Nialla i patrzyłam, jak wybiegają zza kurtyny, na scenę.
Chlipałam donośnie, trzymając Artka za palce i stojąc z boku,
wychylając się nieznacznie zza materiałowej, czerwonej peleryny.
Ten koncert zaczęli moją ulubioną piosenką. Z uśmiechem na
twarzy obserwowałam jak poruszają się w skupieniu po scenie,
śpiewając powolne słowa piosenki. „ More than this” brzmiało
dziś wyjątkowo. Zwłaszcza wtedy, gdy czułam zapach sceny,
widziałam tłumy pod nią, czułam ciepłe palce przyjaciela
zaciśnięte na swoich. W świetle reflektorów widziałam pyłki
kurzu pływające w przestrzeni nad sceną. Widziałam, jak Harry
obejmuje Zayna. Obserwowałam w skupieniu Liama machającego do
publiczności. Nie mogłam uspokoić płaczu, gdy odwracający się
do mnie Niall puszczał mi perskie oko, pełne wzruszenia. Zamknęłam
oczy, wtulając się w Artka. I takich ich zapamiętam. Szalonych,
ale wzruszonych w chwilach słabości. Ostatni raz zerknęłam na
całą piątkę rozrabiaków i uśmiechnęłam się do siebie w
duszy.
Epilog.
Od ostatniego wpisu minęło już
blisko pół roku. Ale tamten dzień, nasz pierwszy koncert z One
Direction od kulis był momentem, od którego nic już nie było
takie samo. Wszystko przewróciło się do góry nogami, dosłownie.
Wracam do pisania tutaj tylko ze
względu na to, jak bardzo wizyta w Stanach odcisnęła się na moim
życiu i chcę żebyście poznali tą historię. Poznałem chłopaków
z One Direction. Tak, wciąż utrzymujemy kontakt. Z każdym z nim.
Osobiście najbliżej jestem z Niallem i Harry'm. Dlaczego? Dowiecie
się czytając ten ostatni wpis.
Nasz pierwszy koncert. Niesamowite
przeżycie. Robiłem fotoreportaże z wielu koncertów. Ale nigdy z
takiego, na którym było blisko sześćdziesiąt tysięcy ludzi. Nie
widzę sensu opisywać tego co się tam działo. Możecie wejść na
YouTube i obejrzeć koncerty chłopaków. To co się tam dzieje jest
nie do opisania, zwłaszcza jeśli nie ogląda się tego tylko
bezpośrednio w tym całym zamieszaniu uczestniczy. Tutaj, w tym
ostatnim tekście chciałbym skupić się na Liamie, Niallu, Harrym,
Zaynie i Louisie. Na mnie i na Agacie. Na naszej siódemce.
Po miesiącu trasy wszystkie gazety,
portale, radia i telewizje huczały od plotek o nowym związku. Po
feralnej nocy ze złamanym nosem Agaty, Niall bardzo się do niej
zbliżył. Do tego stopnia że po miesiącu byli razem, zakochani w
sobie do szaleństwa. Tak bardzo, że czasami robiło nam się
wszystkim niedobrze od zatrważającej ilości uczuć i formy ich
okazywania przez tą dwójkę. Mimo wszystko cieszyliśmy się z ich
szczęścia. Przez całą trasę ich związek rozkwitał w każdą
stronę a ja i reszta chłopaków szczerze im kibicowaliśmy. Po
drugim miesiącu już nie ukrywali się przed obiektywami paparazzich
a ja miałem to szczęście że jako pierwszy opublikowałem ich
wspólne zdjęcia. Posypała się za to taka kasa, że szkoda mówić.
Widać jaki jest popyt na szmatławe zdjęcia, szczerze mówiąc.
Potem była porządna sesja w Central Parku w Nowym Jorku, ale to
inna sprawa.
Ogólnie, cała trasa była
niesamowita. Wróciliśmy z niej z Agatą obładowani materiałami,
wywiadami, tysiącami zdjęć, autografami. W końcu coś się
należało redakcji. Cały reportaż z wyjazdu okazał się strzałem
w dziesiątkę, dzięki niemu mogliśmy wreszcie zrezygnować z pracy
w obecnej wtedy redakcji i przebierać w dziesięć razy lepszych
propozycjach.
