Miałem tu już nie pisać. Cóż. Jak zwykle, dałem za wygraną.
Obejrzałem sobie dzisiaj zamknięcie Olimpiady w Londynie i występ Chłopaków. Wszedłem na tego bloga, poczytałem komentarze...
Zastanowił mnie zwłaszcza jeden z nich. Autorstwa Ronnie.
" Teraz, Maćku, proszę Cię, abyś zastanowił się nad tym, co chcesz zrobić. Sądzę, że powinieneś nam pomóc. Nam, oraz chłopcom. Bez Naszej pomocy oni nie będą sobą. Będą się bać bycia sobą. Chcesz tego? Jeśli Ci wszystko jedno, to droga wolna. Jednak błagam, zastanów się."
Droga Ronnie... A jak ja mogę pomóc Wam i chłopakom? Co ja mogę? Nic. Moje pisanie nie daje absolutnie nic, a Oni nawet nie wiedzą o moim istnieniu. Jak mogę komukolwiek pomóc?
Zastanowiłem się. Może kiedyś coś tutaj napiszę jeszcze w imieniu swoim, odnośnie świata fanów 1D.
Ale dzisiaj... Dzisiaj postanowiłem opublikować tutaj Blue Summer Luvin, opowieść, nad którą wciąż pracuję... Miłej lektury.
(Jeśli w tekście znajdziecie błędy lub literówki - przepraszam. Jest to wersja jeszcze przed korektą...)
...blue summer luvin'...
Leżałem do góry brzuchem na pachnącej świeżym sianem łące i miałem wszystko w nosie. Letnie otępienie i rozleniwienie, w które wpadli już wszyscy, udzieliło się również mnie.
- Chryste, jak mi się nic nie chce... - rozległo się z mojej prawej strony stłumione westchnienie Katie. Nie dziwiłem jej się, bo mi również nic się nie chciało, ale o tym wszyscy dobrze wiedzieli i jej marudzenie wydało mi się zupełnie nie na miejscu.
- Oj, nie jęcz już, wszystkim się nic nie chce! Za gorąco jest! - powiedział Harry, leżący po mojej lewej stronie z nogami opartymi o jakieś samotne drzewko.
Cóż, odkrywcze z pewnością to nie było. Żar lejący się z nieba w ilościach przechodzących wszelkie pojęcie trwał niezmiennie od kilku dni. Tempo życia w podlondyńskich wsiach zwolniło do prędkości zerowej, więc i również my zwolniliśmy. Gdybyśmy żyli jeszcze wolniej, zaczęlibyśmy się cofać. A wszelkiego rodzaju zapachy, cichy szum trawy, fruwające wszędzie robaki i ptactwo nadawały wszystkiemu tak sielski klimat, że każdy był przekonany, że tak wygląda raj. Bo od kilku dni nie robiliśmy absolutnie nic, co nie było konieczne. Ograniczyliśmy swoje funkcje życiowe do totalnego minimum, co oznaczało jedzenie i chodzenie do łazienki. Pozostałą część doby spędzaliśmy leżąc plackiem na łące. Albo leżąc plackiem na kanapie przed telewizorem. Leżenie plackiem weszło nam w nawyk i w zasadzie nie robiliśmy absolutnie nic innego. Od czasu do czasu ktoś proponował rozrywkę, w postaci grania w piłkę lub wyjścia na spacer, ale propozycje te od razu ginęły pod naporem ogólnego lenistwa i pomruku niezadowolenia.
Wpatrywałem się w wielką, białą chmurę wiszącą nade mną, usilnie próbując ustalić, cóż takiego owa chmura mi przypomina. Wiedziałem że ten kształt jest znajomy, ale za nic w świecie nie potrafiłem sobie przypomnieć, co to jest. Upał rzucił mi się na mózg i przestałem myśleć. Po mojej lewej stronie rozległ się głuchy łomot, kiedy nogi Harrego zsunęły się z pnia drzewka. Znowu zasnął. Katie natomiast oparła głowę na łokciu i spojrzała na mnie z błogim wyrazem twarzy.
- Co? - zaniepokoiłem się, bo rzadko kiedy tak na mnie patrzyła i wydało mi się to bardzo podejrzane. Uśmiechnęła się lekko.
- Ty jesteś jednak durny...
- Słucham? - zdziwiłem się, bo pytanie wytrąciło mnie z resztek równowagi, której pozbawił mnie żar lejący się z niebieskiego nieba.
- No zobacz. Męczysz się sam jak palec. A nie chcesz mieć takiego Harrego?
Wpadłem w totalne osłupienie, bo kolejna dawka inteligentnych spostrzeżeń przyjaciółki zdziwiła mnie do reszty. Obejrzałem się przez ramię, akurat w momencie, kiedy Harry przez sen próbował zabić siedzącą mu na czole muchę. Wyrżnął się otwartą dłonią w twarz i obudził się z zaskoczeniem na obliczu. Zarechotałem podle.
- Nie, dzięki. Takiej sieroty nie chcę... - odpowiedziałem, wciąż dusząc się ze śmiechu.
- O Chryste, nie o tym mówię! - Katie wywróciła oczami – Chodzi mi o miłość. Zobacz, bo ja mam tą ofermę, a ty co... Nic. Jesteś sam. Nie byłoby ci łatwiej, gdybyś z kimś był?
- Może i tak... - odpowiedziałem po chwili namysłu – Ale sama widzisz, jak jest. Jakoś nikogo jeszcze sobie nie znalazłem, a znasz mnie, i wiesz że na siłę szukać nie będę. To głupota! - oburzyłem się, nie wiedząc w zasadzie dlaczego. Swoją drogą, ta krótka rozmowa z Katie uświadomiła mi fakt, że rzeczywiście chyba żyłoby mi się lżej, gdybym miał do kogo wracać. Ale to, co jej powiedziałem, zgadzało się z prawdą. Nie chciałem sobie szukać nikogo na siłę. Zawsze byłem zdania, że miłość przyjdzie sama. Że nie można się za nią uganiać, bo to najczęściej nie wychodzi nikomu na dobre. Ale może nadszedł czas, żeby nagiąć własne zasady? W końcu, ile można czekać..?
Ugniotłem sobie kępę trawy pod głową i znowu wpatrzyłem się w błękitne niebo. Moja chmura już dawno przestała istnieć, rozerwana podmuchami wiatru. I utwierdziłem się w przekonaniu, że Katie ma racje. Czas na zmiany.
- Harry, chcesz być moim chłopakiem? - spytałem, oglądając się w prawo.
- Zwariowałeś!? - odpowiedział chłopak z przerażeniem w głosie. Zaśmiałem się podle.
Dłubałem pogrzebaczem w kominku, próbując rozniecić ogień, który jak na złość przygasał za każdym razem, kiedy odchodziłem od paleniska. Moim żałosnym próbom rozpalenia ognia przyglądał się Harry, który kręcił głową potępiająco za każdym razem, kiedy kląłem siarczyście pod nosem. W końcu ogień wesoło zaczął trzaskać w kominku, a ja otarłem pot z czoła i opadłem na fotel z wyraźnym zadowoleniem.
Do pokoju weszła Katie z trzema kubkami gorącej czekolady, której zapach wymieszał się z zapachem drewnianej boazerii i palącego się, lipowego drewna. Postawiła białe kubki z grubej porcelany na stole i usiadła Harremu na kolanach, patrząc na mnie wymownie. Wyszczerzyłem tylko zęby. Jeśli ona myślała, że w ciągu kilku godzin znajdę sobie chłopaka na całe życie, to chyba ją pogięło do reszty. Takie rzeczy zdarzają się tylko w Hollywood. A nie w realnym życiu. Złapałem kubek i powąchałem jego zawartość. Ta cholera znowu dodała czegoś, dzięki czemu czekolada pachniała najcudowniej na świecie, a nie chciała mi powiedzieć, co tam jest. Od roku walczyłem z Katie, żeby kupiła mi tą przyprawę, ale ta szła w zaparte, i nie dała się przekonać. Więc byłem wielce zadowolony za każdym razem, kiedy wciskała mi pachnące kubki do rąk. Harry upił wielki łyk i zaczął kaszleć, bo oczywiście się poparzył. To też był stały element naszego picia czekolady. Wpatrywałem się tępo w płonące polana, kiedy dobiegł mnie oburzony głos Katie.
- Co to ma być?!
Obejrzałem się, szukając jej wzrokiem. Stała przy oknie i z zainteresowaniem przypatrywała się temu, co za nim się działo. Podszedłem, stając obok niej. Przed bramą stał duży, terenowy samochód. Zdziwiłem się, bo nie wiedziałem dlaczego dziewczyna tak oburzyła się na jego widok. Był bardzo ładny. Spojrzałem na nią z niezrozumieniem. Chwilę później rozległo się donośne pukanie do drzwi. Katie spojrzała na Harrego, który siedział na kanapie i trząsł się, tłumiąc śmiech.
- Harry...?
Pukanie do drzwi rozległo się po raz kolejny, jeszcze donośniej niż poprzednio.
- Idź otwórz.
Katie zniknęła w małym korytarzyku, po chwili rozległ się dziki wrzask radości. Niepewnie wychyliłem się zza drzwi i zobaczyłem jak Katie tańczy dziki taniec radości w progu, za którym stał niewysoki, ale przeraźliwie chudy blondyn. Pomyślałem, że w moich oczach na pewno pojawił się błysk zainteresowania, więc skarciłem się w duchu i stwierdziłem, że muszę zacząć nad sobą lepiej panować. Odruchowo poprawiłem włosy.
Katie przepuściła chłopaka w drzwiach, wszedł do środka i postawił na podłodze dużą, podróżną torbę. Zapowiadało się, że zostanie tutaj na dłużej, bo nikt, kto wpada na chwilę, nie przywozi ze sobą tylu rzeczy. Pochłonięty rozmową z Katie nawet mnie nie zauważył, co wykorzystałem i jednym susem znalazłem się na kanapie obok Harrego. Podnosiłem akurat kubek z czekoladą, kiedy blondyn razem z Katie wszedł do salonu.
- No w końcu! - powiedział Harry, podnosząc się z miejsca i podając rękę blondynowi. - To jest Alan – dodał, wskazując bezczelnie paluchem na mnie, co mnie zdziwiło dodatkowo.
- Cześć, jestem Niall – podał mi rękę chłopak, uśmiechając się szeroko i odsłaniając aparat na zębach. Poczułem wyraźne ukłucie w okolicach mostka. Spodobał mi się ten mały blondynek.
- Cześć, miło poznać.
Rozmowę przerwała nam Katie.
- Harry, możesz na chwile? - powiedziała, wskazując głową kuchnię. Brunet podniósł się z kanapy po raz kolejny i szurając nogami powędrował za dziewczyną. Zostałem sam na sam z blondynem, nie bardzo wiedząc co mam powiedzieć. Wobec czego uśmiechnąłem się krzywo, rozglądając się za czymś, co mogłoby przerwać milczenie. Na moje szczęście ogień w tym przeklętym kominku znowu przygasł, więc rzuciłem się z pogrzebaczem w stronę paleniska.
„Uspokój się, uspokój się, dopiero go poznałeś, uspokój się, nie wiesz kto to jest, spokój!”, powtarzałem sobie w myślach, dłubiąc prętem w żarzących się węgielkach. Poczułem, że blondyn naprawdę przypadł mi do gustu, co rzadko się zdarzało tak szybko, przynajmniej w moim przypadku. Z kuchni dobiegł podniesiony głos Katie, ale mówiła tak szybko, że nie zrozumiałem ani słowa. Po chwili pojawiła się w salonie, czerwona na twarzy, a zaraz za nią wszedł Harry z podejrzaną miną. Usiadł na kanapie, a Katie podeszła do mnie, złapała mnie za rękę i wyciągnęła do kuchni, idąc tak szybko, że potknąłem się o załamanie dywanu.
Zamknęła za sobą drzwi i spojrzała na mnie wzorkiem, w którym błyszczała złość. Zaniepokoiłem się.
- Ty wiesz, co on wymyślił!?
- Kto? - spytałem uprzejmie, bo nie wiedziałem o co jej chodzi.
- No Harry! Zaprosił Nialla, żeby was zeswatać! Głupi czopek, no ja nie wiem gdzie on ma mózg, Alan, ja cie bardzo przepraszam, głupio mi teraz...
Roześmiałem się zupełnie szczerze.
- Daj spokój! Mi to pasuje.
- No ja nie wiem jak to... Co? Zaraz, jakie pasuje? Co ci pasuje?
- No Niall. Fajny jest. Zobaczymy co będzie.
Katie wyglądała na zdziwioną jeszcze bardziej, niż ja. Urwała w pół słowa i patrzyła na mnie z nieukrywanym zdziwieniem. Na widok jej głupiego wyrazu twarzy roześmiałem się jeszcze głośniej.
- Serio mówisz?
- No tak! - odpowiedziałem, bo wiedziałem, że i tak mi nie uwierzy.
- Och... - bąknęła, zatrzepotała rzęsami i wyszła z kuchni, zostawiając mnie w totalnej rozsypce.
Wyszedłem za nią do salonu i z zadowoleniem stwierdziłem, że jedyne wolne miejsce jest na wielkiej pufie obok Nialla. Z zadowoleniem umieściłem swoją dolną część pleców obok niego i pierwszy raz poczułem bijące od niego ciepło. Zakręciło mi się w głowie od nadmiaru emocji tak bardzo, że aż potarłem oczy. Siedzieliśmy tak we czwórkę, w zupełnym milczeniu, które mi się bardzo nie spodobało.
- Jezu, jak na cmentarzu... Mówcie coś! - zażądałem, wyciągając rękę po kubek czekolady, która przez to całe zamieszanie zdążyła już totalnie wystygnąć. Przypadkiem oparłem łokieć o kolano Nialla i poczułem, jak robię się czerwony. Ukradkiem spojrzałem na blondyna, który na moje nieszczęście zauważył mój wzrok i uśmiechnął się pod nosem. Spojrzałem na Harrego, którego wyraz twarzy świadczył o tym, że czuje się dumny z bycia swatką. Usadowiłem się wygodniej na pufie i czekałem, aż ktoś coś powie. Zamiast tego rozległo się potężne ziewnięcie. Spojrzałem w stronę, z której dobiegał ten odgłos i mój wzrok padł znowu na Harrego. Znaki zapytania musiałem mieć wymalowane w oczach, bo chłopak podrapał się po głowie.
- No to ten.. Ja idę spać, Kat, idziesz też? - spytał, a ja dostrzegłem jak lekko szturchnął dziewczynę łokciem. Przeklęty kombinator!
- Co...? Ach, tak. No to dobranoc, chłopaki. - podniosła się i podreptała za Harrym, który zdążył nas poinformować, że z braku wolnego pokoju, Niall musi spać u mnie. Mało nie dostałem zawału, słysząc te nowości. W pokoju, w którym spałem, było tylko jedno, podwójne łózko. A letni domek Harrego większą ilością pokoi nie dysponował. Jedyną opcją pozostawała kanapa w salonie, która do spania nie nadawała się totalnie. Śliska skóra umożliwiała komfortowe siedzenie na niej, ale jakakolwiek próba zaśnięcia najczęściej kończyła się twardym lądowaniem na podłodze. Poczułem, że znowu zrobiłem się czerwony na twarzy. Na szczęście półmrok panujący w salonie sprawił, że Niall nie zauważył szkarłatu na moich policzkach.
Ponieważ zrobiło mi się gorąco jak w saunie, zerwałem się z pufy i nerwowo zacząłem grzebać w kominku. W obecnej sytuacji mógłbym tak grzebać tak długo, aż Niall poszedłby spać, a ja przenocowałbym na podłodze. Podobał mi się, owszem, ale uważałem że wspólne spanie po niecałej godzinie znajomości to gruba przesada. Nie wiedziałem, czy blondyn podziela moje zdanie.
- Długo znasz Harrego? - spytał, kiedy usiłowałem przełamać na pół kawałek zwęglonego drewna, które usilnie wypadało mi z paleniska.
- Ee... - bąknąłem – Z trzy lata. Tak długo jak jest z Katie, bo to przez nią go poznałem. A ty?
- Dłużej, chodziliśmy razem do podstawówki i średniej.
- A jak się poznaliście? - spytałem, wciąż dłubiąc w palenisku.
- Och, to głupia historia...
Nalegałem, w końcu jakoś trzeba zacząć rozmowę.
- No skoro musisz wiedzieć... Harry był moją pierwszą miłością.
Dziabnąłem pogrzebaczem tak mocno, że węgiel rozprysnął się na setki kawałeczków i jeden z nich trafił mnie prosto w nos. Zakląłem głośno, próbując strzepać palący się kawałeczek z twarzy. Pogrzebacz wyleciał mi z ręki i z brzękiem uderzył o kafelki. Za mną rozległ się najładniejszy śmiech, jaki słyszałem w życiu. Niall śmiał się tak, że w zasadzie nie musiał robić już nic, żebym zwariował na jego punkcie.
- Taka sama oferma jesteś, jak Harry. Ale co, nie wiedziałeś że wolę chłopaków?
Nie, nie wiedziałem.
- Harry nic nie mówił, zresztą, w ogóle nie wiedziałem, że przyjedziesz. - powiedziałem sucho, nie mogąc wyjść z szoku. Spojrzałem na Nialla, na którego twarzy malowało się zakłopotanie.
- Ale nie masz nic przeciwko..? - spytał cicho.
Pokręciłem głową.
- Absolutnie.
Chłopak odetchnął z ulgą, czochrając jasne włosy dłonią i wyciągając się wygodnie na pufie.
- To dobrze, bo na początku myślałem że się nie dogadamy. Że nie będziesz chciał ze mną rozmawiać, albo coś...
- Dlaczego? Mi to pasuje.
Chłopak spojrzał na mnie z zainteresowaniem i lekkim zdziwieniem. Pomyślałem, że jemu Harry o mnie też nic nie powiedział. Uśmiechnąłem się ciepło.
- Co? To ty też?
Miałem racje, Niall nic o mnie nie wiedział. Pokiwałem głową twierdząco. Blondyn rozpromienił się, a ja już liczyłem na dalszy rozwój akcji, ale on ziewnął potężnie, chyba jeszcze mocniej niż Harry. Zbliżał się moment, którego trochę się obawiałem.
- Ja idę spać, jechałem tutaj pół dnia i już nie wytrzymam...
- No idź, to dobranoc... - odpowiedziałem, dopijając resztę czekolady i rozglądając się za pilotem do telewizora. Niall wyglądał na szczerze rozczarowanego.
- To ty nie idziesz...?
- Dobranoc... - odpowiedziałem, uśmiechając się zawadiacko i włączając telewizor.
Skończyłem oglądać jakiś kiepski film akcji, w którym samotny komandos najpierw rozniósł w pył armię niemieckich żołnierzy a potem w pojedynkę uratował dwie francuskie wioski przed atakiem czołgów. A po połowie tego gniota już nie pamiętałem, co było na początku. Potarłem oczy, bo poczułem jak ogarnia mnie senność. Wyłączyłem telewizor i ciężko podniosłem się z kanapy. Rzuciłem okiem na dopalające się węgielki w kominku i ruszyłem w stronę pokoju. Stanąłem przed drzwiami i powoli przyłożyłem ucho do drewnianej powierzchni, nasłuchując. Z wnętrza nie dobiegał żaden dźwięk, widocznie Niall już spał. Poczułem jak robi mi się gorąco i z przerażeniem przypomniałem sobie, że tam jest tylko jedna kołdra. No nic, tą noc jakoś się przemęczymy, a rano poproszę Katie żeby poszukała jeszcze jednego kompletu pościeli. Upewniwszy się, że żaden nowy dźwięk nie dobiegł z pokoju, nacisnąłem delikatnie klamkę i wsadziłem głowę do pomieszczenia. Spod kołdry wystawała kępa blond włosów i wyglądała na nieruchomą, więc wlazłem do środka i po cichu zamknąłem za sobą drzwi, które chyba postanowiły zrobić mnie w konia i zapiszczały przeraźliwie w zawiasach. Niall chrząknął i podniósł się gwałtownie, obudzony straszliwym piskiem. Rozejrzał się nieprzytomny, pomacał po głowie i w końcu jego wzrok padł na mnie. Mało trupem nie padłem, bo nie tak to planowałem. Miał spać, ja miałem położyć się i obudzić się wcześniej, żeby nawet nie zauważył, że spaliśmy razem. A tu cały mój misterny plan szlag trafił. Uśmiechnąłem się zakłopotany, czego Niall dostrzec nie mógł, bo wszędzie panowały egipskie ciemności. Ja widziałem go jak na dłoni, bo łóżko stało zaraz przy oknie, przez które wpadał do środka księżycowy blask, cudownie grający bielą na jasnych włosach chłopaka. Ja natomiast schowany byłem w totalnym mroku przy drzwiach, więc jeśli mnie widział, to byłem dla niego czarną plamą, poruszającą się z gracją słonia w składzie porcelany.
- Oj, przepraszam... - wybąkałem cicho, bo nie bardzo nawet wiedziałem co powiedzieć.
- Nic nie szkodzi. Idziesz spać?
- Teraz to nawet nie wiem... - odpowiedziałem, czując jeszcze większe zakłopotanie.
Nic nie odpowiadając, chłopak przesunął się na brzeg łóżka i przykrył się końcówką kołdry, mnie zostawiając materiał powierzchni Australii. Zdenerwowało mnie to, a z wrażenia i świętego oburzenia zaplątałem się w koszulkę, którą usiłowałem ściągnąć przez głowę. Niall zachichotał, tłumiąc śmiech poduszką.
- Aż taki gruby nie jestem! Tyle mi nie potrzeba, spadaj!
Znów odpowiedział mi chichot, a pozbywszy się wreszcie przeklętej koszulki, rzuciłem się na łóżko i zakładając ręce za szyję, wlepiłem wzrok w czarny sufit, czując jakiś dziwny dyskomfort. Nie wiedziałem, czy to obecność chłopaka w moim łóżku czy fakt, że intrygował mnie z każdą chwilą coraz bardziej i obawiałem się, że zbyt się zaangażuję.
- To dobranoc... - mruknął blondyn, odwracając się twarzą w moją stronę. Mimo że wlepiałem wzrok w sufit z upartością osła, czułem na sobie wzrok Nialla. Tak długo, aż jego oddech się wydłużył i przycichł, kiedy zasnął. Wtedy ja też zasnąłem, wciąż myśląc o tym, żeby trzymać łapy przy sobie. Kiedy obudziłem się rano, ja ręce przy sobie trzymałem. Niall niekoniecznie, o czym przekonało mnie ciepło jego dłoni na moim ramieniu.
- I jak? - spytała Katie, kiedy zszedłem na dół, zostawiając śpiącego jeszcze Nialla w łóżku.
- Ale co? - spytałem, wciąż nie do końca rozbudzony, więc nie miałem zielonego pojęcia o co jej chodzi. Złapałem kubek, do którego Kat nalała sobie kawy. Spojrzała na mnie ze złością, wyciągając kolejne naczynko z szafki.
- No z Niallem! Jak noc?
- Ach... - mruknąłem – Dobrze. Wyspałem się, jeśli o to pytasz.
- Nie o to!
- No to nic innego nie mam ci do powiedzenia – odpowiedziałem, szczerząc zęby.
Katie pokręciła głową i pomaszerowała do jej sypialni, budzić Harrego. Nialla postanowiliśmy zostawić samemu sobie. Kończyliśmy akurat śniadanie, kiedy pojawił się w drzwiach, rozczochrany do granic możliwości. Uśmiechnąłem się na widok burzy białych włosów, sterczących we wszystkie strony pod najróżniejszymi kątami. Z podziwem patrzyłem na niego, kiedy pochłaniał powalające ilości jedzenia w tak szybkim tempie, że dwoiło mi się w oczach. Zastanawiałem się, gdzie to całe jedzenie się mieści, skoro chłopak był tak chudy, że chyba bardziej się nie dało. Ten fakt do tej pory w zasadzie nie daje mi spokoju, a od momentu, w którym poznałem Nialla mija już parę lat. Ale nie mieszajmy tutaj czasu...
Fakt, że spędziłem noc z Niallem w jednym łóżku i do niczego nie doszło, wyraźnie męczył Katie i Harrego. Nie wiem, na co oni liczyli. Chyba tylko na to, że gdyby jeden z nas był kobietą, już pojawiłaby się ciąża. A ponieważ ani nie było ciąży, ani wyraźnie erotycznych dźwięków z naszego pokoju, para była wybitnie niezadowolona. Nie daliśmy im tego, na co liczyli, chociaż nie wiem dlaczego tak im to do szczęścia było potrzebne. Dopiero popołudniu, kiedy już w czwórkę wylegiwaliśmy się pod wielką, starą jabłonią, niechęć do nas im przeszła i dało się z nimi normalnie porozmawiać. Ale po kilkunastu minutach, kiedy znaleźliśmy z Niallem kolejny, wspólny temat, totalnie ignorowaliśmy już Harrego i Katie. Mieliśmy swój mały, hermetyczny świat, do którego za nic w świecie nie wpuszczaliśmy przyjaciół.
Każdy z nas wręcz pochłaniał słowa tego drugiego. Wsłuchiwałem się w paplaninę Nialla niczym w pienia anielskie, umierając za każdym razem, kiedy wybuchał śmiechem. Pożerałem każde jego słowo, nie odrywając wzroku od piekielnie niebieskich oczu blondyna. Wydawało mi się, że widzę w nich toń oceanu, błękit nieba, błysk diamentu. Wszystko co na tym świecie jest najpiękniejszego. Przepływały w nich morskie fale, fruwały obłoki i ukrywały się najdroższe brylanty świata. Czułem, że z każdą sekundą chłopak porywa mnie coraz bardziej. Zatracałem się w czymś, co Katie i Harry nazywali zauroczeniem. Owszem, ale to zauroczenie z każdą chwilą zmieniało się w coś, co oni nazywali miłością. Ja też. Ale ja na razie nie mogłem stwierdzić, że to jest miłość. Jeszcze nie teraz, na razie mogłem tylko powiedzieć, że mógłbym go pokochać. Ale do tego potrzebna byłaby mi deklaracja z jego strony. A tej na razie nie miałem. Jedyne, co miałem, to cudowne chwile w jego towarzystwie, wsłuchiwanie się w jego miarowy oddech, kiedy akurat obaj milczeliśmy. Jego zapach, który odczuwałem wyraźniej z każdą sekundą, utożsamiałem się z nim i zapamiętywałem coraz lepiej. Jego ciepły głos i cudowny akcent, który czasami przyprawiał mnie o zawroty głowy ze śmiechu, zwłaszcza kiedy mówił „Sussex”. Czasami zdarzało się, że chodził za mną krok w krok i powtarzał to z prędkością karabinu maszynowego. Wtedy po prostu dusiłem się ze śmiechu i nie wiedziałem gdzie jestem. Z każdą wspólnie spędzoną chwilą chciałem więcej, chciałem mieć go dla siebie, tylko dla siebie. Nie dzielić się nim z nikim, ukryć go, zamknąć w złotej klatce. Pilnować go, dbać o niego, o jego bezpieczeństwo i wyjątkowość. Pielęgnować pojawiające się między nami uczucie i dbać o to, żeby nikt ani nic tego nie zniszczyło.
Pachniało jabłkami i zrobiło się chłodno. Dopiero to przywróciło mi ostrość widzenia i sprowadziło na ziemię. Rozejrzałem się i stwierdziłem, że Harry gania Katie z wiadrem wody, a my jesteśmy sami. Właśnie wtedy, pod tą jabłonią, stało się coś, co w znacznym stopniu przyczyniło się do tego, co wydarzyło się później. Wtedy pierwszy raz Niall złapał mnie za rękę inaczej, niż zawsze. To nie był przyjacielski uścisk dłoni. Poczułem się tak, jakbym wygrał w totolotka. Dla mnie ten dotyk znaczył więcej, niż cokolwiek do tej pory, co wydarzyło się w moim życiu. Czułem ciepło jego dłoni i jej delikatny ciężar, spoczywający na mojej ręce. Podniosłem wzrok z chodzących po moim bucie mrówek i spojrzałem po raz kolejny w niebieskie oczy blondyna. Odnalazłem w nich to, na co liczyłem. Uśmiechnąłem się lekko i poczułem, jak trzęsie mi się broda. Chciałem płakać, ale z radości. Tylko jakim cudem to wszystko stało się tak szybko. Znaliśmy się krótko i miałem nadzieję, że to nie będzie wakacyjna miłość, która skończy się kiedy każdy z nas wróci do codziennych zajęć. Miałem nadzieję, że to uczucie nie skończy się wraz z upałami i okresem słodkiego nieróbstwa. Liczyłem na więcej, dużo więcej. Może na coś takiego, co było między Harrym i Katie? Chciałem tego.