Skończyło się na tym że Agata
skorzystała z oferty brytyjskiej redakcji i wyjechała do Anglii
pisać dla nich. Była też bliżej Nialla, który mimo ogromnej
ilości wyjazdów zawsze znajdował dla niej czas. To cudowne, kilka
razy poleciałem do Anglii odwiedzić ją i chłopaków, za każdym
razem wyjeżdżałem stamtąd ze łzami w oczach.
Pamiętacie akcję z Harrym, któremu
podobno się podobałem? Cóż... sprawa jest o tyle dziwna, że od
tamtego momentu minęło pół roku a my wciąż jesteśmy razem.
Zbliżył nas do siebie jeden moment, moment który prawie przyczynił
się do rozpadu One Direction. Poniżej kawałek z mojego
dziennika...
12 października.
„...idiotyczny tekst, nie wiem kto
kazał mi to pisać. Siedzę nad tym trzeci tydzień, próbuję
cokolwiek z tym zrobić, a to jest taka szmira, że zaraz oszaleję,
już nigdy nie zgodzę się na korekty artykułów prawnych, przecież
to cholery można dostać! Gdyby nie to że pracuję nad tym w domu,
z ulubionym winem i papierosami obok, szlag by mnie trafił, serio. A
tak przynajmniej mogę przeklinać sobie ile mi się podoba, śpiewać
pod nosem i męczyć się z tekstami kolejnych ustaw i uchwał. Dla
mnie to w sumie to samo. Jedyne co mnie martwi, że mija już trzeci
dzień kiedy nie mam żadnych wiadomości z UK. Ani Agata, ani
chłopaki się nie odezwali, żadnego telefonu, żadnej wiadomości,
żadnego smsa, nawet głupiego wpisu na twitterze. Ale pewnie mają
kupę roboty, tylko ja gniję w tym postkomunistycznym kraju i oddaję
się słusznej sprawie. Muszę coś z tym zrobić, bo zwariuję...”
14 października.
„...Głupie lotnisko. Nienawidzę go.
Nienawidzę ludzi. Nienawidzę samochodów. Nienawidzę ludzi w
samochodach. Może by tak umrzeć?...”
15 października.
„...Harry śpi mi na kolanach. Tak
ładnie pachną mu włosy. Nialla nikt nie widział od wczoraj. Boję
się o niego...”
15 października.
„Zadzwonił Horan, nic mu nie jest.
Harry się obudził i wciąż płacze.”
Już wyjaśniam o co chodzi. Agata,
jadąc do redakcji która znajdowała się w centrum Londynu miała
wypadek samochodowy. Jakaś wielka ciężarówka, przekroczenie
prędkości, huk, jakiś pożar. Nie wiadomo do tej pory co się
stało. Śmigłowiec medyczny. Ja i chłopaki w szpitalu, wielka
tragedia i hektolitry łez. Nigdy nie zapomnę momentu, w którym
dowiedzieliśmy się co i jak. Zayn stał za drzwiami paląc
papierosa. Ja siedziałem na zimnej, kamiennej podłodze obok niego
też paląc. Lou stał nade mną a w środku siedział Liam z Harrym
i pilnowali Nialla, który był straszliwie nerwowy i mało nie pobił
lekarza. Widziałem przez szybę, że wpatruje się w jakiś plakat,
stojąc z plecami opartymi o szarą ścianę londyńskiego szpitala.
Drzwi w końcu korytarza otworzyły się i wyszedł z nich starszy
facet w białym kitlu i jakąś podkładką w ręku.
- Chodź, idziemy, może już się
wybudziła – mruknąłem do Louisa.
Zayn przygasił papierosa i powlókł
się za nami.
Akurat w momencie, kiedy
przechodziliśmy przez automatyczne drzwi, widziałem jak lekarz mówi
coś Niallowi. A reszta odbyła się jak w filmie. Horan osunął się
po ścianie i ukrył twarz w dłoniach. Liam podskoczył do niego i
klęcząc koło Nialla, coś mówił. Harry natomiast spojrzał w
naszą stronę, kiedy lecieliśmy do nich z hałasem godnym czołgu.