Tą piękną chwilę przerwał mi Harry i jego szatańskie wiadro pełne wody. Cała jego zawartość wylądowała na mojej głowie, a kiedy goniłem go, plując wodą, akompaniował mi potężny rechot Nialla, dobiegający spod jabłoni. Katie stała oparta o płot, łapiąc oddech i dusząc się ze śmiechu na widok tego, jak Harry ucieka z wrzaskiem i burzą we włosach. Czułem, że mokry materiał koszulki klei mi się do pleców, a lejący się z nieba żar tylko to potęgował. Po kilku minutach pościgu za Harrym opadłem z sił i odpuściłem, zawracając w miejscu i kierując się prosto pod jabłonkę, pod którą ze śmiechu tarzał się Niall. Zaraz za mną dołączył do nas Harry, już bez wiadra. Przez szalony pościg nawet nie zauważyliśmy, jak niebo gwałtownie pociemniało, a słońce zniknęło za grubą warstwą czarnych chmur. Upał, panujący od kilku dni, momentalnie zelżał a jego miejsce zajęło ciężkie, burzowe powietrze. W milczeniu przyglądaliśmy się gęstniejącym chmurom, które stawały się coraz ciemniejsze. W pewnym momencie niebo dosłownie pękło na pół, zalewając okolicę hektolitrami deszczu. Zerwaliśmy się z miejsc, bo stara jabłoń z rzadkimi liśćmi nie zapewniała absolutnie żadnego schronienia i biegiem popędziliśmy na werandę drewnianego domku, ślizgając się i potykając na mokrej trawie. Dzielące nas od domu kilkadziesiąt metrów przebyliśmy w tempie błyskawicy, ale i tak każdy z nas był przemoczony do suchej nitki.
- O, pada? - spytała Katie, kiedy weszliśmy do środka, ociekając wodą.
- Nie, wcale. Gdzie ty masz oczy, oberwane chmury! - odpowiedziałem, machając głową, żeby strzepać z włosów wodę. Harry obok mnie robił dokładnie to samo, a z racji tego, że miał dwa razy dłuższe włosy, wody było dwa razy więcej. Kilka kropel spadło na mnie, a pech chciał że jedna z nich trafiła mnie prosto w oko. Z rozmachem złapałem się za twarz i wyzywając go od zmokłych pudli, poszedłem do pokoju się przebrać, bo zrobiło mi się zimno. Piekielny kominek zostawiłem Harremu i Katie.
Próbowałem akurat ściągnąć mokre jak ścierki skarpetki, kiedy usłyszałem dźwięk zamykanych drzwi. Odwróciłem się gwałtownie, roztrzepując wokół siebie deszcz malutkich kropelek, kapiących mi z włosów. W progu, opierając się o zamknięte drzwi, stał Niall i również ociekał wodą. Ale nie to zwróciło moją uwagę. Zainteresował mnie figlarny błysk w jego oczach i intrygujących uśmiech, który odsłaniał jego białe zęby.
- No co? - spytałem, nie bardzo wiedząc o co chodzi.
Odpowiedziało mi promienne spojrzenie. Chłopak powoli podszedł do mnie i znowu złapał mnie za rękę, tym razem jeszcze inaczej niż poprzednio. Przysunął się blisko, tak że czułem bijące od niego ciepło, które przebijało się przez mokry materiał jego bluzy. Patrzył mi prosto w oczy, a ja zachłysnąłem się tą chwilą. Czułem, że to jest ten moment, na który długo czekałem z ukrywaną w głębi serca nadzieją. Poczułem na plecach dziwny dreszcz i ciepło, kiedy Niall położył mi rękę na ramieniu, przysuwając się jeszcze bliżej. Wiedziałem co się zaraz stanie, widziałem takie momenty setki razy w filmach. To jednak bardzo różniło się od tego, co oglądałem w telewizji lub kinie. Czułem to całym sobą, atmosferę panującą w małym, wyłożonym drewnem pokoju dało się wręcz złapać w rękę. To ja byłem w centrum akcji, a nie obserwowałem ją z boku, patrząc w ekran z kieliszkiem wina w dłoni. Byłem tutaj, Niall też tu był. To ja byłem tym razem aktorem, ale nie było widzów. Nie było nikogo, kto patrzyłby na nas i mruczał pod nosem. I właśnie wtedy nasze usta pierwszy raz się spotkały. Wtedy, w ciepłym pokoju w letnim domku Harrego, podczas burzy, kiedy staliśmy całkowicie przemoczeni i byliśmy tylko dla siebie. Delikatny dotyk jego warg był czymś, czego nie mogłem porównać do żadnej znanej mi rzeczy czy zjawiska. Przymknąłem powieki, lekko przechylając głowę i czując, jak jego dłoń zaciska mi się na ramieniu. Pachniał deszczem, ale ten zapach deszczu znacznie różnił się od takiego, jaki znałem wcześniej. Ten zapach był wyjątkowy, jedyny. Był nasz. Mokre włosy pachniały jaśminem, a kilka kropel z nich spadło na moje czoło, czym zupełnie się nie przejmowałem. Jakby automatycznie, położyłem dłoń na jego klatce piersiowej, odpychając go lekko. Spojrzał na mnie wzrokiem psa, któremu zabrano kość.
- Nic, nic... po prostu chcę twoich oczu... - powiedziałem cicho, patrząc prosto w jego roziskrzone, niebieskie ślepia. Wyglądały na szczęśliwe. Moje na pewno takie były.
Staliśmy tak w milczeniu, patrząc sobie głęboko w oczy i obejmując się w mokrych ubraniach. Ta chwila trwała w nieskończoność. A raczej trwałaby, gdyby nie fakt, że drzwi otworzyły się z hukiem i stanęła w nich Katie.
- Co wy tu tak długo... Och. - urwała, widząc nas na środku pokoju. Niall speszył się i spuścił wzrok, kontemplując swoje mokre adidasy. Też nie miała kiedy przyleźć! Wyszczerzyłem zęby w szerokim uśmiechu.
- Zaraz zejdziemy. Zjadłbym coś... Zrób obiad! - zażądałem stanowczo i wypchnąłem Katie z pokoju, zamykając za nią drzwi. Odwróciłem się do blondyna, który próbował wyplątać się z mokrej koszulki. Przykleiła mu się do szyi akurat w momencie, w którym ramiona uniesione miał do góry, a twarz zasłaniał mu podwinięty przód bluzki.
- Jezu, pomóż...! - jęknął, szarpiąc się z mokrym materiałem.
Podszedłem do niego i siłą ściągnąłem z niego koszulkę. Kiedy już oswobodził się z mokrego ubrania, spojrzał na mnie wesoło i przyciągnął do siebie. Nasze usta po raz kolejny złączyły się w długim i delikatnym pocałunku. Teraz czułem jeszcze bardziej bijące od niego ciepło. Palcami poznawałem jego jasną skórę, wyczuwałem każdy kręg, kiedy przejeżdżałem dłonią po jego kręgosłupie. Czułem, jak napinają się jego mięśnie, i jak chwilę potem rozluźniają się całkowicie. Zatraciliśmy się w tej chwili, żyliśmy tylko w niej. Aż do momentu kiedy zza drzwi dobiegł nas wrzask Katie.
- Obiad!
Westchnąłem głęboko, odsuwając się od blondyna. Uśmiechnął się szeroko, wrzucił na siebie suche ubrania, strzelił mi w udo zwiniętym ręcznikiem i wypadł z pokoju. Wzruszyłem ramionami, przeczesując włosy dłonią, przebrałem się i wszedłem do salonu. Za dużym, tarasowym oknem burza trwała w najlepsze, w kominku huczał ogień a na stole stała wielka, parująca miska frytek i dwie mniejsze, z surówkami. Błyskawiczne obiady były specjalnością Katie. Ale do tego, co przed chwilą wydarzyło się między mną i Niallem bardziej pasowałaby romantyczna kolacja, z winem, świecami i nastrojową muzyką, niż obiad z paczki. Nie wybrzydzałem jednak, bo byłem tak piekielnie głodny, że zjadłbym wszystko. To samo chyba czuł Niall, bo kiedy usiadłem przy stole, ten pożarł już prawie wszystko, co miał na talerzu. I po raz kolejny zastanowiłem się, jak on to robi, że jest tak cholernie szczupły.
Harry patrzył na mnie z wyraźnym zadowoleniem. Widocznie Katie już zdążyła mu wszystko opowiedzieć. Rzuciłem mu poirytowane spojrzenie i zająłem się obiadem. Nie wiem, skąd były te frytki, ale były lepsze niż te z sieciowych fastfoodów. Wsadziłem potężną porcję warzyw do ust.
- Co robimy? - zapytałem, mlaskając – Bo to się nie zapowiada, żeby szybko przestało padać...
Katie przełknęła frytkę.
- Może pojedziemy do miasta?
Byłem za. Od dwóch tygodni leżeliśmy do góry brzuchami na wsi, stęskniłem się za tętniącym życiem Londynem, zatłoczonymi uliczkami, kawiarniami i pełnymi ludzi centrami handlowymi. Harry poparł propozycję, mówiąc coś o szamponie i o tym, że mu się kończy. Nie dziwiło mnie to zupełnie, biorąc pod uwagę fakt, że włosów miał na głowie więcej, niż my wszyscy razem wzięci. No, prawie. Wyprawa do Londynu wszystkim przypadła do gustu, więc zaraz po tym, jak posprzątaliśmy po obiedzie i wszystkim udało się wziąć prysznic, zapakowaliśmy się do samochodu i pojechaliśmy do Londynu. Droga minęła ubarwiona różnymi idiotycznymi grami słownymi, w których przodowała Katie, a Niall zapewniał nam wszystkim rozrywkę, śmiejąc się do upadłego. Po godzinie wjechaliśmy do Londynu, który przywitał nas zachmurzonym niebem i chłodem. Ale przynajmniej nie padało, co wszyscy uznaliśmy za dobry znak. Po wizycie w centrum handlowym, z którego Harry wyszedł z dwoma butelkami szamponu i odżywką, Katie z nową sukienką a ja z nowym zapasem wina, postanowiliśmy się rozerwać. Robiło się późno, więc ustaliliśmy, że wybierzemy się do klubu. Katie wyraziła wzmożoną chęć do tańca, więc samochód zostawiliśmy na parkingu wraz z zakupami, i zapłaciwszy za wstęp, weszliśmy do lokalu, który wybrał Harry. W tym klubie jeszcze nigdy nie byłem, więc uważnie rozglądałem się wokół, obserwując wnętrze i tłum rozwrzeszczanych ludzi Bardzo nowoczesne wnętrze było przestronne i gustownie urządzone. Wielki, podświetlany kolorowymi neonami bar serwował najbardziej wymyślne drinki, a potężny parkiet zachęcał do zabawy. Znaleźliśmy sobie stolik w rogu sali, i ledwo zdążyliśmy usiąść, kiedy podeszła do nas kelnerka i chciała przyjąć zamówienie. Przekrzykując muzykę, Niall poprosił o jakieś menu, a kelnerka, kołysząc biodrami, zniknęła w tłumie imprezowiczów.
- Idziemy tańczyć? - wrzeszczała mi Katie do ucha.
- Nie, chcę się czegoś napić! - odwrzasnąłem, grzebiąc w kieszeniach w poszukiwaniu portfela.
- Idę do łazienki! - wrzeszczał w tym samym momencie Niall.
Harry wyjątkowo nie wrzeszczał, tylko omiatał wzrokiem salę, przyglądając się ludziom bawiącym się w klubie. Niall odszedł od stolika i udał się na poszukiwanie toalety. Znów pojawiła się kelnerka, więc zamówiłem sobie drinka, o jakże amerykańskiej nazwie long island, Katie mojito, dla Nialla wzięliśmy kufel ciemnego guinessa, a dla Harrego sok pomarańczowy, bo postanowiliśmy zrobić z niego szofera. W wielkich głośnikach rozbrzmiała kolejna piosenka, a Nialla wciąż nie było. Moje long island zaczynało się kończyć, a ja, dla odmiany, zaczynałem się denerwować. Oznajmiłem, że idę poszukać blondyna. W tym samym momencie Harry postanowił że też pójdzie, bo i tak musi iść do łazienki. Katie złapała mnie za rękę i wciągnęła w kolorowy tłum, bawiący się na parkiecie. Jednak fakt, że od dwudziestu minut nie było Nialla, nie pozwolił mi się w stu procentach rozluźnić, więc przestępowałem z nogi na nogę, rozglądając się wokół i udając, że tańczę. Po chwili wśród setek roztańczonych głów dojrzałem czuprynę Harrego, pod którą wyraźnie było widać zaniepokojone spojrzenie.
- Nie ma go nigdzie...! - wrzeszczał Harry, nachylając się w moją stronę.
Zdenerwowałem się jeszcze bardziej. Jak to nie ma? Przecież się nie rozpłynął. Skinąłem głową na Katie i razem wyszliśmy przed klub. Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że papierosy zostawiłem w kurtce przy stoliku.
- Przepraszam, masz może papierosa? - spytałem chwiejącej się dziewczyny, która stała niedaleko. Owszem, miała, poczęstowała mnie. Zapaliłem cienkie Marlboro. Normalnie nie wziąłbym tego do ręki, ale ponieważ nie miałem nic innego, dobre i to.
- Gdzie on polazł, no cholera... - powiedziałem do Katie, wypuszczając obłok dymu.
- Nie wiem, na pewno nic mu nie jest, nie martw się...
- Ale to już prawie pół godziny! - upierałem się przy swoim.
- No to nie wiem... - powiedziała Katie, rozglądając się wokoło. Zaczęło padać.
Wróciliśmy więc do stolika, przy którym stał Harry i wyciągał szyję ponad tłumem, chcąc wypatrzyć Nialla. Usiadłem i dopiłem resztkę swojego long island, kiedy wyraz twarzy Harrego nagle się zmienił. Nie był już zaniepokojony i zdezorientowany. Wydawał się być w szoku. Automatycznie spojrzałem w stronę, w którą spoglądał i mało nie trafił mnie szlag. Na wysokim, barowym stołku chwiał się wyraźnie pijany Niall, trzymający za rękę jakiegoś wysokiego bruneta o kręconych włosach. Poczułem, jak podnosi mi się ciśnienie. Odsunąłem z łoskotem krzesło i ruszyłem w ich stronę, kątem oka dostrzegając podnoszącego się z sofy Harrego. Szedłem przez tłum niczym taran, rozpychając ludzi na boki. Chyba nawet nadepnąłem komuś na stopę, ale nie przejmowałem się tym i twardo parłem naprzód. Chwilę potem dopadłem Nialla i dopiero teraz widziałem, w jakim był stanie. Rozbiegany wzrok, plączący się język... Cały był jakiś taki lejący, jakby nie wiedział, jak panować nad swoim ciałem. Nie wyglądało na to, żeby był tylko pijany. Nikt, kto jest pijany, nie jest tak odizolowany od świata. Odepchnąłem bruneta od Nialla i zmierzyłem go wzrokiem. Byłem wyższy, więc czułem się pewniej.
- Czego chcesz? - spytałem wojowniczo, zaciskając dłoń w pięść za plecami.
Chłopak wydawał się zaskoczony, Niall natomiast potraktował to wszystko jak żart.
- O, Alan... - wymamrotał – Bo tak masz na imię, prawda? Chyba, nie wiem...
I tak wysokie ciśnienie, podskoczyło mi jeszcze bardziej.
- Co mu nasypałeś? - spytałem ponownie bruneta, który wyglądał na coraz bardziej skołowanego.
- Nic! - zaprotestował, odsuwając się o krok – Sam wziął!
- Co?! - krzyknąłem, łapiąc go za koszulę. Na szczęście tłum na parkiecie odgradzał mnie od stolika ochroniarzy przed drzwiami wejściowymi. Obok mnie pojawił się Harry i Katie. Dziewczyna spojrzała na mnie przerażona. Na mojej twarzy malowała się wściekłość.
- Nie wiem, jak rany! - mówił chłopak – Jego zapytaj! Ja z nim tylko rozmawiam!
- A za rękę też sam się trzymał?!
- Och, daj spokój! Nie wiedziałem że jest z kimś! Myślałem, że się zabawię...!
Odepchnąłem go tak mocno, że potknął się o stołek i upadł na parkiet.
- Wynocha... Ale to już, wynoś się stąd, i żebym cie więcej nie widział! - wrzasnąłem, kiedy chłopak zbierał się z podłogi. Stanąłem naprzeciw Nialla i złapałem go za szyję, kierując jego wzrok tak, by patrzał na mnie. Wyglądał na naćpanego i to dość porządnie.
- Spójrz na mnie...! - mówiłem podniesionym głosem – Co ci jest?
- Nie wiem, w głowie mi się kręci... - powiedział chłopak, łapiąc się za czoło.
- Wychodzimy. - rzuciłem krótko do Harrego. Katie zniknęła i za chwilę pojawiła się z naszymi rzeczami, które zabrała ze stolika. Harry przez ten czas zapłacił rachunek i wspólnymi siłami wyprowadziliśmy nietrzeźwego Nialla z klubu. Wściekły do granic możliwości, wrzuciłem go na tylne siedzenie samochodu, a sam usiadłem obok niego. Harry włączył silnik i powoli wyjechaliśmy z parkingu. Niall bardzo szybko zasnął. Ja natomiast starałem się ochłonąć po zbyt dużej, jak dla mnie, dawce emocji. Cała ta sytuacja w klubie totalnie wytrąciła mnie z równowagi i wściekłość odebrała mi zdolność rozsądnego myślenia, co nie umknęło uwadze Katie.
- Już lepiej? - zapytała cicho, oglądając się przez ramię i mierząc wzrokiem śpiącego Nialla.
- Trochę... - odparłem, również patrząc na blondyna, z tą różnicą, że mój wzrok był raczej przepełniony odrazą. Nie wiedziałem do końca, dlaczego jestem tak wściekły na chłopaka. Nie byliśmy przecież oficjalnie razem, ale wydarzenia kilku ostatnich dni wpłynęły na mnie w znaczący sposób. Czułem do blondyna więcej niż do kogokolwiek do tej pory, jakieś dziwne przywiązanie i odpowiedzialność za to, co się z nim dzieje. Mimo tego, że był dorosły, wiedziałem, że nie mogę go zostawić samego, bo to kończyło się tak, jak przygoda w klubie. A na moją decyzję wpłynęła ponadto rozmowa z Harrym, którą przeprowadziliśmy kilka godzin przed wyjazdem. Opowiedział mi o Niallu, o tym, jak bardzo lubi szaleć i jak to najczęściej się kończy. Harry twierdził, że na każdej imprezie, na której blondyn był sam, urywał mu się film. Lubił eksperymentować z różnymi używkami i nikt nie był w stanie nad nim zapanować. Przyznał, że liczy na to, że jeśli mi i Niallowi cokolwiek wyjdzie, to spróbuję doprowadzić blondyna do porządku, ogarnąć jego rozszalałe życie towarzyskie i skończą się jego problemy z alkoholem. Mimo że nie daje się słowa, którego nie można dotrzymać, obiecałem Harremu, że przynajmniej spróbuję. I jak widać, moje próby do tej pory na nic się zdały, ale kto mógł przewidzieć, że wystarczy spuścić Nialla z oka na chwilę, żeby naćpał się prawie do nieprzytomności.
Niall nagle otworzył spuchnięte oczy i rozejrzał się nieprzytomnie. Wyglądał na słabego i był przeraźliwie blady. Zaniepokoiłem się, a strach o niego zastąpił wcześniejszą wściekłość.
- Co jest? - spytałem, kręcąc się niespokojnie na skórzanym siedzeniu.
- Niedobrze mi...
Tej krótkiej wymianie zdań przysłuchiwała się Katie, patrząc na nas uważnie.
- Zatrzymaj się, Harry – rzuciła krótko, machając ręką w stronę stacji paliw, która zamajaczyła za zakrętem. Samochód posłusznie skręcił, kierowany pewną ręką Harrego i zachrzęścił oponami na żwirowym parkingu. Otworzyłem szybko drzwi i obiegając samochód dookoła, szarpnąłem za klamkę po stronie Nialla. Otworzyłem je z rozmachem akurat w momencie, kiedy chłopak osuwał się po siedzeniu i najwyraźniej miał zamiar wypaść z samochodu. Złapałem go w pół, lejącego się przez moje ramię i poprowadziłem w najbliższe krzaki. Chwilę potem blondyn zwymiotował, co mnie ucieszyło, bo przynajmniej pozbył się tego świństwa z żołądka. Obok mnie nagle zmaterializowała się Katie, przyglądając nam się z troską. Usłyszałem pomruk silnika i zauważyłem oddalające się światła wozu Harrego. Zerknąłem pytająco na przyjaciółkę ponad wymiotującym Niallem,
- Pojechał zatankować i po wodę. - wyjaśniła dziewczyna, przysiadając na krawężniku. Pokiwałem głową i spojrzałem na ciężko oddychającego Nialla. Powoli wyprostował się i otarł rękawem usta i oczy, z których płynęło kilka łez.
- Lepiej? - zapytałem, nachylając się w jego stronę.
- No trochę... Chryste, co to było?
- Nie wiem – mruknąłem, kręcąc nosem z niezadowoleniem – Ty mi powiedz.
- Jezu, Alan, ja nie wiem...
Katie mruknęła coś niezrozumiałego pod nosem akurat w momencie, kiedy obok nas zatrzymał się samochód Harrego. Silnik zagłuszył marudzenie dziewczyny, drzwi trzasnęły i wysiadł Harry z wielką butelką wody w ręku.
- Czegoś się naćpał, głupku? - zapytał Nialla, podając mu wodę.
Blondyn spojrzał na niego zmęczonym wzrokiem, i nie odpowiadając nic, napił się wody. Zakrztusił się i kaszlnął potężnie. Znów pokręciłem głową z niezadowoleniem. Katie zatrzęsła się z zimna i szczelniej owinęła się płaszczem. Harry z uporem kopał w oponę swojego auta. Wyciągnąłem papierosy i zaciągnąłem się dymem.
- Czemu palisz? Nie pal! - odezwał się Niall, któremu wyraźnie się polepszyło.
- Przyganiał kocioł garnkowi! - oburzyłem się – Czemu chlejesz i ćpasz?!
- No dobra, dobra...
Zgasiłem papierosa, zapakowaliśmy się do samochodu i w o wiele lepszych humorach ruszyliśmy w dalszą drogę. Rozmawiając o totalnych bzdurach nawet nie zauważyliśmy, jak szybko auto zatrzymało się przed bramą Harrego. Wjazd z kutego żelaza rozsunął się z brzękiem i samochód potoczył się po wyłożonym kostką brukową podjeździe. Trzasnęły zamykane drzwi, zabrzęczały klucze w torebce Katie, która zaraz potem zniknęła w kuchni, domagając się gorącej herbaty. Harry poszedł po drewno, zostawiając mnie i Nialla w salonie samych. Usiadłem ciężko na kanapie i dopiero teraz poczułem, jak cały ten dzień mnie zmęczył. Wzdychając, spojrzałem na Nialla, który walczył z zacinającym się suwakiem brązowej bluzy. Rozpiął uparty zamek i usiadł koło mnie, kładąc nogi na moich kolanach. Spojrzałem na niego dziwnym wzrokiem, wyraźnie czekając na to, aż się odezwie.
- No co... - zaczął w końcu – Spróbowałem, nie wyszło, więcej nie spróbuję.
Spojrzałem na niego z niedowierzaniem.
- Naprawdę... - ciągnął dalej Niall – I przepraszam, że napędziłem ci takiego stracha...
Na to czekałem. Uśmiechnąłem się wesoło i pocałowałem chłopaka w rozpalone jeszcze czoło. Do pokoju weszła Katie z tacą zapełnioną kubkami i ciastkami i zachichotała, widząc co robię. Harry nagle przebiegł przez salon z mokrymi włosami i samym ręczniku, jęcząc coś o tym, że zapomniał szamponu. Nagle nam wszystkim przypomniało się o zakupach, które kisiły się w bagażniku, i zrywając się z miejsc, powędrowaliśmy za Harrym. On natomiast biegał w tą i z powrotem, bo wciąż zapominał kluczyków. Najpierw przyniósł klucze od mojego auta, potem od samochodu Nialla a na końcu, chyba zupełnym przypadkiem, trafił w końcu na swoje. Wydłubałem karton ze swoim winem i taszcząc je w objęciach, z zadowoloną miną powędrowałem do kuchni. Wyciągnąłem jedną butelkę i już sięgałem po cztery kieliszki, kiedy uprzytomniłem sobie, że Niall ma niepisany zakaz spożywania alkoholu przez najbliższy tydzień. Wyciągnąłem trzy naczynka, zamknąłem szafkę i w tym momencie dobiegł mnie potężny grzmot. Wiatr zawył w otwartych oknach i usłyszałem szum deszczu. Burza wróciła. W drzwiach przemknął Harry, zamiatając ręcznikiem po podłodze i zostawiając za sobą mokre odciski stóp, a do kuchni weszła Katie i bez słowa złapała za kieliszek, do którego przed chwilą wlałem porcję czerwonego wina. Obróciła się na pięcie i wyszła do salonu. Wsadziłem korek do butelki, złapałem dwa pozostałe kieliszki i podreptałem do salonu sztywny, jakbym kij połknął, starając się nie rozlać wina. Bo w moim przypadku było wszystko możliwe, potrafiłem wylać coś nawet z pustego naczynia.
Rozsiadłem się wygodnie na śliskiej sofie i zauważyłem, że Niall zdążył się już przebrać. Paradował w za dużej, jasnozielonej bokserce i krótkich, szarych spodenkach. Poczułem miły atak ciepła na widok jego bladych, chudych ramion. Oparłem nogi o stół i wpatrzyłem się w plecy Harrego, który walczył z rozpaleniem ognia w kominku.
- Głodny jestem... - mruknął Niall, ziewając potężnie.
- Nie ma żarcia! Za karę przez dwa dni nic nie jesz – powiedziałem jadowicie.
W oczach blondyna pojawiło się przerażenie.
- Co?! Jak to...?! - jęknął.
Zarechotałem tak podle, jak jeszcze nigdy w życiu. Nie śmiałem się tak złośliwie nawet wtedy, kiedy Katie potknęła się i zaryła nosem prosto w błotnistą kałużę, brudząc się od stóp do głów. No tak. A Nialla nie przerażało nic w takim stopniu, jak brak jedzenia. Trząsłem się ze śmiechu, widząc jak przerażenie na twarzy Nialla ustępuje złości. Rzucił mi pogardliwe spojrzenie i podniósł się z kanapy, stękając i łapiąc się za plecy. Przez myśl przebiegł mi pomysł na nocny masaż, bo nic nie fascynowało mnie tak bardzo, jak jego blade i delikatne plecy. Szybko podniosłem się z kanapy, odstawiając kieliszek i powędrowałem za blondynem. Wchodząc do kuchni widziałem tylko tył jego głowy, kiedy grzebał zawzięcie w lodówce.
- Czego wyżerasz?! Mówiłem że nie ma jedzenia... - powiedziałem, podchodząc do niego i opierając się o jego wygięte w łuk plecy. Odwrócił lekko głowę, tak, że nie widziałem jego oczu, ale zauważyłem uśmiech na jego ustach. Poczułem, jak robi mi się przyjemnie i miło.
- No weź... - poprosił blondyn z nieukrywanym, fałszywym błaganiem.
- A co ja z tego będę miał? - spytałem, łącząc dłonie pod brzuchem Nialla. Przedramionami czułem jego każde żebro i każdy mięsień. Korciło mnie, żeby wsunąć ręce pod luźną bokserkę chłopaka, ale pohamowałem zapędy i poprzestałem na objęciu go w pół. Chłopak wyprostował się i obrócił do mnie twarzą, zamykając lodówkę nogą.
- A co byś chciał?
- Nie wiem, no nie wiem... - powiedziałem, uśmiechając się jadowicie. Tak naprawdę dobrze wiedziałem, czego chcę w zamian, ale na razie postanowiłem nie ujawniać swoich niecnych planów. Zdążyłem pomyśleć, że to wszystko dzieje się chyba za szybko, ale niecierpliwe podniecenie wyparło moje wahania bardzo szybko. Blondyn chyba rozszyfrował moje myśli, bo uśmiechnął się podejrzliwie i oparł dłonie na mojej piersi.
- Zobaczymy.
Pokręciłem głową z niedowierzaniem i wróciłem do salonu. Zastałem tam Harrego i Katie, splecionych w miłosnym uścisku, przerywanym wymownym cmokaniem. Uśmiechnąłem się pod nosem i rzuciłem na kanapę, czując, jak jej stalowa rama wbija mi się w plecy. Skrzywiłem się i roztarłem sobie bolące okolice nerek. Niall wszedł do salonu z talerzem kanapek, mlaszcząc głośno. Poklepałem kanapę obok siebie. Harry oderwał się od Katie i spojrzał na nas, po raz kolejny uśmiechając się tryumfalnie. Owszem, to musiałem mu przyznać: trafił Nialla idealnie. Już dobrze wiedziałem, że zwariowałem na jego punkcie, że widzę tylko jego, tak, jakby ktoś założył mi końskie klapki na oczy. Cały świat rysował mi się jak długi, oświetlony żarówkami tunel. Na samym końcu był Niall, a migające po bokach lampki to inni ludzie. Byli, istnieli, ale mieli dla mnie dużo mniejsze znaczenie niż blondyn na końcu. Nie miałem innego wyjścia, musiałem znosić tryumfalne uśmieszki Harrego i jego zwycięskie przemówienia, którymi raczył mnie przy każdej nadarzającej się okazji. Katie odgarnęła włosy z czoła i poprawiła bluzkę, którą niewątpliwie pogniotły dłonie Harrego. Gdzieś za oknem przetoczył się kolejny, potężny łomot, kiedy kolejna błyskawica rozdarła ciemne, wieczorne niebo. Deszcz wściekle bębnił w tarasowe okno, a trzask kominka mieszał się z odgłosem kropel wielkości karabinowych pocisków. Atmosfera, którą uzupełniał zapach czerwonego wina udzieliła się chyba nam wszystkim, bo chwilę potem poczułem delikatny dotyk Nialla na swojej dłoni, kiedy przesuwał palcem po moich wystających knykciach. Zakreślił małe kółeczko na moim nadgarstku i uśmiechnął się łobuzersko. Wszystko w nim było dla mnie idealne. Jego piękne, jasne włosy, niebieskie oczy, mały, prosty nos, figlarny uśmiech, chuda szyja i ramiona, wystające żebra i wcięcia w biodrach. Każdy jego cal był idealny. Nie widziałem w nim żadnej wady. Ale jego największą zaletą nie był wygląd. Największe wrażenie na mnie robił jego, rzadko spotykany u innych, charakter. Jeśli miałbym go do czegoś porównać, był jak pluszowy miś. Ciepły, przyjazny, wzbudzający sympatię, potrafiący wysłuchać. Wszystkie tajemnice chował w sobie, nie wyjawiał nikomu ani słowa. Jak pluszak. Z Niallem chciało się rozmawiać wciąż, i wciąż, i wciąż. Słuchać jego ciepłego głosu, przepełnionego cudownym akcentem. Można było godzinami wsłuchiwać się w najpiękniejszy śmiech na świecie, zwłaszcza kiedy rechotał tak, że zaczynało mu brakować tchu. Wtedy terkotał jak stary silnik diesela. Jego wybuch śmiechu wywoływał u innych dokładnie to samo, także wszyscy kończyli na podłodze, pokładając bez tchu, i umierali, śmiejąc się do rozpuku.
Niespodziewanie ogarnęła mnie dziwna senność. Wydawało mi się, że czas jakby zwolnił, a szalejąca za oknami burza tylko potęgowała dziwne wrażenie. Na pewno wpływ na to miał kieliszek czerwonego wina, który stał na stoliku i bezczelnie był pusty. Wino zawsze tak na mnie działało. Jak środek usypiający. Zwłaszcza to moje ulubione, czerwone, półsłodkie. Mogłem je pić w ilościach mierzonych w hektolitrach, a najlepsze było to, że nigdy nie miałem po nim kaca. Oprócz kawy, wino było moim ulubionym napojem, a ponieważ działało na mnie raczej uspokajająco, piłem je bardzo często. Nikt mi tego nie zabraniał. Faktem jest jednak, że starałem się pić wino rzadziej od momentu, kiedy poznałem Nialla. Nie miał nic przeciwko, ale w moim umyśle pojawiła się niewidzialna granica, której po prostu nie chciałem przekraczać. Jeden, dwa kieliszki to było wszystko, na co sobie pozwalałem. Zwłaszcza teraz, kiedy czułem obok siebie ciepło ciała blondyna, który pożerał kolejną kanapkę.
Moje rozmyślania przerwał kolejny potężny łomot, który jednak – ku mojemu zdziwieniu , nie dobiegał z zewnątrz. Łupnęło gdzieś blisko, więc rozejrzałem się wokół, mrugając oczami. Katie leżała rozpłaszczona na podłodze, z głową ukrytą pod stołem. Harry wciąż siedział na kanapie, machając głową, jakby szukając dziewczyny. Dotarło do mnie, że najwyraźniej Katie zsunęła mu się z kolan i przywaliła w podłogę z łomotem godnym burzy za oknem. Ciszę, która panowała w pokoju, przerwał potężny rechot Nialla, kiedy Katie, podnosząc się z podłogi, przyrżnęła czołem w spód blatu stołu, powodując kolejne łupnięcie. Niall zgiął się w pół, trzymając za brzuch i wyraźnie z trudem łapiąc oddech. Katie rzuciła niecenzuralną wiązanką, łapiąc się za czoło. Harry trząsł się na kanapie, z trudem opanowując atak śmiechu. Obrażona dziewczyna zarzuciła włosami i zniknęła za załomem korytarza. Uśmiech spełz z twarzy Harrego, który poderwał się z miejsca i popędził za Katie. Po raz kolejny zostałem z Niallem sam na sam. Korzystając z okazji, przeciągnąłem się i okręciłem w miejscu, kładąc głowę na kolanach chłopaka. Patrzył mi prosto w oczy, uśmiechając się szeroko. Odwzajemniłem uśmiech i założyłem ręce za szyję. Wlepiłem wzrok w jego porażająco niebieskie oczy i uśmiechnąłem się.
- Co? - spytał chłopak, mierzwiąc sobie włosy dłonią.
- Nic. Fajnie jest po prostu, tylko to... - mruknąłem, kręcąc głową by przyjąć wygodniejszą pozycję na twardych kolanach blondyna.
- Wiem, też tak sądzę... - odpowiedział Niall, kładąc mi rękę na brzuchu. Gdzieś w głębi domu trzasnęły zamykane drzwi.
- No, idą. Wstawaj... - żąchął się blondyn.
- A po co?
- No nie wstydzisz się? Przecież to dla nich dziwne...
- Nie... - pokręciłem głową.
Chłopak spojrzał na mnie wzrokiem, w którym duma mieszała się z niepewnością. Ja jednak nie ruszyłem się z miejsca. Przeciwnie, przeciągnąłem się ponownie i umościłem się wygodnie na kościstych kolanach chłopaka. Chwilę później z korytarza dało się słyszeć szuranie i w drzwiach stanął Harry i Katie, która wpadła prosto na jego plecy, kiedy chłopak zatrzymał się jak wryty i patrzył na nas z niedowierzaniem. Wyszczerzyłem zęby w szerokim, szczerym uśmiechu i pomachałem mu ręką, a on wciąż przyglądał nam się dziwnym wzrokiem. Katie rzuciła się z impetem na leżącą na podłodze pufę, ale źle określiła odległość i z hurgotem przeleciała nad nią, lądując na twardej, drewnianej podłodze. Niall zaczął śmiać się tak głośno, że moja głowa podskakiwała na jego kolanach. Obraz rozmył mi się podwójnie, bo lot Katie spowodował, że popłakałem się ze śmiechu, a dodatkowe wibracje, których dostarczał mi Niall, tylko wzmocniły odczucia. Harry natomiast pobiegł pomóc Katie, machając rękoma w sposób totalnie niekontrolowany.
Katie kończyła trzeci kieliszek wina i co chwilę ciszę przerywały jej potężne ziewnięcia. Ziewała coraz częściej i mocniej, więc w końcu dała za wygraną, i żegnając się z nami, zniknęła w korytarzu, zatrzaskując za sobą drzwi. Harry przewracał się na pufie, próbując wyciągnąć spod siebie pilota od telewizora. Udało nam się trafić na jakąś kretyńską komedię, podczas której domem wstrząsały wybuchy śmiechu, chyba tylko cudem nie budząc Katie. Ja natomiast miałem dobry humor, bo Niall wyraźnie próbował mnie upić, co chwilę dolewając mi kolejną porcję wina do kieliszka. Po piątym zaczynało mi już delikatnie szumieć w głowie, więc w ramach protestu wyniosłem szkło do kuchni. Kiedy wróciłem, blondyn leżał plackiem na kanapie, machając nogami w powietrzu. Zmarszczyłem czoło, kiedy stwierdziłem, że zdecydowanie na kanapie się już nie zmieszczę. Zadarłem nos w powietrze i przemaszerowałem obok kanapy, siadając na podłodze ze skrzyżowanymi nogami, udając śmiertelnie obrażonego.
- Ty, gołąbek, co się znowu stało? - spytał Harry, patrząc na moją kwaśną minę.
- No właśnie! Co jest? - dopytywał się Niall, podnosząc głowę z poduszki.
Prychnąłem pogardliwie.
- Powiedz temu tam... - wskazałem palcem na blondyna – Że z nim nie rozmawiam.
Udawanie śmiertelnie obrażonego wychodziło mi pierwszorzędnie, więc ani Harry, ani Niall nie wyczuli tutaj podpuchy. Brunet złapał się za głowę i spojrzał na mnie z przerażeniem.
- Na litość boską! Co znowu? Trzy minuty cie nie było!
- Wiem! Dlatego z nim nie rozmawiam...
- Nie wiem o co tu chodzi... - mruknął Harry, stukając pilotem w kolano.
Nie miałem siły już powstrzymywać śmiechu na widok skołowanej miny Nialla. Wybuchłem perlistym rechotem, a po chwili po prostu zabrakło mi tchu i zacząłem z trudem łapać powietrze, bo Niall, próbując walnąć mnie w ramię, ześlizgnął się z kanapy i wpadł pod stół, przeklinając siarczyście pod nosem. Tego było już zdecydowanie za wiele dla mojej przepony, więc zerwałem się z miejsca i wyszedłem na taras. Niewielki daszek nad drzwiami skutecznie chronił mnie przed burzą, która na szczęście powoli cichła. Deszcz wciąż padał, ale nie tak intensywnie jak przedtem. Wiatr również stracił na sile. Powietrze pachniało deszczem i mokrą roślinnością, a wokół panowała głucha cisza. Nie odezwał się nawet żaden z ptaków, które – ze względu na bliskość jeziora, pojawiały się tutaj całymi stadami. Oparłem się o balustradę z grubych desek i wbiłem wzrok w panujący mrok. Przez szklane drzwi, które zostawiłem rozsunięte, usłyszałem jak Niall żegna się z Harrym, który wyrażał zapotrzebowanie na sen. Odruchowo zerknąłem na zegarek, dochodziła pierwsza w nocy. Tutaj, wśród przyjaciół, całkowicie traciłem rachubę czasu i zawsze byłem wielce zdziwiony, kiedy patrzyłem na zegarek. Podniosłem głowę i znowu wbiłem spojrzenie w czarne niebo, na którym chmury przysłaniały wszystkie gwiazdy. Usłyszałem za sobą kroki i po chwili poczułem, jak czyjeś dłonie oplatają mnie w pasie.
- Co tak patrzysz? - spytał Niall, opierając brodę na moim ramieniu. Pachniał winem, które na niego wylałem, perfumami i sobą. Zapachem, który wrył mi się w pamięć na bardzo długo. Teraz staram się o nim zapomnieć, ale nie wyprzedzajmy faktów...
- Wiesz, tak sobie myślę... - odpowiedziałem cicho – Że to chyba wszystko jest jakimś cholernym przeznaczeniem. Bo zrozum, nigdy nie czułem się tak dobrze w pobliżu nikogo. To, że pojawiłeś się z moim życiu, to jakaś pieprzona wygrana na loterii. Nigdy bym nie pomyślał, że spotka mnie takie szczęście. Że tym szczęściem będzie taki blond chudzielec. To jest jak jakiś film. Bo do tej pory takie rzeczy widziałem tylko w telewizji. A Katie i Harry? Przecież zanim zaczęli ze sobą być, znali się prawie pół roku. A my? To raptem tydzień!
- Po pierwsze, nie jestem chudzielcem. Nie mam żadnej cholernej bulimii. Po drugie, jesteśmy razem? - spytał blondyn, a ja poczułem na karku jego ciepły oddech. W zasadzie nie byliśmy razem, bo nikt jeszcze tego nie stwierdził. Ale czy to trzeba stwierdzać oficjalnie?
- No dobra, nie jesteś chudy,. A czy jesteśmy razem? Nie wiem. Ale wszystko na to wskazuje... Zwłaszcza, że mamy przed sobą jeszcze tyle czasu do końca lata...
Blondyn puścił mnie i usiadł na balustradzie, patrząc na mnie poważnie, jakby walczył sam ze sobą. W jego oczach pojawił się dziwny cień, który przysłonił zawsze obecne w nich iskry. Zaniepokoiłem się, bo nie podobało mi się to spojrzenie. Przez ten cały czas, który spędziliśmy razem, nigdy czegoś takiego u Nialla nie zauważyłem. Mój niepokój zdecydowanie wzrósł, kiedy blondyn wbił wzrok w drewnianą podłogę tarasu i milczał ze zmieszaną miną.
- Niall...? - spytałem cicho, stając przed nim i próbując spojrzeć mu w oczy. Blondyn wyraźnie unikał mojego wzroku
Chłopak spojrzał gdzieś w bok. Poczułem dziwne ukłucie żalu i strachu. Niall najwyraźniej chciał mi o czymś powiedzieć, ale nie mógł zdobyć się na odwagę, żeby to z siebie wyrzucić. Przeczuwając najgorsze, złapałem go za rękę i schyliłem się, żeby spojrzeć mu w końcu w oczy.
- Przecież wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć. No, słucham, mów... - ponagliłem go, kiedy w końcu udało mi się uchwycić jego wzrok spojrzeniem. Chłopak wyglądał na przybitego i smutnego. Nie podobało mi się to.
- Nie mamy całego lata... - wyszeptał. Włos zjeżył mi się na głowie i najpierw pomyślałem, że źle usłyszałem. Wolałem się upewnić.
- Jak to? Nie mamy całego lata? Co to znaczy, przecież wczoraj mówiłeś...
- To było wczoraj – przerwał mi Niall, znowu uciekają wzrokiem w podłogę.
- No to jak to? - pytałem, bo wciąż ciężko było mi uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszałem.
- Alan, bo ja muszę wyjechać.
- Kiedy?
- Jutro – odpowiedział krótko blondyn.
Wpatrywałem się w niego z niezrozumieniem i w oszołomieniu. Nie wierzyłem w jego słowa, nie chciałem uwierzyć. Fakt, że ktoś, kogo w końcu byłem w stanie pokochać, wyjeżdża, zabolał mnie jak nigdy.
- No ale wrócisz, prawda? Na ile wyjeżdżasz? Na tydzień? Przecież będę tu czekał...
- Nie. Muszę wyjechać na stałe.
Poczułem, jak mój świat pęka na pół. Miałem wrażenie, że opadam w niewidzialną, czarną przepaść, bez hamulców i spadochronu. Zakręciło mi się w głowie.
- Jak to...? Dokąd?! - spytałem panicznie.
Niall złapał mnie za drugą rękę, tak że staliśmy naprzeciw siebie. Widać było, że nie jest mu łatwo. Mi też nie było.
- Wyjeżdżam z rodziną.
- Ale dokąd?! - zapytałem, nawet nie starając się ukryć strachu. Strachu przed utratą czegoś, co dopiero udało mi się zdobyć.
- Przenosimy firmę. Jutro lecę do Bostonu.
Zakręciło mi się w głowie. Boston... Ameryka! Na drugim końcu świata. Chryste.
Przepaść, w którą opadałem od początku tej rozmowy, nagle się skończyła, a ja z hukiem roztrzaskałem się o jej dno. Poczułem, jak serce pękło mi na tysiąc kawałków. A każdy z nich zamienił się w odprysk szkła, który ranił mnie od wewnątrz. Pomyślałem, że to jakiś głupi żart. Że Niall robi sobie ze mnie jaja w złym guście. Że próbuje mnie zdenerwować. Ale cień w jego oczach mówił sam za siebie. To nie były żarty. Blondyn był całkiem poważny. Czułem, jak rodzące się uczucie ucieka mi między palcami, a ja nie potrafię go powstrzymać. Jakby wyczuwając mój strach i przygnębienie, deszcz zaczął mocniej padać.
- Więc to koniec naszej opowieści... - powiedziałem, godząc się z tym, co właśnie usłyszałem. Zdziwiłem się nawet lekko, że tak szybko to do mnie dotarło. W większości wypadków zajmowało mi dużo więcej czasu zrozumienie rzeczy podobnej wagi. Tym razem jednak poszło bardzo szybko. Chyba za szybko. Czułem, że to dopiero początek końca.
- Nie, dlaczego..? Przecież są telefony, Internet, możemy się odwiedzać... - zaczął Niall, ale urwał, kiedy pokręciłem powątpiewająco głową.
- Sam w to nie wierzysz... - puściłem jego dłonie – Przez miesiąc, dwa, może tak. Ale potem? Zapomnisz o mnie. To są Stany, inny świat. Będziesz miał mnóstwo innych spraw, firma, będziesz pracował... Poznasz nowych ludzi, a ja przestanę istnieć dla ciebie. Dobrze wiesz, że tak będzie. Ale wiesz, zastanawiam się, dlaczego dopiero teraz mi to mówisz... Teraz, kiedy pokochałem cie jak nigdy nikogo.
- Słucham? - spytał Niall, mrugając oczami.
- Tak, pokochałem cie... - powiedziałem, podnosząc mimowolnie głos – A teraz to wszystko mi odbierasz. Po raz kolejny zostałem z niczym. To nie ma sensu... Jedź. Powodzenia.
Odsunąłem się od niego i zbiegłem po drewnianych schodkach na mokrą od deszczu trawę. Smutek nagle zastąpiła złość. Czułem potężny żal, że mówi mi to dopiero teraz, że nie przygotował mnie na to, że wyjeżdża. To, co mu powiedziałem, nie mijało się z prawdą. Pokochałem go, byłem tego pewny. Kochałem jego uśmiech, błękitne oczy, jego ciepły głos, jego wrażliwość. A w ciągu jednej rozmowy wszystko trafił szlag. Pozostałem z niczym. Nagle poczułem złość na samego siebie. Po raz kolejny dałem się wpuścić w coś, co zaszkodziło mi w stopniu co najmniej wielkim. Zasypywałem się gnębiącymi mnie pytaniami, kiedy nagle zorientowałem się, że stoję na środku łąki i najzwyczajniej w świecie moknę. Strugi wody spływały mi po twarzy, a deszczem, który wsiąkał mi w ubranie, można by napełnić basen. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że deszcz nie jest jedynym kapiącym w tym momencie zjawiskiem. Z oczu płynęły mi łzy, mieszając się z deszczowymi kroplami i ginęły w szumie, który wywoływała trawa pod naporem deszczu. Pomacałem się po kieszeniach i wyciągnąłem przemoczoną paczkę papierosów i zapalniczkę. Szczęście chciało, że papierosy nie zamokły. Biegiem puściłem się przez łąkę w stronę lasu, pod którego liśćmi znalazłem schronienie przed ulewą. Zapaliłem jednego, po chwili wypaliłem dwa kolejne. Nikotyna, która przeważnie działała na mnie uspokajająco, tym razem nic nie pomogła. Przeciwnie. Za każdym razem, kiedy wypuszczałem dym z płuc, czułem się tak, jakbym wydmuchiwał z siebie kawałek własnego życia. Szumiący wokół deszcz delikatnie złagodził moją złość. Za gęstymi zaroślami, przenikając mrok, błyszczały rozświetlone okna domku Harrego. Gdzieś tam był Niall, którego jutro miałem stracić. Gdybym mógł, pojechałbym za nim. Wsiadłbym do tego cholernego samolotu, przeleciałbym przez ocean tylko po to, żeby być blisko niego. Ale nie mogłem. Trzymały mnie tutaj studia, które musiałem skończyć. Został mi tylko rok. Rok, którego nie mogłem zaprzepaścić. Utrzymanie się na Oxfordzie kosztowało mnie setki nieprzespanych nocy, hektolitry wypitej kawy, tysiące wypalonych papierosów. Kilka razy byłem już blisko tego, aby się poddać. Nie miałem siły, nie starczało mi nerwów. Ale Katie, którą poznałem podczas jednej z kampusowych imprez, zmotywowała mnie do nauki, i dzięki niej otwierał się przede mną świat nowych możliwości. Nowych możliwości z dyplomem wydziału prawa, skończonego na Oxfordzie.
Nagle ogarnęło mnie przerażające zimno, kiedy podmuch wiatru rozsunął skupione nade mną gałęzie, a na głowę spadło mi mnóstwo chłodnych kropel. Smętnie spojrzałem na swoje przemoczone adidasy. Dźwignąłem się na nogi trochę zbyt szybko i zakręciło mi się w głowie. Postałem chwilę, trzymając się drzewa i ruszyłem w stronę domu. Ominąłem go szerokim łukiem i powędrowałem na żwirowy podjazd na tyłach budynku. W strugach deszczu, na białych kamyczkach stało moje butelkowozielone audi. Z lekkim uśmiechem spojrzałem na ubłocone, matowe felgi i pociągnąłem za klamkę. Oprócz mnie, Harrego, Katie i Nialla w pobliżu nie było żywej duszy, więc nigdy nie zaprzątałem sobie głowy zamykaniem samochodu. Zmartkoniałem na myśl o tym, że mokry jak szczur, zaraz usiądę na skórzanym fotelu. Auto dostałem rok temu od ojca, kiedy po wypadku stracił możliwość prowadzenia samochodu. Wóz był wtedy nowy, a ja dokładałem wszelkich starań, żeby wciąż taki był. Wsiadłem do pachnącego środkiem do pielęgnacji wnętrza i zatrzasnąłem drzwiczki, jednocześnie chwytając za kluczyk tkwiący w stacyjce. Silnik zamruczał przyjemnie, wrzuciłem wsteczny bieg i auto tyłem potoczyło się po podjeździe w stronę bramy. Na szczęście była szeroko otwarta, wyjechałem na ulicę i skierowałem przód samochodu na południe, wprost na Londyn. Wcisnąłem pedał gazu mocniej, silnik zaryczał potężnie i wkrótce brama wjazdowa na posesję Harrego została daleko za moimi plecami.
* * *
Telefon dzwonił jak opętany od kilkunastu dni. Miliony połączeń od Katie i Harrego, żadnego z nich nie odebrałem. W końcu, poirytowany wciąż dzwoniącym urządzeniem, napisałem im wiadomość, że nic mi nie jest i że mają spadać. Katie odpisała, że kiedyś się doigram, natomiast Harry po prostu przestał wydzwaniać.
A ja? Ja ze wszystkich sił próbowałem zapomnieć o Niallu. Ale strasznie ciężko było mi wyprzeć z pamięci jego obraz, jego głos. I ten zapach, którego nie potrafiłem nie pamiętać. Ostatnie tygodnie lata spędziłem sam, w domu. Czytając, ucząc się, oglądając telewizję, wychodząc na spacery. Czułem się nie w porządku wobec Katie i Harrego, którzy przecież nic mi nie zrobili. Ale fakt, że to dzięki nim poznałem blondyna sprawiał, że wolałem nie mieć z nimi do czynienia jeszcze przez jakiś czas.
* * *
Ponieważ moja lodówka wyglądała dość żałośnie i była zdecydowanie pusta, zmusiłem się do wyjścia z domu i zrobienia zakupów. Stałem akurat przed wielką półką zapełnioną makaronem i próbowałem wybrać najlepszy, kiedy w głośnikach rozmieszczonych pod sufitem zabrzmiała relacja z jakiejś imprezy w Stanach Zjednoczonych. Grammy albo inne, amerykańskie wynalazki. I dziwnym trafem, na wieść o Ameryce, poczułem tak potężne ukłucie tęsknoty, że aż makaron wypadł mi z ręki. Od pamiętnej rozmowy z Niallem minęły już blisko dwa miesiące i zbliżał się okres, w którym nie będę miał czasu absolutnie na nic. Rok akademicki, ostatni, najważniejszy. I właśnie wtedy, przy tym cholernym makaronie, wpadłem na pomysł. Pomysł, którego miałem żałować do końca życia...
Plan podróży wykrystalizował mi się bardzo szybko. Wystarczyło pół godziny przed ekranem komputera i dwa telefony. Mówi się, że głupi ma szczęście. To porzekadło znalazło swoje uzasadnienie w moim przypadku, bo w momencie, kiedy rezerwowałem bilet lotniczy, pozostały tylko cztery wolne miejsca na piątkowy lot. Trzy dni. Trzy dni czekania, aż wsiądę do samolotu. I czternaście godzin lotu tylko po to, żeby zobaczyć się z Niallem, rzucić się na niego i poczuć znów na żywo ten zapach, który tkwił w mojej pamięci.
Złość minęła. Nie byłem na niego wściekły. Wtedy, w sklepie, coś we mnie pękło. Moje serce chciało znów poczuć ciepło jego ciała, usłyszeć jego głos. Przestałem się obrażać na cały świat. Chciałem go zobaczyć, poczuć, dotknąć. Dlatego właśnie zdecydowałem się na lot do Stanów. Chciałem dobrze wykorzystać ostatnie chwile lata.
Na całe szczęście dobrze wiedziałem, jak nazywa się rodzinna firma Nialla, w jakim jest mieście i czym się zajmuje. Jego ojciec sprzedawał egzotyczne, luksusowe motocykle, a amerykański rynek potrzebował tego jak wody. Kilka kolejnych minut przed komputerem i już miałem dokładny adres. Wyciągnąłem z biurka wielki, wyświechtany notes i zapisałem wszystko, co było mi potrzebne. Godzinę przylotu do Bostonu, adres firmy, nawet ceny taksówek. Spisałem okoliczne hotele i pensjonaty, tanie restauracje i datę oraz godzinę lotu powrotnego. Na wyjazd do Stanów przeznaczyłem tydzień. Dwa dni to loty, więc w Bostonie miałem spędzić pięć dni. Na taki wyjazd nie potrzebowałem potężnej walizki. Zatrzasnąłem notes, skierowałem się do szafy i wyciągnąłem małą, podróżną torbę, do której wrzuciłem wszystko, co najbardziej potrzebne. Zostało nawet trochę miejsca, więc wrzuciłem zapasowy ręcznik i buty. W plecak wrzuciłem mój notes, aparat i ładowarkę, kilka najpotrzebniejszych drobiazgów, klucze... Słowem, wszystko. Układając wszystko w kącie pokoju, postanowiłem spotkać się z Katie i Harrym, jeszcze przed wyjazdem. Złapałem leżący na biurku telefon i przejrzałem spis kontaktów, szukając ich imion.
- Już przestałeś się obrażać? - spytał Harry, odbierając telefon.
- Tak, przepraszam. Słuchaj, macie czas dzisiaj? Albo jutro? Muszę z wami pogadać.
Harry pomilczał przez chwilę, po czym oznajmił, że czekają na mnie w domu. Ucieszyłem się, bo wolałem spotkać się z nimi dzisiaj, niż czekać do jutra. Powiedziałem, że będę za godzinę i rozłączyłem rozmowę, rzucając telefon na łóżko. Odbił się od materaca i wylądował za łóżkiem. Machnąłem na to ręką i zawróciłem w miejscu, idąc prosto pod prysznic. Stojąc pod natryskiem, zastanawiałem się jak wytłumaczyć przyjaciołom moją decyzję. Zdenerwowałem się potężnie, kiedy nic nie wymyśliłem i z mokrą głową popędziłem do samochodu.