Wstał i podszedł do mnie, przytulając mnie tak jak nigdy. Już
wtedy wiedziałem co się stało.
18 października.
„...pogrzeb był piękny. Kameralny.
Ale ta policja....”
Już wyjaśniam. Policja była z tego
względu, że chłopaki uparli się że przyjadą do Polski na
pogrzeb. Ktoś musiał pilnować tego, żeby nikt nie zakłócił
spokoju.
19 października.
„Chłopaki wrócili do Londynu. Niall
wciąż jest w szoku. Pakuję się...”
20 października.
„Harry odebrał mnie z lotniska.
Zamykam rozdział Polska. Teraz tu jest mój nowy dom”
21 października.
„Horan nie chce już śpiewać.
Koniec świata.”
Teraz jest piętnasty stycznia. Usycha
mi choinka.
Zima szaleje za oknem, przykryła już
cały Londyn śniegową kołdrą. Na szczęście Niall zdecydował
się dalej śpiewać. Zespół wciąż istnieje. Ale stałym
elementem każdego koncertu chłopaków jest minuta ciszy. I to
naprawdę działa. Ludzie wiedzą co się stało. Sam zrobiłem z
tego materiał, Niall tylko mi pozwolił o tym pisać, zastrzegając
mi do tego wyłączne prawo. Inne gazety i media bazując na moim
artykule, automatycznie serwowały sobie pozew sądowy. Tylko jedna,
mała młodzieżowa gazetka zdecydowała się złamać prawo
wyłączności. Skończyło się tym że prawnik zamknął to
wydawnictwo, więc na dobre im to nie wyszło.
Przytłaczająca cisza panująca przez
minutę na koncercie zawsze wywołuje u mnie łzy. A prawie każdy
koncert oglądam zza kulis. Takie są plusy bycia chłopakiem
Harry'ego Styles'a.
Teraz, kiedy piszę te słowa wciąż
pamiętam głos Agaty, jej śmiech, wszędzie mam nasze wspólne
zdjęcia. Plus kilkadziesiąt tych, które powstały w czasie trasy
po Stanach.
Zespół wciąż bije rekordy
popularności. Chłopaki nadal są sobą. A ja? Ja jestem szczęśliwy,
ale rana która została w moim sercu po śmierci Agaty nigdy się
nie zabliźni, i wątpię w to czy nawet Harry kiedykolwiek ją
załata. Piszę dla Times'a, dobrze zarabiam, mam piękne mieszkanie
i dobry samochód. I czarną labradorkę, nazywa się Aisha. Ale w
momentach kiedy traci się najbliższą osobę, te rzeczy nie są nic
warte. Dlatego tak bardzo boję się każdego wyjazdu chłopaków.
Nie zawsze mogę tam być i nie zawsze mogę ich pilnować. Boję się
tylko, że kiedyś coś się może zmienić...
Idę przejść się z psem na spacer.
Aisha już czeka. Mam nadzieję że ta historia, którą spisałem,
dostarczyła wam tego czego oczekujecie po dziennikarzach –
rozrywki. Ale mam też nadzieję, że jej zakończenie skłoni was do
refleksji.
Całą tą opowieść dedykuję Agacie.
Kochanie, nie zapomnę. A Nialla pilnuję, bądź spokojna.
- Aisha, idziemy na spacer, chodź.
Nie wybacze ci tego, że umierciłeś Agatę.. Poprostu ci tego nie wybaczę. A tak wogole to spoko, zajebiscie sie czyta, co chwila wybuchalam niekontrolowanym śmiechem i generalnie ryczalam ze smiechu, co niestety nie podobalo sie mojej mamie, bo rozsypywalam jej tytoń ... Wybaczyla mi to dopiero, gdy przeczytałam jej kilka fragmentów i o dziwo jej tez sie spodobalo. Ale to nie zmienia faktu, że nie wybaczę ci uśmiercenia Agaty.. A ! Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z tego, że nie jesteś świadomy, ze nie jestes idealny i też popełniłeś kilka błędów :D
OdpowiedzUsuńDupa... Spieprzylam ostatnie zdanie.. Chodzilo mi o to iz mam nadzieje, ze jesttes swiadomy, ze nie jestes idealny i ze tez popelniles kilka bledow :D
UsuńOczywiście, nikt nie jest idealny. Poza tym, nie chciało mi się tego sprawdzać, przyznaję się bez bicia, było kopiowane ze starego pliku roboczego :D
UsuńNie znam Cie osobiście, szkoda;/ jejku kocham Cie!;*
OdpowiedzUsuńNawet nie wiesz jak mi sie to podoba! Chociaż trochę bardziej podobało mi sie tamto opowiadanie ale tylko dlatego, że lubie kryminały ale to co teraz zamieściłeś jest świetne. Wzruszyłam sie..