Do mieszkania Katie i Harrego nie miałem blisko, dzieliło nas pół Londynu. Ledwo ruszyłem spod kamienicy, w której mieszkałem, a lampka poziomu paliwa zamrugała czerwonym światłem. Paliwożerne audi domagało się benzyny, a ja ostatnio mało z niego korzystałem, nic więc dziwnego, że zapomniałem zatankować. Przeklinając ceny paliwa, zjechałem na pierwszą lepszą stację. Wetknąłem pistolet do wlewu paliwa i z przerażeniem patrzyłem, jak cyfry na dystrybutorze zmieniają się szybko, tworząc astronomiczną kwotę. Pistolet zaterkotał, kiedy zbiornik paliwa był już pełny, a ja ruszyłem do kasy, idąc tam jak na ścięcie. Zapłaciłem pół miliarda funtów za benzynę i patrząc na rachunek, obiecałem sobie, że po powrocie ze Stanów sprzedam tego cholernego paliwożercę i kupię rower. Albo chociaż coś, co nie będzie miało trzylitrowego silnika pod maską.
Katie otworzyła mi drzwi, rzucając mi posępne spojrzenie. Zmierzyła mnie od stóp do głów wzrokiem, wpuszczając mnie do środka. Miała pełno prawo być na mnie zła, w końcu prawie przez miesiąc się do niej nie odzywałem.
- Zaraz wszystko wytłumaczę – rzuciłem, zdejmując buty – Daj mi jakiejś herbaty, albo czegoś, bo jestem zły jak osa.
- A co się stało?
- Paliwo! Widziałaś, ile kosztuje?! No widziałaś?!
- Nie, nie widziałam! - powiedziała Katie, zamykając drzwi.
No tak. Ona nie miała prawa jazdy, więc ceny benzyny miała głęboko w nosie. Postanowiłem poruszyć ten temat z Harrym, którego Range Rover pewnie też pożerał oszałamiające ilości paliwa. Usiadłem na wielkiej, zamszowej sofie stojącej w rogu salonu i rozejrzałem się, szukając Harrego. Jego brak stwierdziłem natychmiastowo, ponieważ laptop chłopaka stał na stole, a jego tu nie było. A rzadko kiedy dawało się zauważyć go z dala od komputera. Ośmieliłem się to zauważyć.
- Pojechał po kolacje, bo nic nie mamy do jedzenia, zaraz będzie – powiedziała Katie, grzebiąc w szafce w poszukiwaniu mojego ulubionego kubka. Marudziłem za każdym razem, kiedy dostałem herbatę lub kawę w czymś innym. Po chwili rozległo się pstryknięcie elektrycznego czajnika i pojawiła się Katie, niosąc przed sobą dwa kubki. Mój, w różnobarwne rysunki małych samochodzików, wypełniony był wiśniową herbatą, co stwierdziłem po roztaczającym się po salonie zapachu.
- No, co takiego chciałeś nam powiedzieć? - zapytała Katie, siadając w obszernym fotelu, stojącym tyłem do okna. Za nim zapadał zmierzch. Już otwierałem usta, żeby odpowiedzieć, kiedy w korytarzu rozległ się trzask zamykanych drzwi i stanął w nich Harry, obładowany papierowymi torbami z Harvestera.
- Jak zaparkowałeś, cholera jasna, nie mam miejsca! - powiedział głośno, stawiając torby na stole i odplątując się z kurtki.
- Znowu Harvester?! - jęczała jednocześnie Katie.
- Widziałeś ile kosztuje paliwo?! - darłem się w tym samym czasie. Chaos zapanował totalny.
Kiedy w końcu stwierdziliśmy odkrywczo, że należy mówić po kolei, nikt nie wiedział, kto ma odezwać się pierwszy. W końcu Harry chrząknął.
- Zejdź na dół ze mną, zaparkuj inaczej to swoje paskudztwo, bo ja stoję na środku ulicy, zaraz mi mandat wlepią, jak rany...!
Harremu nigdy nie podobał się mój samochód, który w moim mniemaniu uchodził za ósmy cud świata. Wielkie, zielone audi A6 było cudem nie tylko świata, ale i inżynierii i naprawdę nie wiem, jakim cudem mogło mu się nie podobać. Sam jeździł kiedyś audi, a teraz nagle przestały mu się podobać i dostawał ataku kaszlu za każdym razem, kiedy jakieś mijał. Odstawiłem kubek na stół, złapałem kluczyki i wyszedłem z nim na korytarz.
- Co chciałeś od nas? - spytał brunet, kiedy czekaliśmy na windę. Też im się zachciało, mieszkać w wieżowcu...! Oparłem się o zimną, obłożoną granitem ścianę i wziąłem głęboki oddech. Akurat w tym czasie zabrzęczała winda, a ponieważ miałem klaustrofobię, z którą walczyłem, nie wykrztusiłem z siebie ani jednego słowa do momentu, w którym winda zatrzymała się i wyszedłem z niej, oddychając głęboko.
- Następnym razem idę schodami, chrzanię te wasze windy...
Kiedy w końcu usiadłem znów na kanapie w ich mieszkaniu, moja herbata zdążyła lekko wystygnąć. Podetknąłem sobie kubek pod nos i powąchałem aromatyczny napój. Upiłem wielki łyk i zauważyłem, że Katie i Harry przyglądają mi się z wyczekiwaniem. Westchnąłem, odstawiłem kubek i złączyłem palce pod brodą. Teraz albo nigdy.
- W piątek jadę do Bostonu – wypaliłem, bez zbędnych wstępów.
Katie wyglądała tak, jakby w ogóle do niej nie dotarło to, co powiedziałem, natomiast Harry pokręcił głową z powątpiewaniem. Wiedziałem, że ten pomysł im się nie spodoba, ale z drugiej strony wolałem, żeby wiedzieli o tym, co planuję. W razie czego będą wiedzieli, gdzie jestem i co robię.
- Czyli jeszcze ci nie minęło? - spytał Harry.
- Owszem, minęło, minęło – odpowiedziałem spokojnie, drapiąc się po głowie – Ale teraz znowu trafiło mnie w łeb i już nie mogę na to nic poradzić. Poza tym, mam już bilety, więc lecę.
Katie mruknęła coś niezrozumiałego i wstała, wychodząc z pokoju. Wpatrywałem się w jej plecy tak długo, dopóki nie zniknęła za drzwiami prowadzącymi do łazienki.
- Jesteś tego pewien? - zapytał Harry, sięgając po kubek, który zostawiła dziewczyna. Wyglądał na zatroskanego, co w pewien sposób podniosło mnie na duchu.
- Absolutnie, wszystko już mam zaplanowane. Myślę że ucieszy się, kiedy mnie zobaczy.
- To on nie wie?
- Nie, nic mu nie mówiłem, chcę, żeby to była niespodzianka. Ty też mu nic nie mów! - powiedziałem pospiesznie, widząc jego minę. Znając Harrego, wszystkiego można się było po nim spodziewać.
Zapewnił mnie, że nic mu nie powie. Katie przemknęła przez pokój i zniknęła w kuchni. Po chwili dało się słyszeć brzęk talerzy i sztućców. Pewnie robiła kolacje, a to dobrze, bo byłem cholernie głodny, co uświadomiłem sobie dopiero teraz. Makaron, który kupiłem, wciąż leżał w moim bagażniku, bo zajęty planowaniem podróży, totalnie o nim zapomniałem. Kilka minut później pojawiła się Katie z tacą, na której na białych talerzach ładnie prezentowały mi się dobrze znane dania z sieci restauracji Harvester. Zająłem się makaronem z orzechowym pesto, kiedy zauważyłem jak Harry spogląda na dziewczynę i kręci głową. Zainteresowało mnie to w niezwykłym stopniu.
- Co jest? - spytałem z ustami pełnymi makaronu.
- Nie, nic, nic... - odpowiedziała Katie pospiesznie. No cóż, skoro nic, to nic. Wróciłem do konsumowania mojego makaronu. Wieczór, dziwnym trafem, upłynął już bez poruszania tematu mojego wyjazdu do Bostonu. Ja nie miałem już po co o tym mówić, a oni nie nalegali.
W drzwiach Katie życzyła mi miłej podróży i przytuliła mnie tak, jak nigdy dotąd. Nie spodobało mi się to.
Samolot oderwał się od płyty lotniska z godzinnym opóźnieniem. Leciałem Lufthansą, dla której opóźnienie nawet o minutę zakrawało na koniec świata. Niestety, angielska pogoda potrafiła czynić cuda, niekoniecznie to pożądane. Wobec czego cud się stał, zalewając lotnisko z siłą biblijnego potopu. Loty zawieszono, a zgodę na ponowny star wydano dopiero po godzinie. Potężny, czterosilnikowy airbus oderwał się od pasa startowego na Heathrow i przebił się przez czarną warstwę chmur. Widok, którego nie zapomnę. Maszyna wznosiła się coraz wyżej i w końcu wyrównała lot, a moim oczom ukazały się rozbłyskające jasno punkty., podświetlające chmury jakby od dołu. To błyskawice, które uderzały w ziemię. Pomyślałem, co by się stało, gdyby któraś z nich trafiła w mój samolot, ale bardzo szybko wyrzuciłem obraz palącego się wraku z wyobraźni. Samolot rozbrzmiewał radosnymi rozmowami pasażerów. Słyszałem angielski, niemiecki, francuski, arabski... Kilkanaście języków w jednym miejscu, wszyscy zmierzali do Bostonu. Dopiero na lotnisku dowiedziałem się, że to jedyny taki bezpośredni lot w tygodniu. Pochwaliłem się w duchu za dobre wyczucie czasu i wsunąłem słuchawki na uszy. Chwilę później szum silników i spokojne rytmy muzyki w słuchawkach uśpiły moją czujność i przerwały rozmyślania o tym, co czeka mnie w Stanach. Nie minęło pięć minut, kiedy spałem jak zabity.
Bostońskie lato znacznie różniło się od tego, jakie znałem z Anglii. Kiedy tylko opuściłem terminal lotniska, rozglądając się za taksówką, uderzyło mnie suche, rozgrzane powietrze. Wiatru nie dało się w ogóle odczuć. Zrobiło mi się gorąco i duszno, co tylko przyspieszyło moje machanie ręką na przejeżdżające taksówki. Nagle uświadomiłem sobie, że w portfelu mam tylko funty. A funtami w Stanach nie zapłacę. Przerwałem zatrzymywanie taksówek i truchtem pobiegłem do kantoru, czego zaraz pożałowałem, bo po minucie biegu, pot spływał mi po plecach istną Amazonką. Wymieniłem pieniądze, zły sam na siebie, że nie pomyślałem o tym wcześniej. Potężne, amerykańskie słońce świeciło z atomową mocą, więc kupiłem parę okularów przeciwsłonecznych i wybiegłem znów na chodnik, włażąc prosto na czekającą na kogoś taksówkę. Pomyślałem sobie, dość egoistycznie, że ja już dość się naczekałem, otworzyłem więc drzwi i wrzuciłem walizkę do środka, a taksówka ruszyła w momencie, kiedy zamknąłem za sobą drzwi.
- Dokąd? - zapytał taksówkarz z paskudnym, amerykańskim akcentem. Miał może ze czterdzieści lat, był bardzo gruby, bardzo spocony i bardzo amerykański. Rozpięta pod szyją koszula wydawała się być na niego o dwa rozmiary za mała. Wyciągnąłem z plecaka notes i podałem mu adres.
- To będzie sto trzydzieści dolarów i dwadzieścia centów.
Wryło mnie w fotel, bo pierwszy raz spotkałem się z taksówkarzem, który z góry zna cenę przejazdu. No cóż, może w Stanach tak robią. Taksówkarz chyba dostrzegł moje zdziwienie.
- Przed chwilą wiozłem kogoś dwie ulice dalej. Dlatego wiem, ile pan zapłaci. Pan z Europy?
- Tak, z Anglii – odpowiedziałem, chowając notes do plecaka.
- Ach, Anglik... Ciągnie do swojego, nie?
Po raz kolejny zamurowało mnie totalnie. Dopiero po chwili przypomniałem sobie o „bostońskiej herbatce” ponad wiek temu. Wyraziłem głęboki niesmak wobec zachowania moich rodaków, co wyraźnie ucieszyło taksówkarza. Oczywiście miałem w nosie całą tą wyrzuconą za burtę herbatę, ale postanowiłem nie zajść za skórę kierowcy.
- A co sprowadza do Ameryki? - ciągnął taksówkarz, zerkając w tyle lusterko. A to ciekawska małpa! Postanowiłem, że porozmawiam z nim przyjaźnie, to może na koniec kursu zapłacę mniej.
- Och, interesy. Mam parę spraw do załatwienia, rozumie pan...
Taksówkarz zerknął na kartkę, na której zapisałem adres firmy rodziców Nialla.
- To ci od motorów? Oni też chyba są z Anglii, co?
- A co, zna ich pan? - spytałem z ożywieniem.
- Czy ja wiem, czy znam... Tego ich syna często odwożę na lotnisko i przywożę, bo on często lata. Akurat tak trafia, że wsiada do mnie... A to szmata! - krzyknął na końcu taksówkarz, hamując z piskiem opon i grożąc pięścią jakiemuś kierowcy furgonetki, Opanowałem zdenerwowanie.
- Tak? A nie wie pan, dokąd lata?
- A kto by to wiedział, panie kochany... Ale pewnie gdzieś za granicę, bo to lotnisko tylko takie loty obsługuje, nasze, stanowe, jest gdzie indziej...
Zdenerwowałem się, bo nagle dowiaduję się, że ten taksówkarz wie więcej ode mnie! A więc Niall lata do Europy... I nawet się ze mną nie skontaktował. Poczułem, że robi mi się cholernie przykro, ale skoro już jestem w ojczyźnie hamburgerów, to tutaj zostanę. Mam nadzieję tylko, że na niego trafię. Że nie minęliśmy się gdzieś po drodze.
Auto w końcu się zatrzymało, a kierowca odsłonił małe okienko w dzielącej nas ściance z pleksiglasu.
- No, to jesteśmy na miejscu, to ten budynek po lewej. Niech będzie sto dwadzieścia i jesteśmy kwita. Miłego pobytu! - dodał pogodnie, zabierając pieniądze. Podziękowałem za kurs, wytaszczyłem torbę i zatrzasnąłem drzwiczki. Taksówka zniknęła mi z pola widzenia, a ja rozejrzałem się wokół. Stałem przed piętrowym budynkiem z jasną elewacją i nowoczesnym szyldem nad wielkim oknem, za którym stało kilka motocykli i motocyklowych akcesoriów. Uśmiechnąłem się lekko na widok łopoczących na dachu flag – brytyjskiej, irlandzkiej i amerykańskiej. Duma narodowa to coś, czego Brytyjczykom i Irlandczykom nigdy nie brakowało i ucieszyłem się, że nawet tutaj jest coś „naszego”. Przebiegłem przez ulicę, umykając przed rozpędzoną terenówką na wielkich, lśniących felgach. No tak, to takie amerykańskie. Trzeba błyszczeć do oporu, im bardziej, tym lepiej. Zatrzymałem się przed drzwiami wejściowymi do firmy, wziąłem głęboki wdech i pchnąłem szklane skrzydło. Wszedłem do środka i rozejrzałem się, szukając kogokolwiek, kto powiedziałby mi, gdzie może być Niall. Z radością stwierdziłem, że przy niskim, szklanym stole siedzi niska blondynka w firmowej koszulce, rozmawiająca z jakimś wytatuowanym, napakowanym facetem. Przed nimi, na blacie walały się jakieś papiery, więc postanowiłem poczekać, aż skończą. Odstawiłem torbę w kąt, obok zielonego Triumpha z 1965 roku i z ciekawością rozejrzałem się po pomieszczeniu. Za stołem, przy którym facet w tatuażach próbował zbić z ceny, znajdowały się szare drzwi z napisem „tylko dla personelu”, a na prawo od nich stało wysokie biurko z komputerem, telefonami i innymi biurowymi bzdetami. Za nim, na ścianie, wisiało mnóstwo zdjęć. Powoli podszedłem do biurka i przyjrzałem się fotografiom. Część z nich przedstawiała tego samego mężczyznę przy różnych motocyklach, na jednym z nich dostrzegłem Tower Bridge w tle. Ach, kochany Londyn. Na kilku z nich widniała kobieta, która aktualnie kłóciła się z facetem z tatuażami. Z fragmentów rozmowy wywnioskowałem, że facet coś popsuł, a teraz bezczelnie żądał zwrotu pieniędzy. Obok biurka zauważyłem niski stoliczek z ekspresem do kawy, obok którego w lekkim nieładzie piętrzyły się czarne filiżanki Doszedłem do wniosku, że to kawa dla klientów. Usiadłem więc na niskiej kanapie i nalałem sobie kawy. Natychmiast skrzywiłem się z obrzydzeniem, bo kawa smakowała tak, jakby w ogóle nie była kawą, a kwasem wypalającym wnętrzności. Dosypałem cukru, co niewiele zmieniło, ale przynajmniej dało się to normalnie pić. Kończyłem akurat moją filiżankę, kiedy w drzwiach zauważyłem oddalające się plecy faceta z tatuażami. Kobieta stała przy komputerze, klepiąc zawzięcie w klawiaturę. Postawiłem filiżankę na stoliku, poprawiłem bluzę i podszedłem do stojącej do mnie tyłem kobiety. Starałem się narobić jakiegoś hałasu, żeby mnie zauważyła i nie dostała zawału ze strachu. Szczęście chciało, że podeszwy moich conversów zapiszczały na posadzce. Kobieta odwróciła się błyskawicznie.
- Dzień dobry – powiedziałem spokojnie, uśmiechając się pogodnie.
- Witam, słucham pana? Zaraz, moment... Pan z Anglii?
- Tak, tak. Akcent mnie zdradził, prawda?
- Owszem, brzmi pan jak londyńczyk!
- No, tak, bo jestem z Londynu... - odpowiedziałem, wciąż się uśmiechając.
- A co pana do nas sprowadza? Szuka pan motocykla?
Zmieszałem się. Kobieta również mówiła z typowym, irlandykim akcentem, więc domyśliłem się, że stoi przede mną matka Nialla. Teraz będzie ten moment, w którym powinienem o niego spytać.
- Eeee... nie, widzi pani, szukam pewnej osoby, a wiem, że tutaj mogę ją znaleźć.
- Tak? - spytała dobrodusznie kobieta – A kogo pan szuka?
- Cóż, przyjechałem tutaj, bo szukam Nialla. Wiem, że to firma jego rodziców, więc pomyślałem...
Kobieta uśmiechnęła się szeroko, odsłaniając idealnie białe zęby, na których malował się wpływ amerykańskich dentystów. Ten uśmiech nie różnił się niczym od tych, które widniały na okładkach amerykańskich czasopism.
- Zgadza się, owszem. Nazywam się Melanie Horan, jestem mamą Nialla – odpowiedziała Melanie, wyciągając ku mnie dłoń.
- Miło mi, Alan Parker...
- Zaraz, Alan? Ty nie jesteś jednym z przyjaciół Nialla, z którymi był na wakacjach?
Coś ukłuło mnie w pobliżu mostka.
- Tak, no właśnie.. Mam do niego pilną sprawę, nie wie pani, gdzie go mogę teraz znaleźć?
- Och, wyszedł gdzieś ze znajomymi, ale mówił że wróci koło szóstej... To za godzinkę. Chcesz poczekać? Ja zaraz zadzwonię do niego, że przyjechałeś...
- Nie nie! - zaprotestowałem – Chciałem zrobić mu niespodziankę, on nie wie, że tu jestem...
Kobieta przyglądała mi się z promiennym uśmiechem. Powiedziała, że mam czuć się jak u siebie i zostawiła mnie samego, znikając za drzwiami dla personelu. Po raz kolejny rozejrzałem się po lokalu. Nigdzie nie dostrzegłem schodów, więc widocznie górna część budynku nie należy do Horanów, albo schody są za drzwiami, za którymi zniknęła Melanie. Usiadłem na kanapie i złapałem w dłoń gazetę leżącą obok. Z radością przyjąłem fakt, że wpadło mi w ręce brytyjskie wydanie Forbes'a, więc nie minęło pięć minut, kiedy zatraciłem się w artykułach o tematyce prawnej. Wieczny student, cholera...
- W czym mogę pomóc? - rozległo się głośne pytanie gdzieś z mojej prawej strony. Rozejrzałem się gwałtownie, bo Forbes pochłonął mnie całkowicie i nawet nie zauważałem, co dzieje się wokół mnie. Przede mną stał Niall, ale inny niż ten, którego pamiętałem z wakacji. Miał dłuższe włosy, ukryte pod bejsbolówką, mocno dopasowane dżinsy i rozciągniętą, wyblakłą koszulkę, a zamiast typowych dla niego sportowych butów, dostrzegłem ciężkie, robocze obuwie. Jego twarz wyraźnie się zmieniła, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że ja, to ja. Niebieskie oczy rozszerzyły się gwałtownie.
- Co do... co ty tu robisz? - spytał, jąkając się i cofając się o krok. Spokojnie odłożyłem gazetę, wstając z kanapy. Chłopak znów się cofnął. Coś było nie tak.
- Cześć... przyjechałem do ciebie, bo... ech, jak to zabrzmi... Nie potrafię o tobie zapomnieć, Niall. Tęsknię za tobą, chcę ciebie. Dlatego tu jestem. Bo chciałem cie zobaczyć, znowu z tobą porozmawiać... Nie przestałem cie kochać, wiesz?
Niall wyglądał tak, jakby zobaczył ducha. Wyraźnie nie wiedział co powiedzieć, patrząc na mnie przerażonym wzrokiem. W tym samym momencie drzwi wejściowe otworzyły się, ale ja nie odrywałem wzroku od blondyna.
- No co jest, skarbie, idziesz czy nie? - rozległo się pytanie od strony drzwi. Zmroziło mnie. Podniosłem wzrok w stronę wejścia i zobaczyłem wysokiego szatyna z kręconymi włosami, ubranego tak, jakby wyszedł prosto z żurnala Armaniego. Był na pewno starszy ode mnie, miał ze trzydzieści lat. Poczułem, jak skręcają mi się wnętrzności ze strachu i złości. Przeniosłem spojrzenie z faceta w garniturze na Nialla, wyraźnie czekając na odpowiedź.
- Eee... no tak, to jest Jake... Jake, to jest Alan, mój... mój znajomy. - powiedział blondyn, zmieszany i zawstydzony. Poczułem, jak niewidzialna dłoń ściska mi gardło. Tylko brakowało, żebym się rozryczał. Mężczyzna, przedstawiony mi jako Jake, wyciągnął rękę w moją stronę.
- Świetnie. Widzę, że to tylko strata czasu... - powiedziałem, odtrącając wyciągniętą rękę Jake'a. Ruszyłem w stronę wyjścia, łapiąc po drodze torbę. W drzwiach minąłem Melanie.
- Już wychodzisz? - spytała kobieta, patrząc w głąb pomieszczenia, gdzie zostawiłem Nialla i Jake'a samych sobie.
- Tak, nagła sprawa, dziękuję pani, do widzenia! - rzuciłem i ominąłem ją, idąc przed siebie.
Sam nie wiedziałem, dokąd idę. Szedłem tam, dokąd niosły mnie nogi. Dyszałem z wściekłości. Ja dosłownie zdychałem z tęsknoty za nim, a on już znalazł sobie nowego. Bo co jak co, ale zwykły kolega nie nazywa swojego kumpla „skarbem”, a już zwłaszcza tak pieszczotliwym tonem. Poprawiłem pasek torby, wrzynający mi się w ramię, kiedy usłyszałem za sobą szybkie kroki. Ktoś złapał mnie za bluzę. Odwróciłem się, gotowy do uderzenia kogoś w twarz. Zamarłem w pół gestu, bo stał przede mną Niall, patrząc na mnie smutnym wzrokiem. Za nim dostrzegłem Jake'a, stojącego przed wejściem i przyglądającemu się nam z zainteresowaniem.
- Co chcesz? - spytałem buntowniczym tonem. Nie miałem tak naprawdę ochoty go słuchać, ale coś podpowiedziało mi, żebym jednak zapytał. Niall patrzył na mnie wzrokiem zbitego psa.
- Już jedziesz? Alan, zostań... Chociaż chwilę, porozmawiajmy...
- Nie mamy o czym.
- No jak to...? Przecież tyle czasu się nie widzieliśmy, stary...
- Stary? Niall, posłuchaj sam siebie. Zmieniłeś się, wyglądasz inaczej, widzę że sobie nie żałujesz chłopaków, nawet mówisz inaczej! Ja przyjechałem do mojego Nialla, a nie do tego, kim lub czym jesteś teraz... Daj spokój. Zostaw mnie, teraz łatwiej będzie mi zapomnieć o tobie, tak jak ty zapomniałeś o mnie.
Odwróciłem się i chciałem iść dalej, kiedy Niall znowu mnie zatrzymał, tym razem obiegając mnie wokół i stając naprzeciw mnie. Wyglądał tak, jakby wahał się, czy walczyć dalej, czy odpuścić. Zdjął czapkę z głowy, a słońce zagrało w jego długich, blond włosach. Przypomniało mi się, jak jego blond czupryna lśniła w słońcu pod naszą jabłonią u Harrego. Znowu zrobiło mi się przykro.
- Ja nie zapomniałem... - powiedział, ściszając głos, bo jakaś kobieta przechodziła obok nas, przyglądając nam się z zaciekawieniem. Postawiłem torbę na ziemi i skrzyżowałem ramiona na piersi, czekając na dalszy ciąg.
- Tak? - spytałem obrażonym tonem – Wydaje mi się, że jednak jest inaczej.
Wskazałem skinieniem głowy na stojącego kilkadziesiąt metrów za mną Jake'a. Niall ponownie zmieszał się i spuścił wzrok. Tego było już zdecydowanie za wiele. Widziałem, że blondyn chciał powiedzieć coś jeszcze, ale nie chciałem tego słuchać. Podniosłem torbę z ziemi.
- Mam tego dość, wiesz? Mam wrażenie, że nie wiem kim jesteś. Jeśli kiedyś zmądrzejesz, telefonu nie zmieniłem. Cześć, miłego życia.
Ominąłem chłopaka, zostawiając go na środku chodnika. Odwrócił się za mną, czego widzieć oczywiście nie mogłem. Dotarłem do wielkiego skrzyżowania, przy którym zaparkowana była taksówka. Upewniwszy się, że nie jest zajęta, wsiadłem na tylne siedzenie i auto ruszyło. W oknie zauważyłem wciąż stojącego w tym samym miejscu Nialla, odwróconego do mnie plecami.
Hotel sieci Mercure okazał się wielkim, ceglanym budynkiem z przeszklonym wejściem. Zameldowanie się w nim zajęło o wiele więcej czasu, niż się spodziewałem, ponieważ młoda recepcjonistka miała wyraźne problemy z odczytaniem lub wprowadzeniem danych z mojego paszportu. Kiedy w końcu się z tym uporała, dostałem klucze i szerokimi stopniami powędrowałem na trzecie piętro, gdzie czekał na mnie pokój. Okazał się przytulnie urządzonym pomieszczeniem z małą łazienką wyłożoną jasnymi kafelkami. Opadłem na łóżko i wlepiłem wzrok w wiszącą na suficie lampę. Przymknąłem oczy i zamyśliłem się.
Dlaczego Niall tak szybko o mnie zapomniał? Dlaczego zastąpił mnie jakimś fircykiem w garniturze? Czemu nie dawał o sobie znaku życia przez cały ten czas...? I w końcu, czemu tak się zmienił? Mówił, wyglądał, zachowywał się zupełnie inaczej niż wtedy, przy mnie. Nie poznałem go. Może to obecność tego całego Jake'a tak na niego wpłynęła, nie chciał przy nim zachowywać się tak, jak zachowywał się tylko przy mnie... Po jaką cholerę ja przyleciałem do tych Stanów... Mogłem o nim zapomnieć. Wyrzucić go z pamięci, tak jak on wyrzucił mnie. Dziwne zachowanie Harrego i Katie przed moim wyjazdem znalazło uzasadnienie. Oni przeczuwali, że to może się tak potoczyć. Mieli rację, a ja po raz kolejny wykazałem się szczytową głupotą. Jak ja mam im teraz wyjaśnić, że ten cały wyjazd był pomyłką? Normalnie umiałbym przyznać się do błędu, ale tym razem to nie był błąd, tylko totalna porażka.
Przekręciłem się na drugi bok i chwilę później zasnąłem. Zasnąłem niespokojnym snem, z którego wyrwał mnie piekielny dzwonek telefonu. Obudziłem się, leżąc twarzą ukrytą w poduszce, ale upiorne urządzenie dzwoniło jak zwariowane. Sięgnąłem na ślepo ręką w stronę nocnej szafki, stojącej przy głowie łóżka. Wymacałem telefon i unosząc lekko głowę, zerknąłem na wyświetlacz. Na ekranie wyświetlało się zdjęcie Nialla, które gwizdnąłem z jego profilu na jednym z portali społecznościowych. Nie usunąłem go chyba tylko przez zapomnienie. Odłożyłem telefon na szafkę i ponownie przewróciłem się na drugi bok. Urządzenie przestało dzwonić, ale po kilkunastu sekundach ciszę przerwał kolejny dzwonek. Po nim następny i następny. Za czwartym razem rozłączyłem połączenie. Ale telefon nie dawał za wygraną. Zirytowałem się do granic możliwości. Usiadłem gwałtownie na łóżku, złapałem telefon i odebrałem połączenie.
- Czego ty chcesz? - warknąłem nieprzyjaźnie do słuchawki.
- Jesteś jeszcze w mieście? - spytał Niall zachrypniętym głosem. Brzmiał co najmniej dziwnie.
- A bo co? - spytałem, mimo wszystko zaintrygowany. Zaskakujący ton jego głosu sprawił, że nie odłożyłem słuchawki. Brzmiał dziwnie znajomo... Kojarzył mi się z tym, co pamiętałem z wakacji. Po drugiej stronie rozległo się pociągnięcie nosem.
- Możemy porozmawiać..? Alan, proszę.
- No dobra... Mieszkam w Mercurym, przy Szóstej Alei. Pokój sześćdziesiąt trzy. - powiedziałem powoli, nie wiedząc, co mnie czeka. Niall brzmiał dziwnie. Tak, jakby coś go męczyło. Miałem cichą nadzieję, że wyjaśnimy sobie wszystko, co wydarzyło się przez ten cały czas. Rozłączyłem rozmowę bez słowa i spojrzałem w okno, za którym Boston budził się do życia.
Otworzyłem drzwi z mokrą jeszcze głową. Wbiło mnie w podłogę. Stał przede mną Niall, z zapuchniętymi, czerwonymi oczami, rozciętą wargą i w podartej koszulce. Serce mi stanęło, a oczy rozszerzyły się z przerażenia. Odsunąłem się, ociekając wodą i wpuszczając chłopaka do środka. Zamknąłem drzwi i spojrzałem na niego, nie mogąc wykrztusić z siebie słowa. Po jego policzku popłynęła łza. Staliśmy, patrząc na siebie w milczeniu. Nie wiedziałem, co powiedzieć, ale stan, w jakim był Niall, mówił sam za siebie.
- Alan... przepraszam. Ja naprawdę nie wiem, co się stało... - powiedział Niall drżącym głosem.
I wtedy stało się coś, co przesądziło o wszystkim. Momentalnie zapomniałem o tym, jak wielki żal czułem do blondyna. Minęła mi cała złość i przygnębienie, bo chłopak podszedł do mnie i wtulił się we mnie, płacząc cicho. Rozbroił mnie do reszty. Niezdarnie położyłem mu rękę na plecach. Głos mi się załamał.
- Już, spokojnie, ej... Spójrz na mnie. Co się stało, powiedz mi wszystko po kolei. Już dobrze, no uspokój się, przecież jesteś tutaj, nic ci nie będzie...
Niall odsunął się ode mnie i usiadł na łóżku, ciągnąc mnie za rękę. Usiadłem obok, krzyżując nogi na materacu. Nachyliłem się w jego stronę, posyłając mu ciepły uśmiech i ocierając łzy z jego policzka. Na białej, rozdartej koszulce zauważyłem zaschniętą krew. Przeraziłem się do reszty, a uśmiech zniknął z mojej twarzy.
- Jake... ja... on mnie uderzył. Dlatego tak wyglądam... Wściekł się... Zwiałem, jak tylko przestał mnie bić. Całą noc siedziałem w samochodzie, dzwoniłem do ciebie, ale nie odbierałeś...
- Ale co się stało? Nie mogłeś przespać się u któregoś z przyjaciół?
- Nie mam tu nikogo... A... Pobił mnie, bo opowiedziałem mu o tobie. O tym, co nas kiedyś łączyło. Mówiłem mu, ile między nami było i wtedy strzelił mi w twarz... I potem... Jezu, Alan...
Złapałem go szybko za rękę i przyciągnąłem do siebie, kładąc mu dłoń na karku. Wstrząsały nim histeryczne drgawki. Nigdy nie widziałem go w takim stanie. Powoli uspokajał się, zdenerwowanie mijało. Teraz byłem całym sercem z nim, przy nim. Poczułem się tak, jakby poprzednie tygodnie w ogóle nie istniały. Jakbym nigdy nie był na niego wściekły, jakbym nie próbował o nim zapomnieć. Ważne było to, co jest teraz, w tej chwili. Jego rozgrzane policzki dotknęły mojej szyi i wtedy po raz pierwszy od długiego czasu poczułem jego ciepło. Był tutaj. Teraz byłem pewny tego, że nigdy nie przestałem go kochać.
Blondyn podniósł głowę i spojrzał mi głęboko w oczy. Poczułem, jak robi mi się ciepło.
- Alan, wiem że jesteś na mnie zły. Ale przepraszam... Ja nigdy... Jake był tylko na chwilę. Potrzebowałem czegoś, żeby o tobie zapomnieć, bo nie mogłem normalnie funkcjonować. Ale... teraz wiem, że to ty jesteś dla mnie najważniejszy. I przepraszam, że musiałeś przelecieć przez pół świata, żebym sobie uświadomił, ile dla mnie znaczysz... Nie chciałem, ja...
- Już dobrze, w porządku. Nic nie szkodzi – przerwałem mu, głaszcząc go po ramieniu. Uśmiechnął się lekko, a w jego oczach pojawiła się malutka iskierka. Poczułem się tak, jak czułem się pod jabłonią na wsi, u Harrego. Nagle poczułem zapach, którego nie czułem od długiego czasu. Zapach Nialla, jego włosów, szamponu – którego, jak się okazało, nie zmienił. Poczułem szczęście, wpadało w moje nozdrza, zakręciło mi w głowie i wypełniło każdą komórkę mojego ciała.
Chłopak odsunął się ode mnie i patrzył na mnie z lekkim, słabym uśmiechem.
- Posłuchaj, mogę tu zostać...? Tylko dzisiaj, nie chcę wracać tam, do niego. Boję się go. A do domu nie wrócę, muszę się doprowadzić do porządku... Wiem, że sprawiam ci kłopot, ale potrzebuję czasu. I... - urwał, spuszczając wzrok.
- Możesz zostać, jasne. I nie jesteś żadnym problemem, naprawdę. Ale co jest? Coś się stało oprócz tego? Bo nie wyglądasz zbyt... ciekawie.
Niall wziął głęboki oddech i znów spojrzał na mnie wzrokiem, w którym odnalazłem potężne pokłady tęsknoty i przygnębienia. Zaniepokoiłem się.
- Bo ty wracasz do Anglii, prawda? Na studia?
Pokiwałem głową, bo Niall dobrze wiedział, jak bardzo mi na tym zależy.
- Bo ja... wiesz. Nie chcę zostawać tutaj sam. I do Anglii też nie mogę wrócić, rodzice mnie potrzebują tutaj, w firmie. Tata ma problemy ze zdrowiem, mam mnóstwo pracy. Mama sama sobie nie poradzi... I tak sobie pomyślałem... Ale nie, to bez sensu...
Blondyn pokręcił głową, jakby chciał zaprzeczyć swoim własnym słowom. Widać było po nim, że próbuje mnie o coś zapytać, ale nie mógł się przełamać.
- Co jest bez sensu? - spytałem, podnosząc się z łóżka.
- Bo wiesz... pomyślałem sobie, że może zostałbyś tutaj ze mną. Na stałe – wypalił Niall, a ja zamarłem, trzymając w ręku podkoszulek, który właśnie wyciągnąłem z walizki. Wszystkiego mogłem się spodziewać, ale nie takiego pytania. Zawahałem się, ale natychmiast pojawił mi się obraz dyplomu wydziału prawa. Niall wiedział, że nie mogę zostać w Stanach, nawet bardzo chcąc. Wiele razy opowiadałem mu o tym, jak ważne jest dla mnie ukończenie studiów. To była moja wymarzona droga do jakiejkolwiek kariery.
Jednym susem znalazłem się znowu na łóżku, podając koszulkę Niallowi. Wpatrywałem się w niego, kiedy zdejmował swoją poszarpaną, a zakładał moją. Na jego bladych żebrach zauważyłem coś, co zdecydowanie do niego nie pasowało. Dwa wielkie, fioletowe siniaki.
- Co to jest? - spytałem, wskazując brodą na ślady na żebrach chłopaka. Zmieszał się.
- Nie, to nic, naprawdę...
Zagotowało się we mnie. Nie bacząc na protesty blondyna, złapałem za brzeg koszulki i podniosłem ją do góry. Wbiłem pytający wzrok w Nialla.
- Eee... przewróciłem się na motorze. To naprawdę nic takiego...
- Niall, mnie nie oszukasz. Co tu się stało? To też sprawka Jake'a? - zapytałem ostrym tonem.
Chłopak spuścił wzrok, zakrywając koszulką ślady na żebrach.
- Jak długo to trwa? Bo na świeże to mi nie wygląda. Mów.
- No... nie, to nic. Naprawdę.
Szlag jasny mnie trafił, a krew zawrzała mi w żyłach. Wszystko potrafiłem zrozumieć. Niall miał pełne prawo do tego, żeby się z nim spotykać. Ale żeby jakiś wyfircykowany Jake bił mojego najlepszego przyjaciela i kogoś, kogo jednocześnie kochałem, to było zdecydowanie zbyt wiele. Poruszyłem się niespokojnie na łóżku, próbując się opanować. Nagle do głowy wpadł mi pewien pomysł.
- Posłuchaj. Gdzie on pracuje? W ogóle pracuje? Czy ten garnitur był tylko na pokaz?
- No pracuje, sprzedaje samochody na rogu Ósmej i Main. Dlaczego... Alan, co ty robisz? - spytał Niall, widząc jak podnoszę się z łóżka i wciągam na siebie bluzę.
Już ja wiedziałem, co robię. Złość wylewała mi się uszami. Adres, który podał Niall wydawał mi się dość blisko, ale mimo wszystko postanowiłem wziąć taksówkę. Zbiegając po schodach, słyszałem za sobą biegnącego Nialla. Zatrzymałem się w połowie schodów i odwróciłem się, każąc blondynowi czekać na mnie w pokoju. Zaprotestował i zbiegł za mną. Nie miałem ochoty się z nim kłócić, jak chce, niech jedzie ze mną. Furia i szaleństwo, które mną kierowały, podpowiadały mi tylko jedno: znaleźć Jake'a i obić mu twarz.
Taksówka, do której wpadłem z impetem huraganu, zatrzymała się pod okazałym budynkiem ze szkła i stali. Bardzo kontrastował z ceglaną, tradycyjną zabudową Bostonu, ale chwilowo zupełnie mnie to nie interesowało.
Zapłaciłem taksówkarzowi o wiele więcej, niż mu się należało, ale złość przyćmiła mi jasność umysłu i nie wiedziałem, co robię. Cel miałem jeden. Stłuc Jake'a na mokrą papkę. Szklane, automatyczne drzwi rozsunęły się z sykiem, a ja rozglądałem się dookoła jak szalony. Musiało to zwrócić uwagę chudej, bardzo amerykańskiej blondynki, która podeszła do mnie, kołysząc biodrami.
- W czym mogę pomóc? - powiedziała, uśmiechając się i wskazując otwartą dłonią na stojące w salonie samochody. Błyszczące rzędy chevroletów i cadillaców zachęcały metalicznym lakierem, i gdybym nie był tak wściekły, pewnie bym się nimi zainteresował.
- Eee... szukam Jake'a – wypaliłem nieprzytomnie. Za szklanymi drzwiami zauważyłem Nialla, który – ku mojej radości, nie wszedł do środka tylko stał na zewnątrz i wyraźnie czekał na dalszy rozwój sytuacji. Działało to na moją korzyść.
- Zechce pan poczekać? Zaraz go poproszę... - powiedziała blondynka, oddalając się w nieznanym kierunku. Odwróciłem się i pokręciłem głową, kręcąc głową. Za moimi plecami rozległo się szuranie butów po wypastowanej podłodze.
Spojrzałem w kierunku hałasu i poczułem, jak poziom wściekłości przekroczył bezpieczną granicę. Wyćwiczony, firmowy uśmiech szybko spełzł z twarzy Jake'a, kiedy zorientował się, że stoję przed nim ja i najwyraźniej jestem wściekły.
- Słucham? - spytał, łącząc dłonie za plecami.
Ja dla odmiany zacisnąłem pięści.
- Posłuchaj mnie uważnie, chamie. Możesz sobie być starszy i lepiej ustawiony. Ale nikt, absolutnie NIKT nie ma prawa uderzyć Nialla. A z tego co wiem, robisz to już od jakiegoś czasu. To już się skończyło, rozumiesz?
- A co, już ci się poskarżył, biedny chłopaczek? Słusznie myślałem, że jest żałosnym maminsynkiem. Co za bachor...
To, co stało się sekundę potem, działo się błyskawicznie, ale ja odczułem to jakby w zwolnionym tempie. Czułem się tak, jakbym oglądał to z boku. Moja pięść sama się uniosła i uderzyła w sam środek odrażającej twarzy Jake'a. Kość w jego nosie najwyraźniej pękła, bo rozległ się głuchy trzask, a chwilę potem na ziemię upadło kilka czerwonych kropel.
Dumny z siebie wybiegłem z budynku, ciągnąc za sobą Nialla.
* * *
Stałem w ciemny kącie sali odlotów bostońskiego lotniska, obejmując ramieniem Nialla. Pięć dni, które spędziłem w Stanach minęło bardzo szybko, o wiele za szybko. Każdą chwilę spędzałem z blondynem, bo wciąż nie mogliśmy się sobą nacieszyć. Przez te dni wylaliśmy setki litrów łez, śmialiśmy się tak, jak nigdy i rozmawialiśmy na wszelkie możliwe tematy. Ale czas ma to do siebie, że wtedy, kiedy jest najbardziej potrzebny, najszybciej ucieka. I tak właśnie było tym razem. Przez resztę pobytu w Bostonie mieszkałem u Horanów, co załatwił Niall, mówiąc im wszystko o nas. Wyjątkowo dobrze to przyjęli, a spodziewałem się cięższej przeprawy. Wydawali się być szczęśliwi, że ich syn znalazł miłość i nie przeszkadzało im w zupełności to, że tą miłością był inny chłopak.
A teraz, kiedy stałem w zimnej i śmierdzącej środkami czystości hali odlotów czułem się tak, jakby ktoś tą miłość miał mi odebrać po raz kolejny. Ja nie mogłem zostać dłużej, a Niall nie mógł lecieć ze mną. Do odlotu samolotu zostało mi jeszcze pół godziny, więc to był ostatni dzwonek, żebym ruszył na pokład.
- Muszę iść... - powiedziałem, wtulając się w pachnące włosy blondyna.
- Nie.. nie chcę, proszę, Alan...
Uśmiechnąłem się nieznacznie, czego Niall na szczęście nie zauważył.
- Zadzwonię jak wyląduję. Będę dzwonił codziennie... Ale teraz naprawdę muszę już iść. Hej, spójrz na mnie... Nigdy o tobie nie zapomnę, rozumiesz? Ale już mnie puść. Kocham cię, wiesz o tym. Tylko już czas, żebym wrócił do domu... Dobrze?
Odsunąłem się od niego i delikatnie pocałowałem w czoło, tak, żeby zauważyło to jak najmniej osób. Jakoś nie szczególnie zależało nam na tym, żeby wszyscy wokół o nas wiedzieli. Zwłaszcza w tym mieście, w którym mieszkał Niall. Boston był ogromny, ale nigdy nie należy mówić nigdy.
- Też cię kocham, Alan... - wybąkał blondyn, puszczając mnie i patrząc mi w oczy smutnym wzrokiem.
Idąc do mojej bramki, nie odwróciłem się. Nie mógłbym znieść widoku samotnego Nialla, stojącego i patrzącego, jak odjeżdżam. Wszedłem na pokład i starałem się robić wszystko, żeby nie myśleć o chłopaku, którego zostawiam na bardzo długo.
Samolot oderwał się od pasa startowego, wpędzając mnie w przygnębienie. Jakby nie patrzeć, dopiero odzyskałem to, co straciłem jakiś czas temu. Cóż za niefart.
* * *
- Czy ty masz tu zawsze taki bałagan? - skrzywiła się Katie, wchodząc do mojego mieszkania. Patrzyła ze zgrozą na ogólnie panujący nieład.
Zawsze nie miałem. Czasami zdarzało mi się mieć porządek. Właściwie to prawie zawsze go miałem, ale mieszkanie, które zostawiłem w katastrofalnym stanie przed wylotem, przez tydzień nie miało jak samo się posprzątać, więc rozgardiasz panował kosmiczny. Zmęczony długim lotem i kolejkami na lotnisku miałem akurat w nosie sprzątanie, przynajmniej w tej chwili. Szczerze mówiąc, robienie porządków było ostatnim, na co miałem ochotę. Właściwie, na nic nie miałem ochoty. Fakt, że spędziłem z Niallem tak mało czasu wyraźnie dawał mi odczuć, jak bardzo mi go brakuje i ile dla mnie znaczy. Ale ktoś mądry kiedyś powiedział, że trzeba cieszyć się z drobnych rzeczy. A te kilka dni spędzonych z blondynem w Stanach sprawiło, że byłem szczęśliwy bardziej niż przez ostatnie miesiące.
- Nie, nie zawsze. - odparłem, drapiąc się gazetą po głowie – Tylko jak ty przychodzisz. Liczę na to, że mi posprzątasz i specjalnie robię syf wszędzie, gdzie się da.
Katie spojrzała na mnie złym wzrokiem, miotając z oczu snopy wściekłych iskier. Roześmiałem się na ten widok serdecznie, bo za każdym razem, kiedy dziewczyna tak na mnie patrzyła, na jej czole pojawiały się przezabawne zmarszczki, które nadawały jej wygląd zasuszonej sowy.
- Słucham?! - oburzyła się teatralnie – Ja ci nie będę tutaj nic sprzątała, sam nasyfiłeś, sam sprzątaj!
Przelazła niezdarnie nad stertą ubrań, wylewających się z nierozpakowanej walizki jak wnętrzności z rozciętego ciała. Pociągnęła smętnie nosem i zniknęła za kuchennymi drzwiami.
Z tymi drzwiami wiązała się zabawna historia. Kiedy moi rodzice kupowali dla mnie to mieszkanie, było w opłakanym stanie i wymagało generalnego remontu. A generalny remont był okazją do stworzenia mojej wymarzonej kuchni – otwartej, bez drzwi i ścian oddzielających ją od salonu. Kiedy ekipa budowlana ruszyła do ataku na kuchenną ścianę i usunęła jej połowę, sufit zaczął niebezpiecznie trzeszczeć, a na głowy budowlańców posypał się tynk. I tym sposobem runęły moje marzenia o otwartej kuchni, ponieważ ta ściana była jakimś ważnym czymś w konstrukcji całego budynku, więc jej usunięcie równałoby się usunięciu całej budowli. Otwarta kuchnia przeszła do strefy marzeń, na razie nieosiągalnych.
Za drzwiami rozległ się głośny brzęk, co oznaczało że Katie próbuje wydłubać z szafki czyste filiżanki. Miałem ich mnóstwo, ponieważ była to chyba moja ulubiona część wyposażenia mieszkania. Kubki, kubeczki, filiżanki, szklanki. To wszystko magazynowałem w mieszkaniu w ilościach przechodzących zapotrzebowanie całej armii, w zasadzie bez żadnego celu, bo mieszkałem sam, a nie z dywizjonem piechoty. Moją miłość do wszelkiego rodzaju naczynek znali wszyscy moi znajomi, więc na każde urodziny i święta otrzymywałem całą zawartość sklepu z ceramiką. Mi to pasowało.
Przez sączącą się cicho smooth-jazzową melodię usłyszałem szum elektrycznego czajnika w kuchni. Katie robi herbatę, a to znaczy, że będzie trzeba gdzieś usiąść. Rzuciłem smętnie wzrokiem na zawaloną ręcznikami i koszulkami kanapę. Z niechęcią podniosłem się z parapetu i bezceremonialnie wrzuciłem cały ten majdan za oparcie, dosuwając kanapę do ściany. Czego Katie nie widzi, tego Katie nie żal. Usadowiłem się wygodnie w rogu sofy i kręciłem młynka kciukami, kiedy do pokoju weszła Katie z dwoma kubkami herbaty. Szału w mojej szafce na napoje nie było, kolka zwykłych herbat z torebki i jedna, którą Harry przywiózł mi z wypadu do Japonii. Ale ponieważ na opakowaniu narysowany był wieloryb, obiecałem sobie, że nigdy w życiu jej nie spróbuję, bo co na niej było napisane, nie miałem pojęcia. Wieloryb przesądził sprawę.
- No, to co chciałeś? Taki byłeś podekscytowany przez telefon, a teraz leżysz jak łajza. Opowiadaj! Znalazłeś go?
- Owszem... - sapnąłem, wiercąc się i próbując ułożyć się jeszcze wygodniej na miękkich poduszkach. Katie przyglądała mi się wzrokiem, w którym zniecierpliwienie mieszało się z dużą ilością ciekawości. Zanurzyłem usta w gorącej herbacie i syknąłem, bo oczywiście się poparzyłem. Język piekł niemiłosiernie, ale ponaglający wzrok Katie zmusił mnie do dalszej części opowieści.
- Znalazłem, i to nawet dość szybko. A właśnie! - przypomniałem sobie – Wiesz, że on latał do Europy?
- Skąd wiesz? - zapytała dziewczyna, wlepiając we mnie spojrzenie.
- Taksówkarz mi powiedział, szczęście chciało, że kilka razy wiózł go na lotnisko, dlatego wiedział kto to są Horanowie. Chociaż określał ich raczej tymi od motorów, może nazwiska nie znał...
- O rany! - kwiknęła cicho Katie, oblewając się herbatą. Pokręciłem głową potępiająco.
- No, rany to były potem. Znalazłem tą firmę, Niall ma super mamę, taka... no, nie wiem jak to określić, taka jak mama.
- Rety! Przedstawił cie rodzicom! - podskoczyła z radości Katie.
Znów pokręciłem głową. Dziewczyna przestała podskakiwać.
- Sam ją sobie przedstawiłem, jak tam przylazłem, to jego nie było. No to kazała mi poczekać, potem gdzieś poszła. A że znalazłem gazety, to się wyłączyłem, wiesz jak to ja...
- Hmm... - mruknęła pod nosem dziewczyna – Mól książkowy.
- Nie książkowy, gazeta to nie książka! No, w każdym razie... - zreflektowałem się – Siedzę, czytam, czytam, no i nagle ktoś mnie pyta, czy może w czymś pomóc. Podnoszę łeb, patrzę, a tam Niall. Ale...
- Ale co? - pisnęła zniecierpliwiona Katie, znów wylewając kilka kropel herbaty.
Wyciągnąłem nogi przed siebie.
- Ale był inny. Nie taki, jakiego go poznałem. Strasznie się... stał się taki amerykański. To nie był już ten mój blondynek w workowatych spodniach. Wyglądał jak ci wszyscy pseudo rockowcy z teledysków. Prawie jak jakieś emo.
- No i co z tego? Przecież wygląd to nie wszystko! - zaprotestowała Katie.
- Owszem, nie wszystko. To jego „wszystko” pojawiło się po chwili. Miało może z metr osiemdziesiąt, garnitur, krawat i wyglądało jak jakiś cholerny alfons...
Katie ze świstem wciągnęła powietrze, razem z niewielką ilością herbaty. Zakaszlała gwałtownie i odstawiła kubek na stół, z trudem łapiąc oddech.
- Ale jak to!?
Dobre pytanie. Niall akurat tego mi nie wyjaśnił, powiedział tylko że ten cholerny Jake to był tylko sposób na zabicie czasu i próba zapomnienia. O mnie, o Anglii i całym tym brytyjskim życiu. Nie do końca kupowałem tę wersję, ale nic innego nie umiałem wymyślić, więc musiałem się tego trzymać. Uśmiechnąłem się kpiąco na myśl o roztrzaskanym nosie Jake'a.
- Och, to nie ważne, jak. W sumie sam nie wiem, ale mniejsza o to. W każdym razie...
I opowiedziałem jej wszystko, co działo się po tym, jak wyszedłem z firmy rodziców Nialla. O tym, jak kłóciliśmy się na środku chodnika, o tym jak po kilku godzinach spotkałem się z blondynem w moim hotelu. Jednak z największą drobiazgowością opowiadałem o rozkwaszonej twarzy Jake'a.
Katie patrzała na mnie, chyba nie bardzo wiedząc, czy mnie pochwalić czy na mnie nawrzeszczeć. Najwyraźniej nie mogła się zdecydować, bo napiła się herbaty i zamilkła. Po chwili jednak odezwała się znowu, ale już innym, bardziej troskliwym tonem.
- I co teraz? Znowu jesteście razem? Tak przez ocean? Myślisz, że to zda egzamin? Że za chwilę nie pojawi się jakiś kolejny Jake i znowu będziesz musiał komuś obić twarz? Właściwie... - zacięła się, jakby próbując sobie coś przypomnieć – Dlaczego go walnąłeś?
Masz ci los, zapomniałem opowiedzieć jej o tym, co ten cham zrobił Niallowi. Moją opowieść urozmaicały coraz bardziej wyszukane przekleństwa. W momencie, kiedy wyliczałem na palcach wszystkie odkryte przez noc siniaki na ciele Nialla, Katie wytrzeszczyła oczy z wyrazem dogłębnego przerażenia na twarzy.
- Jezu, co za bydle! - powiedziała z osłupieniem.
- Mi to mówisz? - spytałem ironicznie, dopijając resztkę herbaty i wydłubując spomiędzy poduszek paczkę papierosów. Rozejrzałem się za zapalniczką. Zapalniczki i zapałki to było coś, co wiecznie gubiłem lub ktoś mi zabierał, wobec tego wciąż cierpiałem na ich niedosyt. Dostałem od Harrego kiedyś cały karton, w którym było trzydzieści zapalniczek. Po dwóch tygodniach nie miałem już ani jednej, czego ani on, ani Katie nie zapomnieli wyśmiać. Harry stwierdził nawet, że zgubiłbym miotacz ognia, gdybym tylko go miał. Musiałem mu przyznać rację. Moje rozmyślania przerwało coś, co uderzyło mnie w głowę, odbiło się od niej i z trzaskiem spadło na blat stolika. Przyjrzałem się temu, co mnie zaatakowało. Zamrugałem oczami, łapiąc się za głowę. Na stoliku leżała zapalniczka. A dałbym sobie głowę uciąć, że chwilę temu jej tu nie było. Spojrzałem ze zdziwieniem na Katie i ze zdumieniem stwierdziłem, że dziewczyna śmieje się ze mnie kpiąco. Wtedy dopiero uświadomiłem sobie, że to ona rzuciła we mnie zapalniczką.
Gdzieś w głębi mieszkania dzwonił mój telefon.