Myślałam, że romans będzie mieć Agata z Arturem.
Czemu ja uśmierciłeś?!
Związek z Harrym... hmm ciekawe...;D
Proszę pisz więcej!;*
tyska
Jezu, piękne. Jeszcze " The A Team" i ryczę. Nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy. Dodasz jeszcze jakieś opowiadanie? To jest świetne, tak jak i "Wilgoć w piwnicy". Czekam i pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńJak ja płakałam...
OdpowiedzUsuńZe śmiechu w niektórych momentach. Ta scena w nocy z rozbitym nosem Agaty zabiła mnie kompletnie. Lou biegający wszędzie z aparatem- wciąż mam taką wziję przed oczami i wciąż się uśmiecham myśląc o tym.
Płakałam ze wzruszenia. Kiedy chłopcy żegnali się z Agatą podczas ostatniego koncertu. Matko boska, jak ja marzę o tym, żeby znaleźć kiedyś tak wspaniałych przyjaciół!
Płakałam ze smutku. Kiedy uśmierciłeś Agatę. To był, kurde, niespodziewany cios.
Zabiłeś mnie kompletnie tym opowiadaniem. Było genialne, naprawdę.
Jesteś znakomity.
A jutro się biorę za twoje drugie opowiadanie, postanowiłam, że się przełamię, mimo że Louis...Aż się wzdrygnęłam.
Musisz częściej wrzucać tu opowiadania! Błagam!
WOW! Znowu mnie zaskoczyłeś, ale oczywiście pozytywnie. Nie wiem dlaczego niektórym szkoda, że uśmierciłeś Agatę.. mi tam jej nie żal haha ;d Ale normalnie posmutniałam trochę jak przeczytałam do końca.. myślałam, że rozbudujesz jakoś wątek Harrego i Artura, a tu dupa :< Po za tym małym szczegółem to na prawdę wszystko było rewelacyjne. Zazdroszczę Ci, że tak potrafisz pisać sama bym chciała! :(
OdpowiedzUsuńNie bądź samolubem i dodawaj te rozdziały, które tam trzymasz w zanadrzu! ;d Serio bardzo fajnie byłoby to poczytać. Mam nadzieję, że jeszcze coś dodasz! :)
Już to pisałam, masz ogromny talent. Nie wiem jak można tak znakomicie pisać. Twoja przyjaciółka też dobrze pisze, ale (nie urażając jej) wolę teksty Twojego autorstwa. Może to, dlatego że się przyzwyczaiłam. Wszystko było ładnie, okej, świetnie, wymarzona podróż, ale ta śmierć Agaty. Chociaż, szczerze mówiąc ta śmierć była dodatkiem do tego opowiadania. I jeszcze forma pamiętnika. Uwielbiam jak ktoś pisze coś w formie pamiętnikowej. Szczególnie wtedy jak umie pisać. I kto by pomyślał o tym, że Artur będzie z Harrym? No, ale koniec podniecania się. Bloga będę dalej śledzić, dalej będę czytać Twoje wpisy i dalej będę go polecać moim znajomym. Nie przerywaj pisania, komentuj te imaginy innych autorek i miej ubaw z nich, tak jak inni mają ubaw z Twoich komentarzy. Pozdrawiam,
OdpowiedzUsuńAngela.
kocham cię człowieku !
OdpowiedzUsuń58 yr old Structural Analysis Engineer Perry Hucks, hailing from Revelstoke enjoys watching movies like "Edward, My Son" and Cryptography. Took a trip to Sacred City of Caral-Supe Inner City and Harbour and drives a F150. kliknij tutaj, aby uzyskac wiecej informacji
OdpowiedzUsuń