Katie wyszła pół godziny wcześniej, a ja już spałem w najlepsze. Cholerne zmiany czasu podczas lotu rozstroiły mój zegar wewnętrzny, który teraz stwierdzał, że dzień to noc i na odwrót. Irytowało mnie to bardzo, a ponieważ do rozpoczęcia roku akademickiego zostały mi tylko trzy dni, postanowiłem te trzy dni przespać. Drugiego dnia jednak miałem już dość spania, więc zwlokłem się z łóżka i powędrowałem na spacer po Londynie, uzbrojony w aparat fotograficzny i dwie paczki papierosów. Ponieważ miał to być spacer, wszelkie bilety i karty miejskie zostawiłem w domu i zaciągnąłem się powietrzem, które pachniało początkiem jesieni. Liście na drzewach powoli żółkły, a owoce dzikich róż czerwieniły się wśród czarnych gałązek. Wyraźnie się ochłodziło, a wszędzie dawało się wyczuć nadchodzące deszcze. Owinąłem się szczelniej kurtką i podreptałem przed siebie, nie bardzo wiedząc dokąd idę. Ale akurat tym razem się tym nie przejmowałem, miałem dobry humor, cieszyłem się na powrót do szkoły. Odizolowałem się od świata w takim stopniu, że nie zauważyłem samochodu, który zatrzymał się kilka cali ode mnie, trąbiąc groźnie. W zasadzie, w takim stanie nie zauważyłbym tego auta nawet wtedy, gdyby zaparkowało mi na głowie. Upewniwszy się, że nogi mam w całości, wyszczerzyłem się do machającego na mnie rękami kierowcy i ruszyłem dalej, dochodząc w końcu do Trafalgar Square. To miejsce miało dla mnie szczególne znaczenie, bo właśnie tutaj Katie przedstawiła mnie Harremu. A że Harry był moim przyjacielem, stąd wyjątkowe znaczenie tego miejsca. Spojrzałem rzewnym wzrokiem na ławkę, na której owo przedstawienie miało miejsce i nagle uświadomiłem sobie, że coś kapie mi na głowę. Rozejrzałem się i stwierdziłem, że to deszcz. W zasadzie o tej porze nic innego kapać z nieba nie mogło, ale tyle przecież mówi się o globalnym ociepleniu. W końcu zamiast deszczu zaczną padać na nas ryby albo jakieś inne cholerstwo. Ponieważ deszcz w połączeniu z moimi włosami dawał efekt raczej straszny, zakryłem się torbą i puściłem biegiem przez skwer. Dopadłem jakiejś kawiarni, która okazała się gustownie urządzonym lokalem, wszedłem do środka i zdjąłem kurtkę, rozglądając się za wieszakiem. Zamiast wieszaka pojawił się szatniarz i zabrał mi kurtkę, znikając za podwójnymi drzwiami. Dokładnie w tym samym momencie pojawił się kelner i zapędził mnie do stolika. Co jakoś szczególne mi nie przeszkadzało, bo na kawę miałem ochotę dosłownie zawsze. Kelner wcisnął mi w ręce kartę, po czym zniknął, a ja zastanawiałem się, jak, do stu diabłów, nauczył się teleportacji, bo tylko to wyjaśniało fakt, że zmaterializował się szybciej, niż trwało mrugnięcie powiekami.
Wybrałem, zamówiłem, dostałem, wypiłem.
Próbowałem właśnie wyjaśnić kelnerowi, że nie chcę reszty, bo to napiwek dla niego, kiedy zadzwonił mój telefon. Machnąłem w końcu ręką na chłopaka, który usiłował mi wcisnąć drobne do kieszeni, odwróciłem się i ruszyłem do wyjścia. Wyszarpnąłem urządzenie z kieszeni i zdumiony spojrzałem na wyświetlacz. Ze zdjęcia na ekranie szczerzył białe zęby Niall. Zamrugałem oczami i odebrałem, wydzierając z ręki szatniarza moją kurtkę. Deszcz na szczęście przestał padać.
- No cześć, coś się stało, że dzwonisz? - zapytałem, kiedy w końcu udało mi się odebrać.
- Nie, no... tak dzwonię po prostu. Nie mogę? - rozległo się po drugiej stronie. W tle dało się słyszeć jakiś szum. Pewnie stoi gdzieś przy ulicy.
- Oczywiście że możesz, nawet w środku nocy...
- A no tak, u was nie ma jeszcze, u nas jest już jutro. Albo dzisiaj. Nigdy nie wiem, nie umiem się w tym połapać... - paplał Niall. A ja z rozkoszą wsłuchiwałem się w każde jego słowo. Coś było w tym głosie, coś kojącego i porywającego jednocześnie. Intrygował każdym słowem, a irlandzki akcent nadawał jego słowom zabawnej nutki. Kręciłem się w kółko, po raz kolejny obchodząc tą samą ławkę. Kałuże przyjemnie chlupały pod moimi butami.
- Ja też nie, także spokojnie. Co u ciebie, mały? - spytałem.
- Nie jestem mały! - zaprotestował Niall radosnym tonem.
Zawsze nazywałem go małym. Mimo że był o pół głowy tylko niższy ode mnie. Blondyna na początku strasznie to denerwowało, w końcu pogodził się z nową ksywką i teraz tylko specjalnie udawał zdenerwowanego.
- W zasadzie to nic specjalnego... Jak było, tak jest. Tylko tak jakoś... brakuje mi ciebie, wiesz?
Oparłem się o zimną, żeliwną latarnię o pięciu lampionach.
- Mi ciebie też, uwierz mi... I to tak cholernie. Ale wiesz, że nie mogę przyjechać. Mam szkołę...
- Wiem, wiem. No cóż... A gdzie ty w ogóle teraz jesteś? - nagle jego ton głosu się zmienił.
- Na Trafalgar Square, zrobiłem sobie spacer... - wyjaśniłem.
- A potem?
- Co, potem? - zdziwiłem się, zupełnie szczerze.
- No co potem robisz. Bo czekaj... jeśli u mnie jest... to u ciebie... eee... No, w każdym razie, szkołę masz dopiero jutro, tak?
- No tak. - odparłem, tupiąc czubkiem buta w wielkiej kałuży. Obok mnie przeszła jakaś wysoka brunetka, raczej z rodzaju ładnych i uśmiechnęła się do mnie delikatnie. Odwzajemniłem uśmiech.
Niall pomilczał przez chwilę.
- Ty, która tam u was jest w ogóle godzina?
Zaskoczył mnie tym pytaniem, więc spojrzałem na zegarek. Dochodziło południe.
- Prawie dwunasta. A co?
- Nie, no... nic. Tak pytam. Oxfordziaku.
- Nie mów tak do mnie! - oburzyłem się, tupiąc w kałużę zbyt mocno. Ochlapałem sobie nogawki.
- Dobrze, już dobrze. Muszę kończyć, Alan. Kocham cię!
- Ja ciebie też...
Piip, piip, piip. Połączenie przerwano. Zaszurałem podeszwami w kałuży, schowałem telefon do kieszeni i powoli ruszyłem w stronę domu. Spacer miał trwać cały dzień, ale ja dopiero uzmysłowiłem sobie, że muszę się przygotować. Przeklinałem się w duchu, że te cholerne bilety miejskie zostawiłem w domu. Akurat teraz by mi się przydały, w końcu – czas to pieniądz, a pieniędzy nigdy nie ma za wiele. Fakt faktem, potem już nie wiadomo co z nimi robić, ale to już nie jest mój problem. Zaprzątnięty myślami finansowymi, skierowałem się do bankomatu, bo fundusze w portfelu akurat przedstawiały się kiepsko, a tą gotówkę lepiej mieć zawsze przy sobie. Wypłaciłem pieniądze, wziąłem taksówkę i pojechałem do domu.
Zatrzasnąłem drzwi przed nosem trzeciemu już akwizytorowi. Co za cholera ich dzisiaj wzięła, łażą i łażą. Natrętni sprzedawcy z natarczywością i uporem osła odciągali mnie od pakowania. Dopiero teraz zorientowałem się, że nie mam zielonego pojęcia, gdzie jest połowa moich rzeczy, które co roku ze sobą zabierałem do Oxfordu. W wielkiej, podróżnej torbie wylądował już komputer, zasilacz, słowniki, kodeksy, stosy zeszłorocznych notatek i mnóstwo innych śmieci, które na uniwersytetach nabierały szalonej wartości. Upchnąłem w walizie połowę asortymentu sklepu papierniczego i zasunąłem zamek. Przyjrzałem się bagażowi nieufnie, bo wyglądał na dość ciężki. Spróbowałem swoich sił i zgrzytnęło mi w kręgosłupie. Piekielna waliza ważyła ze trzy tony. Kopnąłem ją z nienawiścią, czego zaraz pożałowałem, bo palec bolał mnie do wieczora. Zacisnąłem zęby i zatachałem wielką walizę do samochodu. Odsapnąłem z ulgą, kiedy kolejne walizki okazywały się dużo lżejsze. Natomiast bardzo zastanowiła mnie jedna rzecz. Mianowicie, gdzie Katie upchnie swoje rzeczy. Zawsze jeździliśmy razem i jakoś nam się to udawało, natomiast w tym roku albo walizki urosły, albo mi skurczył się samochód. Jedno z dwóch.
Wróciłem do mieszkania i rozejrzałem się po ogołoconych z książek półkach. To mieszkanie bez uginających się pod książkami półek było dziwnie puste. Odkąd pamiętam, towarzyszyły mi codziennie. Najpierw rodzice, którzy mieli w domu bez mała bibliotekę. Potem szkoły, w których odkryłem swoją pasję do literatury. Teraz Oxford i jego nieprzebrane zbiory w uniwersyteckich bibliotekach. Sporą część książek musiałem oddać po śmierci rodziców, bo po prostu nie miałem gdzie ich trzymać. Moje mieszkanie, mimo że duże, nie było jednak w stanie ich pomieścić. Rodzinny dom w Chelsea sprzedałem, z wielu względów. Nie chwaląc się, dostałem za niego bajońską sumę, więc nie musiałem martwić się o to, że mojemu audi zabraknie paliwa. Mimo to, jak mawiała Katie, woda sodowa nie uderzyła mi do głowy i byłem normalny. Nie do końca wiem, co przez to rozumiała, ale skoro byłem normalny, to w porządku.
Chwyciłem za telefon, sprawdzając godzinę. Pakowanie zajęło mi dość długo, ale nie sądziłem, że aż tak długo. Dochodziła ósma wieczorem. Pociemniało mi w oczach. Jutro o szóstej musimy wyjechać z Londynu, żeby zdążyć wszystko pozałatwiać na czas. Późna pora, którą z przerażeniem odkryłem, przywróciła mi jasność widzenia. Wybrałem numer Katie i przyłożyłem telefon do ucha.
- No co? - odezwała się po drugiej stronie słuchawki moja przyjaciółka.
- No jak to co! Wiesz, która jest godzina!?
- No jak to która, przecież... O rany!
- No właśnie... - stęknąłem z irytacją, próbując jedną ręką odkręcić butelkę z sokiem.
- Dobra, ja zaraz biorę Harrego i jedziemy do ciebie, przywiozę swoje rzeczy. Nie ruszaj się z domu, chwilę nam to zajmie, bo muszę go znaleźć...
Zastanowiłem się.
- A co, już ci uciekł? - spytałem z fałszywą ciekawością.
Dobrze wiedziałem, że każdą wolną od Katie chwilę chłopak spędza w studiu nagraniowym, które urządził w oddalonym o dwa mieszkania pokoju. Nie mówił o tym nic Katie, wiedząc, że wściekłaby się, gdyby dowiedziała się, na co roztrwonił pieniądze. Ja nie miałem zamiaru wydać go przyjaciółce, bo głęboko podziwiałem talenty muzyczne bruneta i wierzyłem, że wie, co robi.
Umówiłem się z Katie i napisałem smsa do Harrego, który zawsze brzmiał tak samo. „Katie cie szuka, wracaj”. Miałem go nawet zapisanego w szablonach wiadomości, bo jakimś dziwnym trafem, nie mogąc znaleźć chłopaka, Katie zawsze dzwoniła do mnie. Wtedy Harry cichaczem wracał do mieszkania i jeszcze dziwniejszym trafem, ani razu nie natknął się na nią w drzwiach.
Zajmowałem się akurat podziwianiem zawartości lodówki i zastanawiałem się, cóż takiego mogę zrobić naszej trójce na kolację, bo jak znałem życie, na pewno będą się jej domagać, zwłaszcza o tej porze. Mi było wszystko jedno, zadowoliłbym się nawet bułką z dżemem, ale Harry i Katie mieli gust jak francuskie pieski, więc podziwianie lodówki zajęło mi znacznie więcej czasu, niż zajmowało normalnie. Przyglądałem się akurat dziwnie wyglądającej, zielonej papce, której za żadne skarby nie potrafiłem zidentyfikować, kiedy gdzieś zaczął wyć mój telefon. Odłożyłem zielony przecier na szafkę i popędziłem na poszukiwanie dzwoniącego ustrojstwa. Znalazłem telefon, nie wiadomo czemu, w łazience. Znowu dzwonił Niall. Dziwne. Z taką częstotliwością nie wydzwaniał jeszcze nigdy. Odebrałem.
- No co się stało?
- Alan, boję się... - zabrzmiało z tamtej strony. Po tonie jego głosu faktycznie sprawiał wrażenie, jakby się czegoś bał. Zaniepokoiłem się wybitnie.
- Co się dzieje?
Po drugiej stronie słuchawki zapadła krótka cisza. Miałem wrażenie, że Niall rozglądał się wokół, dlatego nic nie mówił. W końcu wziął wdech.
- Jake.
- Co z nim? Znowu mam mu obić twarz? - poczułem, jak podnosi mi się ciśnienie.
- Nie... był dzisiaj w firmie... i mnie szukał... Mama powiedziała, że był wściekły. Jak szedłem do sklepu, widziałem, jak mijał mnie ze trzy razy samochodem. I za każdym razem gapił się na mnie tak, jakby chciał mnie zamordować...
- To jeszcze chyba nie koniec świata? - spytałem, nie rozumiejąc do końca, o co blondynowi chodzi. - Ale Alan, to nie wszystko... Godzinę temu napisał mi smsa, że jeśli nie wrócę do niego na noc, to mnie zabije. A tak, tylko połamie mi ręce...
Zagotowało się we mnie potężnie.
- To jakiś psychol! Dzwoniłeś na policję? Zamkną go i cześć, po sprawie.
- Nie, nie dzwoniłem... Ale już nie zdążę. Alan, jestem na lotnisku, lecę do ciebie.
Zapanowała głucha cisza. Poczułem, jak świat zawirował po ostatnich słowach Nialla. On... On do mnie leci? Jezu drogi, przecież ja jutro wyjeżdżam! Jak on chce do mnie przyjechać, jak mnie nie będzie! Zmartwiłem się.
- Ale przecież wiesz, że ja wyjeżdżam... - powiedziałem cicho, siadając na kanapie.
- Wiem.
- I jak to sobie wyobrażasz?
To było dobre pytanie, bo skoro ja nie miałem pomysłu, to może on chociaż miał.
- Posłuchaj, ja przyjadę tam do ciebie, do Oxfordu. Wezmę taksówkę, pociąg, nie wiem, ale przyjadę. I wszystko ci wytłumaczę, dobra? Tobie, Katie, Harremu...
Nie było innego wyjścia.
- No dobrze, Niall, znajdziesz mnie, a jak nie, to dzwoń. Ja znajdę ciebie. Kiedy masz samolot?
- Za dwadzieścia minut, Alan. Muszę już kończyć, bo odlecą beze mnie. A tutaj nie zostanę na pewno. Szlag mnie prędzej trafi, niż będę spał spokojnie w tym chorym miejscu. Dziękuję, Alan. Do zobaczenia.
Rozmowa została przerwana, a ja siedziałem na kanapie, tępo wpatrując się w przestrzeń. I co ja mam teraz zrobić? Tam, w Oxfordzie, nie będę miał dla niego czasu. A wiem, że nie wytrzymam, będąc w jego pobliżu. I albo zawalę studia, albo zniszczę to, co jest między nami. I tak źle, i tak niedobrze. Z tego wszystkiego rozbolała mnie głowa, a na dodatek w przedpokoju usłyszałem głos Katie.
- Jesteśmy już! Wyłaź, gdzie ty jesteś... Rany boskie, co ci się stało!? - prawie krzyknęła dziewczyna na widok mojej bladej twarzy i zagubienia, które na pewno malowało się w moich oczach. Co ja jej miałem powiedzieć?
- Ee... Niall tu leci.
Zarówno Harry, jak i Katie, stanęli jak wryci. Przez chwilę panowała nieznośna cisza, którą w końcu przerwał Harry. Podrapał się po nosie i poprawił kręconą grzywkę.
- Jak to? Jak leci, gdzie leci..!?
- No tutaj. Do mnie. Ten kretyn groził mu śmiercią. Przestraszył się i ucieka tutaj. Powiedział, że tam nie chce zostać, bo się po prostu boi.
Katie ciężko opadła na kanapę, patrząc na mnie smętnym wzrokiem.
- I co teraz zrobisz? W ogóle, co on sobie myśli, przecież wie, ile dla ciebie znaczą te studia, nie mógł zadzwonić na policję?
- Nie wiem, nie gadałem z nim o tym, bo wsiadał do samolotu już. Powiedział, że jutro nas znajdzie w Oxfordzie i nam wszystko wytłumaczy. Jak na razie, nic nie rozumiem, więc to tłumaczenie zdecydowanie się przyda. Powiedział, że chce się z nami wszystkimi spotkać.
- Ja odpadam... - mruknął posępnie Harry – Nie dam rady jutro przyjechać do was na inaugurację, mam ważną sprawę tutaj, na miejscu. Nie dam rady...
- No cóż, to najwyżej powie ci kiedy indziej. Ja jestem bardzo ciekawa, o co tu chodzi! - powiedziała Katie, która od dawna miała zacięcie do dziwnych i tajemniczych wydarzeń, a to zdecydowanie należało do jednego z nich. Jeśli ona nie będzie wiedziała, co robić, to już nikt nic nie wymyśli.
Wymyślanie wymyślaniem, ale czas naglił. Zeszliśmy na dół i przeładowaliśmy ogromne walizy z range rovera Harrego do mojego audi. A raczej próbowaliśmy przeładować, bo Katie spakowała do walizek chyba cały dom, z dachem i piwnicami włącznie. Z powątpiewaniem spojrzałem na dwie spore torby, które wciąż tkwiły w range roverze. Moje audi zapakowane było po dach, bagażnik ledwo się domknął. Nie było szans, żeby gdziekolwiek upchnąć te dwie walizki. Nawet w schowku przed pasażerem Katie upchnęła jedną z pięciuset kosmetyczek, jakie chciała ze sobą zabrać.
- No nie ma mowy, to się nie zmieści...! - jęknął Harry, opierając się o bok swojego wozu i ocierając pot z czoła – Na cholerę ci tyle tego, na całe życie tam wyjeżdżasz, czy jakie licho!?
- Nie, nie na całe życie, kochanie! – odfuknęła Katie, krzyżując ręce na piersiach – Ale co ja na to mogę, że potrzebuję tyle rzeczy!
- A możesz mi wyjaśnić, po co ci trzy suszarki do włosów? - spytał chłopak, otwierając jedną walizkę i zaglądając do środka. Nagle zapomniałem o tym, że martwię się tym, że mój blondyn jutro przyjeżdża. Parsknąłem śmiechem na widok zmieszanej Katie, która zaczerwieniła się i mamrotała coś pod nosem, wydzierając walizkę z rąk Harrego.
- … no a jak się zepsuje, to będę miała na zmianę! - mruczała Katie, próbując wepchnąć walizkę na i tak już zawalone tylne siedzenia mojego audi. Rozległ się dźwięk pękającego plastiku. Myślałem, że to któraś z walizek nie wytrzymała i pękła.
- Ups, Alan... tu coś odpadło, co to jest? - powiedziała Katie, odwracając się do mnie i machając trzymaną w ręku wewnętrzną klamką.
Złapałem się za głowę i z przerażeniem runąłem do wnętrza samochodu. W drzwiach ziała czarna dziura w miejscu, w którym jeszcze chwilę tkwiła gruba, plastikowa rączka. Wmurowało mnie w parking. Bardzo powoli spojrzałem na Katie, posyłając jej najlepsze z moich morderczych spojrzeń. Dziewczyna chyba przestraszyła się, bo skuliła się i schowała za Harrym, jęcząc, żebym jej nie zabijał, bo chce skończyć studia. Przeklinając pod nosem, klęknąłem przy otwartych drzwiach i w ciszy przyglądałem się czarnej dziurze. Oprócz wyłamanej rączki zauważyłem też kilka zarysowań i podłużne pęknięcie pod głośnikiem. Szlag mnie jasny trafił. Boczki drzwiowe do audi nigdy nie były tanie, a te pokryte skórą i aluminium były warte więcej niż Tanzania. Wstałem, zatrzasnąłem z hukiem drzwi i nasłuchiwałem, czy nic więcej nie pęka. Nic takiego nie usłyszałem, więc uspokoiłem się lekko.
- Eee... ja zapłacę... - zaczęła Katie, ale uciszyłem ją machnięciem ręki.
- W porządku, w porządku. Teraz przynajmniej mam pretekst, żeby go sprzedać.
- Chcesz go sprzedawać? - podchwycił Harry z nadzieją w głosie.
- Ano chcę, chcę. Znudził mi się już. To świetny samochód, ale ile można? Poza tym, źle mi się kojarzy...
Katie spojrzała w bok. To właśnie w tym aucie jakieś łobuzy napadły na ojca. Dostał czymś ciężkim w kręgosłup, co na dobre go unieruchomiło. Kilka miesięcy potem i on, i matka zginęli w katastrofie autokaru, kiedy jechali do Francji na wakacje. To był straszny czas. Aczkolwiek zapomniałem już o tym wszystkim i żyło mi się dobrze. Nie czas na to.
Harry natomiast uczepił się tematu sprzedaży butelkowego audi.
- A co kupujesz?
- No samochód, nie helikopter przecież! - powiedziałem, nie wierząc w głupotę jego pytania.
- Oj, to wiem, ale jaki?!
Tak naprawdę jeszcze nad tym nie myślałem. Na pewno szybki.
- A skąd ja mam wiedzieć? Zobaczę, co się trafi.
- Mercedes? Porsche? - zgadywał Harry, wyciągając z ust włosy przytulonej do niego Katie.
- Nie wiem, cholera jasna, daj mi spokój i zabieraj to stąd, to nie jedzie. - zażądałem, palcem wskazując na dwie ostatnie walizki. Katie oderwała się od chłopaka i z przeraźliwym jękiem runęła ku walizkom.
- Nie! Ja to muszę mieć!
- On ma rację... - mruknął Harry – Chyba że zaniesiesz to na głowie. Wtedy możesz to mieć. Innej opcji nie widzę...
Katie w końcu dała za wygraną, wsadziliśmy walizki na powrót do range rovera i wróciliśmy do mojego mieszkania. Nagle przypomniało mi się, że nie ma nic do jedzenia. Kiedy Katie robiła się głodna, zaczynała wiercić się i kręcić bez celu. I właśnie to robiła. Nie zastanawiając się długo, zadzwoniłem do pobliskiej pizzerii i zamówiłem największą pizzę jaką mieli ze wszystkim, z czym się dało. Jak to nie zadowoli tych dwóch żarłoków, to ja jestem Matką Teresą z Kalkuty. No i okazało się, że nią jestem, ponieważ Katie na widok kuriera z pizzą zaczęła kołować wokół kanapy i kręcić nosem z niezadowoleniem. Zdenerwowałem się, bo nie dość, że zapłaciłem za tą pizzę pół miliarda funtów, to ta małpa jeszcze marudziła. Natomiast Harry nie marudził, tylko pochłaniał kawałek po kawałku. Gdyby było widać jego uszy, na pewno by się trzęsły. Ale ponieważ zasłaniała je kurtyna brązowych, gęstych loków, mogłem sobie tylko gdybać. Zachciało mi się papierosa. Spojrzałem z rozbawieniem na pałaszującego pizzę chłopaka i wyszedłem na niewielki taras, wychodzący na południe. Powietrze było przeraźliwie gęste i ciężkie, zbliżała się kolejna ulewa. Przysiadłem na odwróconej doniczce i wyciągnąłem z kieszeni zmaltretowaną paczkę papierosów. Wydłubałem jednego, zaciągnąłem się dymem i wlepiłem wzrok w ciemne, zachmurzone niebo.
- Tęsknisz za nim, prawda? - rozległo się gdzieś nad moim uchem.
Spojrzałem w górę i zobaczyłem zasłonę z ciemnych loków. Harry.
Z Harrym bywało różnie. Poznałem go dzięki Katie, przedstawiła nas sobie i liczyła na to, że padniemy sobie w ramiona i będziemy się kochać przyjacielską miłością od pierwszego kopa. Niestety, jej plan nie zadziałał. Przez kilka pierwszych tygodni traktowaliśmy się dość... hm, zimno. Wydawało się wręcz, że się nie lubimy. Coś było w tym chłopaku, co wyraźnie mnie denerwowało. Do tej pory nie mam zielonego pojęcia, co to było. Ale przy każdym naszym spotkaniu rosła między nami niewidzialna ściana niezgody, której żaden z nas nie miał ochoty przerwać. Czas leciał, a my wciąż się nie lubiliśmy. Katie, podobnie jak czas, również latała, z tym że od jednego do drugiego, wciąż próbując nas ze sobą pogodzić, co szło jej jak po grudzie. Ale przełom nastąpił tamtej pamiętnej, mroźnej zimy, kiedy podczas kuligu w lesie Katie się gdzieś zapodziała i nikt nie mógł jej znaleźć. Wtedy właśnie, przez całą noc, przy potężnym mrozie, chodziłem z Harrym po lesie, szukając dziewczyny. Bardzo się wtedy zbliżyliśmy. Katie odnalazła się cała i zdrowa, lekko tylko zmarznięta, w leśniczówce, na którą natknęła się krótko po tym, jak odłączyła się od reszty.
- Owszem, tęsknię... On gdzieś tam jest, w górze. Leci tu, a ja nadal nie wiem co mam robić. Harry, nie mam zielonego pojęcia. Masz jakiś pomysł?
Chłopak usiadł obok mnie, na drugiej przewróconej doniczce. Wpatrzył się w ciemność przed sobą i wsunął dłonie w rękawy. Robiło się zimno, ale ciepło buchające przez otwarte okno ogrzewało nam plecy.
- Nie wiem. Ale myślę, że to jest ta chwila, w której musisz sobie wszystko przemyśleć. Wziąć wszystkie za i wszystkie przeciw, porównać je, zdecydować się.
- Zdecydować? Na co?
- Czy kochasz go i chcesz, żeby to on był tym najważniejszym w twoim życiu, czy wolisz być sam, ale studiować. Wiem, Alan, że te studia są twoim marzeniem. Ale wydaje mi się, przynajmniej po tym, co widziałem... że ty jesteś jego marzeniem, wiesz? Tak czuję. Możesz mi nie wierzyć, ale zapytaj Katie. Ona też tak twierdzi. Kocha cie, a to, co wydarzyło się w Bostonie jest tego największym i najlepszym potwierdzeniem. Zobacz... Nie zadzwonił na policję. Zadzwonił do ciebie, ucieka do ciebie. Wtedy, w hotelu, tez przyszedł do ciebie. To coś oznacza, Alan, i dobrze o tym wiesz. Dlatego musisz zdecydować, co bardziej warto kontynuować. Bo wszyscy dobrze wiemy, że nie pogodzisz związku z nim i studiowania. Ty jesteś wariat, ale możesz w pełni poświęcić się tylko jednej rzeczy. Jednej kwestii. Dlatego to jest właśnie ten moment, w którym musisz wybrać. Wiesz też, że i ja, i Katie jesteśmy z tobą. I cokolwiek zdecydujesz, przecież nie uciekniemy z krzykiem, obrażeni. Będziemy przy tobie, jakoś sobie poradzisz. Masz za co żyć. A jeśli on do ciebie przyjeżdża, to znak, że musisz martwić się też o niego. Nakłada na ciebie kolejny obowiązek, bo pamiętasz, co było latem. Jego trzeba pilnować. Wybór, Alan, to najtrudniejsza rzecz...
Harry wstał, kładąc mi rękę na ramieniu. Uśmiechnął się i zniknął w środku. Dopaliłem papierosa i wyrzuciłem go za balkon. Podniosłem się ciężko i wróciłem do środka.
- No to już wiem, co zrobię... - wydusiłem z siebie, patrząc na drogę.
Jechaliśmy z Katie do Oxfordu bardzo okrężną drogą, bo chciałem usłyszeć od niej to, co wczoraj usłyszałem od Harrego. Katie obżerała się ciastkami, a ja wlepiałem wzrok w asfalt, mokry jeszcze po nocnej ulewie. Widlasty silnik mojego audi mruczał z zadowoleniem przy każdym dodaniu gazu, auto jechało jak strzała.
Powtórzyłem Katie wszystko, co powiedział mi wczoraj Harry. Zgodziła się z nim i poparła jego słowa. Ponadto powiedziała dużo, dużo więcej. Rzeczy, które przyczyniły się do tego, że w końcu wiedziałem, w którą stronę mam iść. Mimo że byłem na drodze prosto do celu, jakim był dyplom prawa, musiałem z niej zejść. Przecież zawsze można wrócić, jutro, za rok, za dziesięć lat. Droga do Oxfordu była ciężka, kamienna. Na pewno nie zniknie jeszcze bardzo długo. Wciąż mogę tam kiedyś wrócić. Ale to, co przeszedłem od początku znajomości z Niallem utwierdziło mnie w przekonaniu, że to on właśnie jest moją droga. Moim towarzyszem, z którym dojdę wszędzie, jeśli tylko będę chciał. Ale muszę mieć go przy sobie, czuć jego obecność, dotykać jego dłoni i wspierać się na jego ramieniu w tych momentach, w których zwątpię w to, że mogę iść dalej. Był chudy, ale dodawał mi potężnej dawki siły. Za każdym razem, kiedy był w pobliżu. Był jak narkotyk, którego chciało się więcej i więcej.
Zdecydowałem. Chrzanić studia. Chcę być szczęśliwy. A szczęście za kilka godzin powinno wylądować w Londynie na Heathrow. Obiecałem Katie, że zawiozę ją na kampus, ale od razu wracam. Chciałem w tej chwili być tak blisko blondyna, jak to możliwe. Przed wyjazdem napisałem mu wiadomość, że będę czekał na niego na lotnisku. Do Oxfordu zostały dwie mile.
Wyrzuciłem Katie pod akademikami i audi posłusznie zawróciło prawie w miejscu, pędząc w stronę Londynu. Dopiero błyskające, niebieskie światła w tylnym lusterku zmusiły mnie do zdjęcia nogi z gazu. Policjant na szczęście był wyrozumiały, więc dostałem tylko trzysta funtów mandatu i dalej pomknąłem już zdecydowanie wolniej, ale i tak szybko. Audi było zadowolone, wkręcając się na wysokie obroty. Silnik warczał wtedy radośnie, a tubalny bas, wydobywający się z podwójnych rur wydechowych wydawał się brzmieć jak podziękowanie.
Londyn zamajaczył mi na horyzoncie i rzuciłem okiem na zegarek na desce rozdzielczej. Miałem jeszcze godzinę. Zdążę. I zdążyłem.
Hala przylotów na Heathrow jak zwykle była zatłoczona. Różnobarwny tłum przemieszczał się we wszystkie strony, przypominając kolorowe mrowisko. Setki ludzi czekały na to, na co ja. Na przylot bliskich.
Gapiłem się w mieniącą się dziesiątkami napisów tablicę informacyjną, wypatrując informacji o lądowaniu samolotu z Bostonu. W końcu pojawiła się, a w moim sercu zapłonęła radość. Jasnym, gorącym płomieniem. Samolot lądował za kwadrans. Zszedłem po szklanych schodach z tarasu widokowego i oparłem się o kolumnę przy odpowiednim wyjściu. Czas, jak na złość, wlókł się w nieskończoność. Każda minuta wydawała mi się godziną. W końcu nad przejściem zapaliło się zielone światełko, informujące o tym, że pasażerowie opuszczają już pokład. Jeszcze tylko kilka minut. Nie potrafiłem ustać w miejscu, oczekiwanie sięgnęło punktu krytycznego. Zacząłem krążyć w kółko, wciąż gapiąc się w drzwi. Tłum wokół mnie zgęstniał, każdy wyraźnie próbował stanąć jak najbliżej wyjścia, by jak najszybciej wyciągnąć z tłumu tego, na kogo czekał. Ja zgęstniałem również, wciskając się między jakieś dwie potężne kobiety. Użyłem łokci i stanąłem w pierwszym rzędzie oczekujących.
Drzwi się otworzyły, a ze środka wypłynęła rzeka pasażerów. Wspiąłem się na palce, próbując wypatrzeć jasne, prawie białe włosy. Czekałem i czekałem. Ludzie wokół mnie jakby zmniejszyli swoją objętość, więc mogłem w końcu się rozejrzeć. Jako ostatnia wyszła gruba, amerykańska rodzina z trojgiem dzieci. Nialla nie było. Nie miałem zielonego pojęcia, co o tym myśleć. Stałem tam jednak wciąż, i dobrze zrobiłem. Zza drzwi wyłonił się chłopak, wyraźnie zmęczony i roztargniony. Spod zielonej czapki z daszkiem spływały pasma blond włosów. Potwór w mojej piersi, który do tej pory węszył z nadzieją, ryknął potężnie, jakby oszalał ze szczęścia. Coś niewidzialnego ścisnęło mnie za gardło, ale ja już biegłem w stronę blondyna. Zobaczył mnie i rozpromienił się, a ja wylądowałem prosto na jego szyi, zaciskając wokół niej ramiona. Poczułem, jak łzy zaczynają spływać mi po policzkach, kiedy chłonąłem jego zapach.
- Spałem! Obudziła mnie stewardessa, dlatego wyszedłem ostatni...
Ale dla mnie to nie miało żadnego znaczenia. Odsunąłem się od niego na odległość ramion i spojrzałem w zachwycające, błękitne oczy. Były roześmiane, tak samo jak moje serce. I wtedy przestał dla mnie istnieć cały świat. Wszystko, co było wokół mnie, przestało być istotne. Rozmyło się, wyraźna była tylko chuda postać przede mną. Nie wiem, co wtedy we mnie wstąpiło, ale puściły wszystkie granice, jakie miałem w sobie. Po prostu go pocałowałem. Świat zawirował, a to, co niewyraźne, stało się jeszcze bardziej rozmyte. Świat po prostu kręcił się. Zdążyłem zapomnieć o tym, że wokół mnie są setki ludzi. Miałem to gdzieś, istniałem tylko ja i blondyn. Kiedy nasze usta odsunęły się od siebie, wszystko wokół znów zaczęło nabierać ostrości. Kolory stały się intensywniejsze, a ja dostrzegłem mnóstwo twarzy, wpatrujących się we mnie i Nialla. Część z nich uśmiechała się nieznacznie, kręcąc głowami. Część wpatrywała się w nas z nieukrywanym obrzydzeniem. Miałem to w nosie, nie obchodziło mnie zupełnie to, co oni o nas myślą. Ja byłem szczęśliwy, a to było w tej chwili najważniejsze. Może było to trochę samolubne, ale liczyło się to, że po tylu latach byłem pewny, że odnalazłem miłość.
- Co ty tu robisz? - spytał Niall, zdziwionym tonem – Przecież miałeś być w Oxfordzie...
- Miałem być. Ale wolałem przyjechać po ciebie. Nie cieszysz się?
- Ale... A studia?
Uśmiechnąłem się szeroko, kręcąc lekko głową. To nie była opowieść na teraz. Nie chciałem psuć tej chwili, zanudzając chłopaka gadaniną o moich decyzjach. Chciałem czerpać chwilę, brać z niej to, co było dla mnie najważniejsze.
- Innym razem... Masz wszystko? Chodź, jedziemy na obiad. Strasznie wyglądasz...
- Co? - zapytał Niall, wciąż widocznie zaskoczony całą tą sytuacją.
- Jakiś taki wychudzony jesteś... I masz wory pod oczami. Amerykańskie żarcie ci nie służy? Jedziemy na miasto coś zjeść, bo u mnie w domu nic nie ma. Potem się zrobi jakieś zakupy, albo coś, bo jedyne co mam, to lody i rum. A to dość niezwykłe połączenie... - wyjaśniłem, prowadząc chłopaka do samochodu.
- Eee... tak, właśnie. Amerykańskie jedzenie, tak... - bąknął Niall, patrząc w bok.
Zmierzchało już, kiedy zaparkowałem audi przed moją kamienicą. Wytachałem walizkę Nialla z bagażnika i zaniosłem ją na górę. Widziałem, że chłopak jest zmęczony, więc zabrałem mu bagaż i wniosłem do mieszkania. Kiedy dotarliśmy do drzwi, Niall był wyraźnie zasapany, co lekko mnie zaskoczyło, w końcu tych schodów wiele nie było, a chłopak sprawiał wrażenie, jakby przebiegł dziesięć mil. Jednak długi lot, tłumaczył go w zupełności. Przynajmniej wtedy tak myślałem.
Otworzyłem drzwi i przepuściłem blondyna przodem. Ze zdziwieniem przyglądał się moim walizkom, które stały nierozpakowane w przedpokoju. Spojrzał na mnie, wyraźnie oczekując odpowiedzi. Nie miałem zamiaru jeszcze o tym rozmawiać, uśmiechnąłem się tylko i podreptałem do kuchni, bo naszła mnie ochota na herbatę. Pstryknąłem czajnikiem dokładnie w tym momencie, w którym do kuchni wszedł Niall. Oparł się plecami o ścianę, skrzyżował ramiona na piersi i wbił we mnie wyczekujące spojrzenie. Na jego lewym ramieniu zauważyłem ślad, jakby po ugryzieniu pszczoły. Machnąłem na to ręką, bo w Stanach wszystko było większe. Nawet robale.
- No co? - spytałem, zalewając herbatę wrzątkiem.
- Czemu nie jesteś w szkole?
Odstawiłem czajnik, odwracając się do niego. Wlepiłem w Nialla rozbawione spojrzenie, ukryte za obłokiem herbacianej pary. To była moja decyzja, ale wiedziałem, że muszę być z nim szczery. Że nie mogę kłamać, zwłaszcza jemu.
- Wybrałem, co musiałem, co uznałem za słuszne. Studia mi nie uciekną. Ważniejszy jesteś dla mnie ty. Więc... Jak będzie czas, wrócę do szkoły. Teraz mam to gdzieś. Potrzebuję ciebie, a nie mam zamiaru zostawić cie w obecnej sytuacji samego. Nie chcę nic mówić, ale czuję, że muszę się tobą zająć. Zawsze mogę pracować tutaj, w domu. Znajdę sobie coś. Jakieś korekty, sprawdzanie tekstów... Coś będzie. Ale odpuściłem prawo dla ciebie. Jesteś ważniejszy w moim życiu niż jakiś głupi dyplom.
Wszystko to mówiłem, wpatrując się w przedramię chłopaka. Znaków po użądleniu było kilka. Pozwoliłem sobie to zauważyć.
- Och, to nic... - powiedział chłopak, opuszczając rękaw bluzy.
Skoro twierdził, że to nic, musiałem mu wierzyć. Nie miałem podstaw, by sądzić inaczej. Wcisnąłem mu w ręce kubek z herbatą i pociągnąłem za sobą do salonu. Usiadłem na kanapie, kładąc nogi na jego kolanach. Kiedy, wiercąc się, dotknąłem kolanem jego łokcia, syknął, jakby go to zabolało. Coś mi śmierdziało, ale nie wiedziałem o co chodzi. Niepokój szybko mi minął, kiedy pochłonęła mnie rozmowa z Niallem. O wszystkim i o niczym, zupełnie tak, jak podczas wakacji. Znów pożerałem go wzrokiem, znów z niecierpliwością wyczekiwałem na każde jego słowo. Z przyjemnością gładziłem jego dłonie, wpatrywałem się w jego malinowe usta. Czułem się tak, jakbym przykleił się do niego jakąś niewidzialną taśmą klejącą. Nie chciałem od niego odchodzić. Nawet kiedy milczeliśmy, przestrzeń wokół nas zdawała się rozbrzmiewać tysiącem słów.
Okręciłem się w miejscu, kładąc głowę na jego kolanach. Wkrótce zasnąłem.
Kiedy rano otworzyłem oczy, Nialla nie było. Najpierw do głowy przyszło mi to, że w nocy wpadł tu ten cholerny Jake i coś stało się blondynowi. Zaraz potem skarciłem sam siebie za wymyślanie głupot. Połamany, podniosłem się z kanapy i rozejrzałem po mieszkaniu. Na tarasie go nie było, w kuchni również. W momencie, w którym miałem zamiar wejść do łazienki, drzwi otworzyły się od wewnątrz i stanąłem twarzą w twarz z Niallem. Spojrzał na mnie zdziwiony.
- Och, już wstałeś? Kawa jest, ja już wypiłem, trochę zostało...
- A ty co taki ranny ptaszek? Złe sny? - spytałem, idąc za nim do kuchni.
- Co? Ach, nie, tak jakoś... Wiesz co? - odwrócił się do mnie w drzwiach – Cieszę się, że tu wróciłem... Tam, w Stanach... było jakoś inaczej. Fajnie, ale... To nie było to. Tutaj jest mój dom. I Alan... Mam prośbę.
- Tak? - powiedziałem, walcząc z upartym wieczkiem ekspresu od kawy. Cholerstwo wciąż się zacinało, kiedy zbyt długo dzbanek stał na podgrzewaczu.
- Mówiłeś, że musisz mnie pilnować... Ale to nie będzie tak, że będziesz za mną łaził wszędzie?
- Oczywiście że nie...! Bez przesady, małym dzieckiem nie jesteś.
- To dobrze...
Odwrócił się i wyszedł z kuchni, zostawiając mnie, moją kawę i głupią minę na mojej twarzy. Zachowywał się niby normalnie, ale coś w tym zachowaniu było nie tak. Niby wszystko na luzie, bez spięć, ale jakaś cząstka mnie krzyczała, że nie do końca jest tak, jak powinno być.
Kiedy wróciłem do salonu, stukał zawzięcie w telefon. Nawet nie podniósł głowy, kiedy usiadłem obok, trącając go łokciem, kiedy szukałem pilota do telewizora. A w momencie, kiedy próbowałem spojrzeć na wyświetlacz jego telefonu, zakrył go ręką. Kolejna rzecz, która utwierdziła mnie w przekonaniu, że coś jest nie tak.
- No co jest, co tak cicho siedzisz? - spytał nagle blondyn, odkładając telefon na stolik i uśmiechając się do mnie szeroko. Nagle zupełnie zmienił ton głosu i swoje zachowanie. Z dziwnego, ukrywającego coś chłopaka stał się moim wesołym, roześmianym Niallem. Takie nagłe zmiany nigdy nie były naturalne, chyba że ktoś był w ciąży. Wykluczałem jednak, aby on w ciąże z kimkolwiek zaszedł. Postanowiłem jednak puścić to mimo uszu.
- A nie wiem, tak jakoś mnie coś trafiło... Niall, słuchaj. Co cie tak pogryzło? I prawie wszystko w jednym miejscu. Co to za robactwo kosmiczne tam w tej Ameryce macie?
W jego oczach przez chwilę błysnął strach, ale zaraz zniknął.
- A to nic, pomagałem mamie w ogrodzie. Długo się goiło, lekarz mówił że zostaną ślady.
Nie przypominam sobie, żebym widział tam gdziekolwiek ogródek. No ale nic, na razie nie chciałem wdawać się w żadne kłótnie, zwłaszcza że nie miałem powodów, żeby mu nie wierzyć. Po prostu, coś mi tutaj nie pasowało, czułem to całym sobą, ale z braku argumentów, nie mogłem się tego w żaden sposób uczepić. Próbowałem odsunąć rękaw jego bluzy i przyjrzeć się tym ugryzieniom, ale sprytnym ruchem ręki objął mnie za szyję i tyle było z mojego patrzenia. Jednak przyjemny ciężar jego ramienia sprawił, że moje niepokoje odeszły gdzieś na daleki plan. Wtuliłem głowę w jego ramię i przymknąłem oczy, bawiąc się sznureczkami od jego bluzy. Jego miarowy oddech wpędził mnie w dziwny, senny nastrój. Niby chciałem spać, ale bliskość blondyna nie pozwalała mi zasnąć. Dziwna atmosfera, którą wytworzyło jego podejrzane zachowanie i sms, którego nie chciał mi pokazać wpłynęły zdecydowanie negatywnie na moje samopoczucie. Czułem, że jeśli nie będę go pilnował, może zdarzyć się coś złego. Cóż, później okazało się, że miałem rację.
Kiedy rano wstałem, czekał na mnie sms od Harrego. Odpisałem, że wszystko w porządku i że zadzwonię wieczorem. Rozejrzałem się po pokoju, w którym wszystko było tak, jak zostawiłem to wieczorem. Z jednym wyjątkiem. Nialla nigdzie nie było. Przejąłem się tym lekko, a moje zdenerwowanie wzrosło jeszcze bardziej, kiedy przewróciłem mieszkanie do góry nogami, a jego wciąż nie było. Dopiero, kiedy skołowany do granic możliwości, usiłowałem nalać sobie kawy, mój wzrok padł na kartkę na lodówce, której wczoraj jeszcze nie było. Rozpoznałem bazgroły Nialla. Moje znikające blond paskudztwo informowało, że wyszło pobiegać a potem jedzie gdzieś tam do znajomych. Wzruszyłem tylko ramionami, bo co ja mogłem zrobić.
Rozsiadłem się na kanapie z kubkiem aromatycznej kawy i wtedy do mnie dotarło, że telefon Nialla leży na stoliku. Nie wiedząc czemu, rozejrzałem się ostrożnie dookoła i porwałem urządzenie. Dobrze wiedziałem, że chłopak teraz na pewno nie wróci do domu, ale mimo wszystko wolałem się upewnić. Utwierdziwszy się w przekonaniu, że w domu jestem sam, stuknąłem palcem w dotykowy wyświetlacz. Telefon zamigotał, a ja, wiedząc że robię źle, otworzyłem menu wiadomości. Z rozczarowaniem jednak stwierdziłem, że wszystko, co mogło mi się przydać, zostało usunięte. Wiadomości, połączenia, nawet historia mobilnej przeglądarki. Wszystko zniknęło. Odłożyłem telefon na stolik i zatopiłem się w przemyśleniach.
Z Niallem wyraźnie było coś nie tak. Ukrywał coś i za wszelką cenę próbował zachowywać się tak, żebym niczego się nie domyślał. Wydawało mi się, że nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, że wyraźnie daje mi do zrozumienia, że jednak coś jest nie w porządku, ale mam sobie nie zawracać tym głowy. Ja natomiast miałem w swojej naturze to, że zawsze czymś zawracałem sobie głowę. Te ugryzienia, jego dziwne zachowanie, ukrywanie czegoś... Nic mi tu nie pasowało. Postanowiłem pomówić o tym z Katie, ale natychmiast przypomniałem sobie, że dziewczyna jest w Oxfordzie.
Wyjrzałem przez okno, niebo było pochmurne, ale nie zanosiło się na deszcz. W dole, na parkingu stało zaparkowane moje zielone audi. Przypomniałem sobie, że chciałem je sprzedać. Ponieważ nie chciało mi się siedzieć w domu w samotności, złapałem kluczyki, kurtkę i zbiegłem na dół. Wywaliłem wszelkie śmieci, papiery, puste paczki papierosów i plastikowe butelki z wnętrza auta i pojechałem do pierwszego lepszego komisu. Aż tak bardzo nie zależało mi na jakiejś powalającej kwocie płynącej ze sprzedaży tego samochodu. I okazało się, że całkiem słusznie, bo handlarz wyraźnie zwietrzył interes. Dostałem za audi więcej, niż się spodziewałem, więc obaj rozstaliśmy się zadowoleni. Pomachałem autu na pożegnanie i taksówką udałem się na poszukiwanie nowego samochodu.
Płomienny, pomarańczowy lakier błyszczał w resztkach wrześniowego słońca, kiedy mój nowy range rover sport HSE toczył się na wielkich oponach w stronę Oxfordu. Harry zawsze zachwalał auta tej marki, a sportowe zacięcie i piękny, złocisty lakier zakręciły mi w głowie i zwariowałem na punkcie tego auta. Nucąc pod nosem stare piosenki The Who, jechałem spotkać się z Katie. Korzystając z tego, że był dopiero początek roku i dziewczyna nie miała zbyt wielu zajęć, obiecała znaleźć dla mnie trochę czasu. Wcisnąłem pedał gazu mocniej, silnik zaryczał i auto wystrzeliło do przodu, zatrzymując się dopiero przed moją ulubioną kawiarnią na kampusie. Wysiadając z auta, zapomniałem jak jest wysokie i wpadłem prosto w wielką kałużę. Przeklinając pod nosem, próbowałem strzepać wodę z adidasów.
- Alan?
Rozejrzałem się wokół, rozpoznając damski głos. Przed drzwiami do kawiarni stała Olivia, moja koleżanka z roku. Jesienny wiatr rozwiewał jej włosy, a niesforne kosmyki wpadały jej pod szkła okularów. Poprawiła je jednym ruchem ręki i uśmiechnęła się szeroko.
- Olivia! Kopę lat, podrosłaś? - zapytałem, zamykając drzwi i podchodząc do dziewczyny. Zawsze żartowałem, że rośnie jak na drożdżach, ale to wszystko z powodu wysokich szpilek, które z upodobaniem nosiła codziennie. Z każdym dniem coraz wyższe.
- Nie, jeszcze nie... Ale, co ty tutaj robisz? Katie mówiła, że rzuciłeś studia. Co się stało? A teraz... jesteś tutaj, co, wracasz? I cóż to za szkaradziejstwo? - zapytała, wskazując na pomarańczowego range rovera.
Zdenerwowałem się.
- Żadne szkaradziejstwo, to świetny samochód. A właśnie, widziałaś gdzieś Katie? Miałem się z nią tutaj spotkać...
- Nie, nigdzie jej nie widziałam. Ale pewnie przyjdzie. Ale, dlaczego rzuciłeś szkołę? Przecież tak dobrze ci szło! A tu nagle...
- To długa historia, Liv, kiedyś ci opowiem, jak starczy mi czasu... - przerwałem jej, bo dostrzegłem Katie wychodzącą z budynku przylegającego do kawiarni – Ale teraz muszę cie przeprosić, idzie Kat, a mam do niej bardzo ważną sprawę...
Olivia pomachała mi ręką i zniknęła w tłumie studentów, zmierzających w stronę akademików. Obok mnie natomiast zmaterializowała się Katie i przytuliła się do mnie. Poczułem zapach świeżego siana i... konia. Znowu jeździła.
- Jak tam kucyki? - zapytałem, prowadząc ją do wejścia.
- Dobrze, Mistletoe się niedługo oźrebi... Słuchaj, mam dwie godziny. Zjemy coś?
Chętnie przystałem na propozycję, bo uświadomiłem sobie, że jestem cholernie głodny. Znaleźliśmy miejsce przy niewielkim stoliku w kącie lokalu, zamówiliśmy kawę i jakiegoś chińskiego kurczaka i zagłębiliśmy się w rozmowie. Opowiedziałem Katie wszystko, co wymyśliłem i co zauważyłem. Słuchała w skupieniu, nie przerywając mi tego, co miałem do powiedzenia. Kiedy skończyłem, upiła duży łyk orzechowego latte i westchnęła głęboko.
- Wiesz co... To się wszystko trzyma kupy... Znaczy, chciałam powiedzieć, ma sens. Posłuchaj, wiem, że to może zaboleć, ale... Nie wiesz może, dlaczego Niall był z tym całym Giorgio Armani Versace coś tam coś tam? Bo on jest dla mnie istotny...
Westchnąłem głęboko, starając sobie przypomnieć, czy Niall coś mi o tym wspominał.
- Mówił, że miał przez chwilę problemy z kasą i szukał pracy... I wtedy zaczął pracować dla tego bydlaka... Ale nie powiedział mi, co tam robił! O to ci chodzi? Dobrze myślę?
- Tak, właśnie dlatego on dla mnie jest istotny. Bo wydaje mi się, że to, co dla niego robił twój blondasek, jest kluczem do zagadki. Musisz to z niego wyciągnąć...
Przeczekałem, aż kelnerka przejdzie obok.
- Ale jak? Ostatnio sprawdziłem mu telefon, nic tam nie było. A on sam nie chce mi nic mówić. Zawsze zmienia temat albo wykręca się jakimiś pierdołami... Nie wiem już, co mogę zrobić, żeby się dowiedzieć o co chodzi.
- Porozmawiaj z nim szczerze... Powiedz, że się martwisz...
- To nic nie da... - pokręciłem głową z powątpiewaniem.
Katie skończyły się pomysły. Zjedliśmy kurczaka, który okazał się wyjątkowo pyszny, a na dworze rozpętało się piekło. Deszcz lał się z nieba hektolitrami, a wichura sprawiła, że nie dało się przejść kilku metrów bez zatoczenia się na latarnie albo pobliskie drzewa. Dziewczyna spojrzała na zegarek i jej oczy rozszerzyły się z przerażenia. Mruknęła coś o jakimś wykładzie, złapała torbę i wypadła na zalane deszczem ulice kampusu. Nawet nie zdążyłem zaproponować jej, że ją podwiozę. Zapłaciłem za obiad, dopiłem resztkę kawy i biegiem dopadłem mojego samochodu. Wsiadłem do środka i parsknąłem, bo zimny deszcz totalnie zmoczył mi włosy i drobne krople opadały mi na nos. Kichnąłem po raz kolejny, wdepnąłem gaz, automatyczna skrzynia biegów dopasowała odpowiednie przełożenie i range rover, hucząc silnikiem, wyjechał z akademickiego parkingu. Wycieraczki z trudem nadążały odgarniać wodę z przedniej szyby, a ja zastanawiałem się, o co tak naprawdę chodzi Niallowi...
Pomarańczowa maska range rovera minęła wjazd do Londynu. Zastanawiałem się, czy jechać do domu. Nie tak wyobrażałem sobie życie z Niallem. Spodziewałem się całej masy szczęścia i radości, a jak na razie dostałem tylko trzy tony zmartwień i niejasności. Jadąc przez centrum, widziałem twarze ludzi, którzy z rozbawieniem wpatrywali się w jaskrawy lakier mojego auta. Kilka osób jednak pokręciło głową na widok pomarańczowych blach. Fakt faktem, może auto było trochę ostentacyjne, ale mi się podobało, a to było najważniejsze. Opony zachrzęściły, kiedy wjechałem na swoje miejsce parkingowe pod kamienicą. Westchnąłem głęboko i wdrapałem się po schodach. Drzwi były otwarte, co oznaczało, że Niall wrócił. Znalazłem go przy lodówce, wyżerającego zimne kiełbaski, które miały już chyba z pięćset lat. Jednak, skoro nie umarł od razu, znaczy, że nadawały się jeszcze do zjedzenia. Kiedy narobiłem hałasu, zdejmując kurtkę, odwrócił się i wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. Odwzajemniłem uśmiech, chociaż nie byłem pewny, czy jest to szczere. Poczułem się bardzo dziwnie, kiedy przytulił się do mnie mocno, opierając czoło na moim ramieniu. Nie wiedziałem, co mam o tym wszystkim myśleć. Wyciągnąłem z lodówkę puszkę piwa i rozsiadłem się na kanapie, wpatrując się tępo w plecy blondyna, który teraz pochłaniał ogórki ze słoika.
- Możemy porozmawiać? - zapytałem, kiedy usiadł w głębokim fotelu naprzeciwko mnie i wlepił wzrok w telewizor. Potrząsnął blond grzywką.
- Jasne... Coś się stało?
Zamyśliłem się. Jak ja mam mu to delikatnie powiedzieć..? Tyle pytań cisnęło mi się na usta, ale jakimś cudem nie potrafiłem znaleźć w sobie odwagi, by o to wszystko wprost zapytać.
- Posłuchaj... Może ja nie myślę tak, jak jest naprawdę, ale chciałbym, żebyś mi coś wyjaśnił. Jesteśmy ze sobą szczerzy, tak?
Chłopak pokiwał głową, splatając dłonie na brzuchu i przyglądając mi się uważnie.
- No więc... - kontynuowałem – Chciałbym, żebyś opowiedział mi o Jake'u. O tym, co dla niego robiłeś. Bo przecież wiem, że cie tłukł. Ale na pewno nie bez powodu. To nie był zwykły związek, prawda? I ta twoja praca u niego też nie była normalna... Ja to wiem, ale chcę, żebyś mi to dokładniej wyjaśnił.
Ku mojemu zdziwieniu, Niall spuścił głowę i podparł czoło dłonią. Milczał dłuższą chwilę, a kiedy znowu podniósł wzrok, w jego oczach szkliły się łzy. Wgniotło mnie w oparcie kanapy.
- Tak myślałem, że o to chodzi. Alan, przepraszam...
- Za co? - wychrypiałem, bo nagła zmiana zamurowała mnie totalnie.
- Za to, co zaraz usłyszysz... I nie zdziwię się, jeśli po tym nie będziesz chciał mnie już...znać.
Podniosłem się z kanapy i usiadłem na dywanie, opierając łokcie na chudych kolanach blondyna. Wzdrygnął się, kiedy poczuł dotyk moich ramion. Wbiłem w niego pytające spojrzenie.
- Mów... Przecież to nic nie zmieni, zrozumiem...
- No więc... Pamiętasz, jak się poznaliśmy? I jak pojechaliśmy do klubu? I co... co się ze mną wtedy stało? Wtedy... to nie był pierwszy raz, kiedy poleciałem w prochy. Najpierw to było tak po prostu, dla zabawy. Potem zaczęło mi się podobać. No... no i wtedy wyjechałem. Nie widziałeś, żebym ćpał, bo umiałem to ukrywać. Nikt się nie zorientował. A w Stanach... Tam było inaczej. Bardzo szybko zaczęło mi brakować pieniędzy na dragi. Nie mogłem wciąż pożyczać od rodziców, bo zaczęli by coś podejrzewać, a tego nie chciałem. No i na jakiejś imprezie poznałem... poznałem Jake'a. Zgadaliśmy się, na początku pożyczał mi kasę. Ale potem chciał czegoś w zamian... No i tak... Tak musiałem kurwić się za pieniądze.
Urwał, ukrywając twarz w dłoniach. Słuchałem jego opowieści w osłupieniu. Sądziłem, że takie rzeczy zdarzają się tylko w filmach. Ale nie, żywy dowód tego siedział przede mną. Czułem go, widziałem, słyszałem. Poczułem, że zdechnę, jeśli nie zapalę. Pomacałem ręką na stoliku za mną, szukając papierosów. Złapałem paczkę, zapaliłem jednego camela i milczałem.
- Te ugryzienia... - ciągnął Niall zachrypniętym głosem – To nie żadne robactwo. To ślady po igłach. A Jake bił mnie codziennie, bo zacząłem mieć własne zdanie. Nie chciałem chodzić z nim do łóżka, przestały zadowalać mnie jakieś pokrętne interesy. I wtedy się wściekał. I odreagowywał na mnie... Jezu, Alan... Widzisz? Kochasz ćpuna i dziwkę... Ja tu nie mogę zostać, przepraszam, ja... już sobie idę. Wybacz mi...
Chłopak wstał, ocierając oczy rękawem. Odwrócił się i wyraźnie chciał iść do drzwi. Zerwałem się z podłogi i złapałem go za rękę. Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem. Przyciągnąłem go do siebie i objąłem ramieniem, kładąc drugą dłoń na jasnych włosach chłopaka.
- Nigdzie nie idziesz. Nie pozwolę ci nigdzie odejść, zostajesz ze mną. Udowodniłeś, że jesteś wspaniałym człowiekiem... Niall, to nic nie zmienia. Wciąż cie kocham... Ale musisz przestać bawić się w prochy. Zniosę wszystko, ale nie to. Rozumiesz? Koniec z dragami.
Poczułem, jak na ramię kapnęło mi kilka ciepłych łez.
- Nie, ja już chyba się odzwyczaiłem... Bo już dawno nie brałem. Chyba się nie uzależniłem aż tak bardzo...
- To dobrze. Bardzo dobrze... Hej, spójrz na mnie. W ogóle, dlaczego pomyślałeś, że nie będę chciał cie znać? Co to za głupota, nie wiem skąd ci to przyszło do głowy, ale to nieprawda. Nie po to leciałeś przez pół świata, żeby teraz odchodzić. Nie pozwolę ci na to.
Chłopak ponownie wtulił twarz w moją szyję i przełknął łzy. Kiedy spojrzał mi w końcu w oczy, uśmiechnął się niemrawie i pokręcił głową.
- Byłem głupi... Przepraszam, teraz pójdę się umyć, wiesz, bo aż się spociłem z tego wszystkiego i śmierdzę. Zaraz wracam...
Patrzyłem, jak blondyn znika za drzwiami do łazienki. Wyciągnąłem z paczki kolejnego papierosa i wyszedłem na balkon. Chłodne, jesienne powietrze owinęło się wokół mnie jak szalik, wpadając do moich płuc razem z dymem papierosowym. Wciąż pochmurne, popołudniowe niebo wydawało się napęczniałe od deszczu, który na pewno niedługo spadnie.
* * *
Dni w Londynie upływały wyjątkowo ślamazarnie. Czas wlókł się w nieskończoność, bo świadomość, że trwa rok akademicki, a ja już nie studiuję, wpędzała mnie w dziwne otępienie i niemoc twórczą. Niall spędzał czas z Harrym w jego studio nagraniowym, co bardzo mnie cieszyło, bo chłopak miał zajęcie i nie pchał się do prochów. Byłem pewien, że Harry dobrze go pilnuje i gdyby cokolwiek było nie w porządku, zaraz bym o tym wiedział.
Ja natomiast szukałem swojego miejsca. Włóczyłem się po księgarniach i bibliotekach, czytając książki i poszukując inspiracji dla mojego nowego przedsięwzięcia, które zaprzątnęło mną do reszty. Mianowicie, postanowiłem napisać epicką powieść! Na brak wolnego czasu nie mogłem narzekać, wierny laptop towarzyszył mi wszędzie, gdzie się tylko dało, więc nic nie stało mi na przeszkodzie. No, jeśli mam być szczery, jedną przeszkodę miałem, która na szczęście szybko przestała istnieć. W jednej z bibliotek, w której starałem się rozszyfrować stary słownik, laptop chwilowo odmówił posłuszeństwa, zawieszając się i wydając z siebie dzikie piski. Bibliotekarka, stara, zasuszona kobieta o mętnym wzroku kury z zaćmą, stanowczo domagała się wyłączenia hałasu, a ja spanikowałem i nie wiedziałem, co zrobić. Koniec końców, wygoniła mnie z biblioteki i tyle było z mojego studiowania słownika.
Tęskniłem za Katie. Kilkukrotnie dzwoniłem do niej, domagając się odwiedzin. Stale twierdziła, że jak przyjadę, to znajdzie dla mnie czas. Ale czym były dwie, trzy godziny dla najlepszych przyjaciół, którzy nie widzieli się od długiego czasu? Stanowczo próbowałem wymóc na dziewczynie przyjazd do Londynu, ta jednak wypierała się i twierdziła, że ma mnóstwo nauki. Starałem się to zrozumieć, ale samotność doskwierała mi coraz częściej. Niall na całe dni zamykał się w studio razem z Harrym, wracał tylko na noc i to najczęściej wtedy, kiedy ja już spałem, znudzony czekaniem na jego powrót. Często dostawałem od niego wiadomości. Owszem, ale najczęściej dotyczyły tego, co zrobił Harry, co zrobili obaj, gdzie idą na kolacje i że mam nie czekać, aż on wróci do domu. Gdyby nie fakt, że byłem w stu procentach pewny, że Harry zainteresowany jest tylko i wyłącznie Katie, posądziłbym ich o jakiś romans.
Kolejnego samotnego wieczora nie wytrzymałem. Złapałem za telefon i powiadomiłem Katie, że nic mnie nie obchodzą jej studia i że jedziemy nad morze.
Dwu, trzy dniowy wyjazd spokojnie mieścił się w moim budżecie, nawet dla dwóch osób. Po kilkudziesięciu minutach błagalnych próśb, Katie uległa i zgodziła się na wyjazd. Doznała lekkiego szoku na wieść o tym, że wyjeżdżamy jutro rano, ale ochłonęła i zaczęła przejawiać delikatne oznaki zainteresowania.
Brytyjskie morze w środku jesieni nie było może najcudowniejszym rajem wypoczynkowym na świecie, ale do picia drinków w barze i rozmów w kawiarniach upał nie był niezbędny. Wręcz przeciwnie, ponure, deszczowe wieczory raczej sprzyjały tego typu rozrywkom.
- Czy ty mi możesz wyjaśnić, co cie tak nagle opętało z tym wyjeżdżaniem? - spytała Katie, wrzucając torbę na tylne siedzenie mojego auta. Wczesna pora wyjazdu wpływała na nią niekorzystnie, bo stawała się marudna i złośliwa za każdym razem, kiedy wstała wcześniej niż o ósmej. Tym razem obudziłem ją o szóstej rano, bo doba hotelowa zaczynała się o dwunastej, a chciałem zdążyć zająć w miarę wygodny pokój. Hotel, który wybrałem, w zasadzie nie był typowym hotelem, raczej wielkim, wiktoriańskim domem przeznaczonym dla wypoczywających. Skusił mnie jego urok i niesamowite położenie. Z jednej strony otaczała go potężna, kamienna plaża, z drugiej strony od cywilizacji odgrodzony był gęstym lasem.
- Nudzi mi się, to pomyślałem, że gdzieś razem wyjedziemy. Ty odpoczniesz sobie od kampusu i tych wszystkich kujonów, a ja będę miał przynajmniej co robić.
- Jak to? - spytała zaskoczona, szukając pasów za plecami – Nialla masz w domu i jeszcze ci się nudzi?
Skrzywiłem się. Opowiedziałem jej o tym, że przez ostatnie dwa tygodnie widziałem go może ze trzy razy, że całymi dniami włóczą się gdzieś z Harrym. Oczywiście, nie mogłem powiedzieć jej o ukrytym przed jej wzrokiem studio nagraniowym, bo w takim wypadku Harry źle by skończył. Katie zdenerwowała się, bo oczywiście też wpadł jej do głowy burzliwy i namiętny romans, po czym, spojrzawszy na swój palec, wyparła ten pomysł z wyobraźni. Na jej serdecznym palcu lśnił czerwienią potężny, pięknie oprawiony rubin, który dostała od Harrego na święta w ramach prezentu zaręczynowego.
- Hmmm, no to faktycznie może ci się nudzić. - przyznała, kiedy skończyłem marudzić jej o tym, jak mi źle samemu w mieszkaniu.
- No owszem, może, i to nawet bardzo. Posłuchaj, właśnie, zapomniałem ci powiedzieć... Wiem już, co i jak z tym całym Jake'em.
- I dopiero teraz mi to mówisz?! Opowiadaj, ale już...! - domagała się Katie stanowczo.
Kiedy skończyłem mówić i zjechałem na stację benzynową, dziewczyna była wstrząśnięta. Wysiadając z wozu, klęła pod nosem, rzucając na Jake'a najbardziej wymyślne wyzwiska, jakim dysponuje współczesny język angielski. Oparłem się o pomarańczową maskę i zapaliłem papierosa, obserwując jak Katie zmierza chwiejnym krokiem w stronę toalet. Bo co jak co, ale wysokie szpilki nie są idealnym obuwiem na spacery po sypkim żwirze. Kończyłem papierosa, kiedy wróciła z dziwnym błyskiem w oczach.
- Harry dzwonił i pytał, czy nie wiem przypadkiem, gdzie polazłeś, bo Niall cie szuka.
Zdziwiłem się i spojrzałem na swój telefon. Nie było ani jednego nieodebranego połączenia.
- No to nie mógł sam zadzwonić?!
- Nie wiem, ale mi wyszło, że ty im nic nie powiedziałeś o tym wyjeździe!
- Ups... - mruknąłem ironicznie, przewracając oczami – Chyba zapomniałem.
Katie wyrżnęła się otwartą dłonią w czoło.
- Ty podły kłamco! Specjalnie tak zrobiłeś! A Niall się podobno martwi!
- Och, doprawdy? Teraz dopiero zauważył, że ja istnieję? Ciekawe... - prychnąłem z oburzeniem, depcząc resztkę papierosa. Wsiadłem do samochodu i włączyłem silnik. Obecność Katie sprawiła, że zapomniałem o wszystkich troskach i zmartwieniach, więc to, o co martwił się Niall, jakoś nieszczególnie mnie w tej chwili obeszło.
- No i co, nie zadzwonisz do niego? - spytała dziewczyna, wsiadając i zatrzaskując drzwi.
- Nie, po co? Pewnie już im wszystko powiedziałaś, więc po co mam dzwonić?
Katie spojrzała na mnie uważnie, mrużąc oczy. To, że mrużyła oczy, nie wróżyło nic dobrego. I miałem rację.
- Zachowujesz się, jakby Niall cie nic nie obchodził. Co, już ci przeszło?
- Co mi przeszło? - zapytałem, wyciągając szyję ponad kierownicę, bo wielki krzak zasłaniał mi widok w prawo. Droga była wolna, więc wjechałem na krajówkę i wdusiłem mocniej pedał gazu.
- No jak to co? Nie kochasz go już?
A cóż to za myśl zwyrodniała całkowicie! Nie wiem, skąd jej to przyszło do głowy. Zaprzeczyłem stanowczym kręceniem głową.
- Nie przeszło mi, tylko czuję się zapomniany. Teraz tylko Harry i Harry, Harry i Harry. Bokiem mi to już wyłazi! Co innego, gdyby blondas spędzał ze mną chociaż trochę czasu. A ten nic, uparł się i łazi wszędzie, gdzie go nogi poniosą. Wróci do domu, to ja już śpię, wstanę, to go nie ma. No i weź bądź tu mądra... Ja wariacji dostanę, nie po to rzucałem dla niego studia, żeby teraz nie mieć go dla siebie. Nie mówię, że muszę biegać z nim do łóżka codziennie! - dodałem pospiesznie, widząc minę Katie – Ale chodzi mi o to, że go po prostu nie ma...
- W ogóle?
- W ogóle... - odpowiedziałem i to był koniec tego tematu.
Dalsza część drogi upłynęła nam na rozmowach o totalnych idiotyzmach, takich jak wyśmiewanie mijanych ludzi, wyklinanie na kierowców przed nami, komentowanie domów, które w zawrotnym tempie migały za oknami i innych tego typu wynalazkach. W końcu na horyzoncie zamajaczył zjazd do naszej docelowej miejscowości, zwolniłem więc i siłą rozpędu wjechałem na wąską, polną dróżkę wyłożoną wielkimi, płaskimi kamieniami. Otoczona była równo przyciętymi żywopłotami i niskimi, kamiennymi murkami. Idealnie przypominała drogę wiodącą do letniego domku Harrego na wsi.
Dom, w którym wynajęliśmy pokój, okazał się jeszcze ładniejszy niż na zdjęciach, które znalazłem w Internecie. Po jego kamiennych ścianach wspinały się prawdziwe zarośla z bluszczu i winogron, drzewa były gęste i mimo późnej jesieni, wciąż przyozdobione złotymi i czerwonymi liśćmi. Dostępu do niego broniła potężna, kuta brama z czarnego żelaza.
Kobieta w recepcji uśmiechała się dobrodusznie, oddając nam klucze. Powędrowaliśmy we wskazanym przez nią kierunku i weszliśmy do pokoju, który można określić tylko mianem „uroczego”. Wszystko utrzymane w klasycznym, wiktoriańskim stylu. No, oprócz łazienki, bo ta idealnie kontrastowała nowoczesnością ze staromodnym wnętrzem pokoju. Rozpakowaliśmy się i zeszliśmy na dół, szukając kogoś, kto powie nam, gdzie tu jest bar. Po raz kolejny drogę wskazała nam dobroduszna kobieta. Bar znajdował się kilkanaście minut na piechotę od naszego hotelu, a ze względu na to, że mieliśmy zamiar pić, postanowiliśmy wybrać się tam bez samochodu.
Droga powrotna z baru zajęła nam zdecydowanie więcej czasu niż samo dojście do niego. Pech chciał, że trafiliśmy akurat na mecz miejscowej ligi piłkarskiej, wobec czego dosłownie otaczało nas może piwa. Na dodatek wygrała drużyna, której kibicowali wszyscy tu obecni, właściciel lokalu puścił w obieg dwie wielkie beczki z ciemnym piwem, do którego zawsze miałem słabość, podobnie jak Katie. Koniec końców, wróciliśmy do pensjonatu w stanie wybitnej nietrzeźwości i od razu położyliśmy się spać. Tego, że Harry dzwonił do nas od dwóch godzin, nie zauważyliśmy.
Pobudka po tak wielkiej libacji zawsze jest wyzwaniem, ale tym razem pobiliśmy jakiś rekord. Z trudem otworzyłem oczy i tępo wpatrywałem się w sufit. Wkrótce z sąsiedniego łóżka dobiegły mnie stłumione jęki, co jasno oznaczało, że i Katie postanowiła się obudzić. Wyprostowałem się powoli i automatycznie złapałem się za głowę, bo miałem wrażenie, że właśnie mi odpada. Spojrzałem na łóżko obok, na którym siedziała dziewczyna. Była blada, ale uśmiechnięta.
- No, poszliśmy wczoraj w długą...
- Owszem, trochę nawet za bardzo. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. O, Harry dzwonił. Dwanaście razy... - dodałem, lekko zaniepokojony.
Katie wydłubała z torebki swój telefon.
- Do mnie też, też kilka razy... Jak myślisz, co on chciał?
- Nie wiem, może zadzwoń? Jest już... O cholera, patrz, już jest po południu! To na pewno już nie śpi, dzwoń i mi powiesz, co się stało, ja idę się umyć.
Kiedy Katie przyłożyła telefon do ucha, ja znikałem za drzwiami do łazienki. Spojrzałem nieufnie na ultranowoczesną armaturę. Wyglądała jak dzieło sztuki nowoczesnej albo bardzo skomplikowane narzędzie tortur. Wlazłem pod prysznic i przekręciłem duże, srebrne pokrętło, czego natychmiast pożałowałem, bo ze ściany wyleciał wąski strumień zimnej wody i trafił mnie prosto w oko. Przeklinając pod nosem i trzymając się za twarz, próbowałem ponownie przekręcić ustrojstwo, żeby strumień przestał mnie atakować. Oczywiście nie trafiłem i w plecy ugodził mnie kolejny strumień wody, tym razem wrzącej. Zdenerwowałem się i na ślepo przekręcałem wszystkie kurki do momentu, aż woda przestała lecieć. Wtedy dopiero zacząłem zwracać uwagę na to, co robię.
Kiedy wyszedłem z łazienki z głową owiniętą ręcznikiem, Katie siedziała na łóżku i wyglądała przez okno.
- No i co tam słychać w wielkim świecie?
- Co? A, och... Harry pytał, czy mają tu przyjechać, bo im też się nudzi.
O proszę, teraz im się nudzi. Dopiero jak wyjechałem! A wcześniej to nie łaska była o mnie pomyśleć. Zdenerwowałem się, wciąż wycierając włosy ręcznikiem.
- Nie wiem, mi tam oni do szczęścia nie potrzebni, zwłaszcza że jutro i tak mieliśmy wracać...
Katie zamilkła, wpatrując się we mnie jak wół w malowane wrota. Prawie widziałem, jak w jej głowie przesuwają się wolno różne trybiki i zapadki.
- Dobra, to niech nie przyjeżdżają. Ja i tak nie mogę opuścić więcej zajęć. Ale odwieziesz mnie jutro do szkoły, tak?
* * *
Grudzień tego roku okazał się wyjątkowo piękny. Nie tylko pogoda dopisywała. Moja książka, nad którą uparcie pracowałem, liczyła sobie już prawie trzysta stron i spodobała się Katie, która jako jedyna odważyła się ją do tej pory przeczytać. Świąteczne ferie postanowiliśmy spędzić razem. Ja, Katie, Harry i Niall.
Katie usiłowała właśnie zawiesić wielkiego, obrzydliwego anioła na choince, którą ustawiliśmy w rogu salonu w domku Harrego. Ogień wesoło huczał na kominku, w powietrzu pachniało pomarańczami i gorącym kakao, z przenośnej wieży sączyły się świąteczne piosenki i wszystkim udzielił się radosny, wyjątkowy klimat.
Leżąc na kolanach Nialla, bawiłem się złotą bombką. Chłopak z zainteresowaniem przyglądał się poczynaniom Katie, a z zewnątrz dobiegał miarowy łomot. To Harry i jego siekiera, która cierpliwie i miarowo rąbała brzozowe pniaki do kominka.
- Nie tęsknisz za rodziną? - spytałem cicho, zadzierając głowę i patrząc prosto w oczy Nialla.
- Trochę... - powiedział po chwili namysłu – Ale tutaj też jest moja rodzina. Oni... i ty. Tutaj czuję się jak w domu. Nic mi teraz do szczęścia więcej nie trzeba... Jest idealnie.
Chłopak uśmiechnął się i zdzielił mnie po nosie srebrnym łańcuchem. Do środka wdarł się nagle powiew zimnego powietrza, a chwilę potem w drzwiach stanął Harry z naręczem porąbanych pniaków i czapką naciągniętą głęboko na oczy.
- Jest i nasz drwal! - powiedziała radośnie Katie, machając ręką uzbrojoną w pęk choinkowych lampek. Zachwiała się na stołku, ale na szczęście utrzymała równowagę. Harry zamknął za sobą drzwi i z ogłuszającym łoskotem zrzucił drewno obok kominka. Zdjął czapkę, a jego włosy jak sprężyna podskoczyły i zafalowały zabawnie, jakby każdy z kosmyków był żywą istotą.
Zdmuchnąłem z twarzy łańcuch, którym wciąż atakował mnie Niall i próbowałem potargać mu włosy. Chłopak wykręcił się, unikając mojej ręki, a ja z hukiem wylądowałem na podłodze. Wstałem, trzymając się za stłuczone plecy. Niall, Harry i Katie ryknęli tak potężnym śmiechem, że, Bóg mi świadkiem – zatrząsł się dom. Mamrocząc coś pod nosem, złapałem kubek z gorącym kakao i odwróciłem się do nich plecami, spoglądając za okno.
Gruba warstwa śniegowego puchu pokrywała wszystko, co się dało. Drzewa, krzaki, płotki, krzesełka, ławki i dwa range rovery dosłownie tonęły w bieli. Samochody wyglądały najciekawie. Stały do sobie przodem, a spod grubej warstwy śniegu przebijał się płomienny pomarańcz mojego auta i grobowa, kontrastująca z bielą czerń samochodu Harrego.
Gapiłem się przez okno, kiedy ktoś stanął za mną. Po chwili poczułem ciepły dotyk ust na własnej szyi i już wiedziałem, że to Niall. Objął mnie w pasie rękoma i przycisnął się do mnie.
- Kocham cie, wiesz? - wyszeptał mi do ucha.
Uśmiechnąłem się, łapiąc go za ręce, wciąż jednak patrząc w okno.
- Wiem... Codziennie mi to udowadniasz, maluchu...
- Ej, gołąbki! Może ktoś by mi pomógł?
Odwróciliśmy się w tym samym momencie. Katie znów chwiała się na stołku, trzymając w ręku dużą, złotą gwiazdę. Wyraźnie próbowała powiesić ją na czubku choinki, ale brakowało jej rąk. Do najwyższych nie należała, a nasze drzewko sięgało sufitu. Brakowało jej co najmniej pięciu stóp, żeby gwiazdę zawiesić. Harry zniknął i najwyraźniej nie miał zamiaru uczestniczyć w wieszaniu ozdób, skoro go nie było. Niall rzucił się na pomoc dziewczynie, ale ponieważ sam do najwyższych nie należał, zawieszenie gwiazdy przypadło mnie.
Powiesiłem plastikową ozdóbkę na szczycie drzewka, zlazłem ze stołka i podszedłem prosto do stołu, na którym stało moje ulubione wino. Nie bawiąc się w kieliszki czy szklanki, złapałem butelkę i kiwnąwszy głową na Nialla, poszedłem od naszego pokoju. Trochę się pozmieniało i tym razem nie przeszkadzało mi współdzielenie łóżka z blondynem. Wręcz przeciwnie, pasowało mi to i to bardzo.
Rzuciłem się na łóżko i zawzięcie dłubałem w korku od butelki, kiedy drzwi zamknęły się z cichym trzaskiem. Podniosłem wzrok i uchwyciłem roziskrzone spojrzenie Nialla, stojącego na środku pokoju. Uśmiechnąłem się nieznacznie i chlusnąłem potężny łyk czerwonego wina. Zamlaskałem z rozkoszą i odstawiłem butelkę na nocną szafkę. Ta chwila, na którą spuściłem blondyna z oczu wystarczyła, by pozbył się koszulki i podszedł bliżej. Stał tak blisko, że czułem ciepło i zapach jego ciała. Położył ramiona na biodrach i przyglądał mi się z lubieżnym uśmiechem na ustach, odsłaniającym aparat na jego zębach.
- Co? - spytałem, udając że nie wiem o co chodzi. Tak naprawdę, dobrze wiedziałem.
- Nie mam prezentu dla ciebie.
- I co z tego? Nie musisz mieć. Ja mam dla ciebie, ale to później.
Niall zmrużył oczy, świdrując mnie spojrzeniem.
- A teraz co?
- A teraz chodź tu... - odpowiedziałem, wyciągając rękę w jego stronę.
Ujął moją dłoń i podszedł bliżej, siadając mi na kolanach. Wpatrywałem się w jego niebieskie oczy, które błyszczały w świetle mlecznych lamp wiszących w pokoju. Oprócz swojego odbicia, w błękitnych tęczówkach i smolistych źrenicach widziałem radość, spokój i dziwny błysk, który mógł oznaczać tylko jedno. Więcej nie zdążyłem pomyśleć, bo popchnął mnie i nachylił się nade mną, zawieszając swoją twarz o cal od mojej. Uśmiechnął się figlarnie i pocałował mnie w nos, raz, drugi, trzeci. Odsunął się znowu.
- Niech ci będzie, masz swój prezent... - powiedział cicho, wpatrując mi się w oczy.
Kiedy się obudziliśmy, słońce świeciło pełną mocą, a odbite od białej, śniegowej pierzyny raziło w oczy i oświetlało wszystko ze zdwojoną siłą. Przeciągnąłem się rozkosznie i zerknąłem w bok, gdzie wiercił się Niall. Biała, cienka kołdra przepływała nad jego brzuchem niczym obłok porannej mgły. Automatycznie zerknąłem na blade biodro i nogi, których nie zakryła kołdra. Uśmiechnąłem się do siebie i uniosłem na łokciu, całując blondyna w ramię. Odwrócił się gwałtownie i uśmiechnął się szeroko.
- Dzień dobry. Wyspany?
- Nie bardzo... Nie dałeś mi spać, diable...
To nie mijało się z prawdą. Jeśli chodzi o te sprawy, Niall był zupełnie inny. Silny, zdecydowany i uparty. Ja natomiast nie potrafiłem mu odmówić. W niczym. Nic więc dziwnego, że nie potrafiłem się wyspać. Bo czym jest kilka godzin snu po kilku godzinach... ee... wymagających ćwiczeń gimnastycznych? Zwlokłem się z łóżka, rozglądając za bokserkami. Wciągnąłem na siebie rozciągnięte, dresowe spodnie Nialla i jego bluzę i wszedłem do salonu, w którym siedziała Katie i Harry, pijąc kawę.
- O, no w końcu wstaliście... Zaraz, co ty masz na sobie? - spytała Katie, patrząc na mnie ze zdumieniem.
- Ubrania, nie widać? - odparłem bezczelnie, wlewając świeżą kawę do kubka. Za mną rozległo się szuranie i jęki nie do końca obudzonego blondyna.
Rozległo się głuche łupnięcie.
- Uważaj! Jezu, tak w nocy szalałeś, że już nie wiesz jak się patrzy? - usłyszałem warknięcie Harrego. W jego głosie dało się dosłyszeć poirytowanie i złość. Zdziwiłem się, bo zdenerwowany i zły Harry to coś, czego bardzo rzadko dało się doświadczyć. To było czymś niespotykanym, dziwnym i zaskakującym. Postanowiłem później dowiedzieć się, o co mu chodzi. Teraz jednak w powietrzu pachniało kawą, więc chwilowo miałem w nosie zdenerwowanie Harrego. Wróciłem z kubkiem do salonu i bezceremonialnie wepchnąłem się blondynowi na kolana. W kominku wesoło huczał ogień, wprowadzając do pokoju przyjemne ciepło. Ciepło, które jednak nie udzieliło się Harremu, który siedział na kanapie, nadąsany i obrażony na cały świat. Wbiłem w niego piorunujący, a zarazem pytający wzrok, ale odpowiedziało mi chmurne, przygnębione spojrzenie, którego nie potrafiłem rozszyfrować.
Poczułem przyjemny dotyk palców Nialla na moich plecach. Wsunął mi dłoń pod koszulkę i delikatnie przesuwał palcami wzdłuż mojego kręgosłupa. Miłe dreszcze przebiegły wzdłuż mojego ciała. Nie umknęło to uwadze Katie, która uśmiechnęła się kpiąco pod nosem i wbiła wzrok w huczące na kominku płomienie.
W powietrzu dawało się wyczuć gęstą, napiętą atmosferę, która absolutnie nie przypadła mi do gustu. Nie potrafiłem zlokalizować jej źródła, ale coś wisiało wokół i to był fakt. W końcu straciłem cierpliwość i nawet bliskość i dotyk mojego blondyna nie rozładował mojego zdenerwowania i irytacji.
- Czy ktoś mi tu wyjaśni, co się dzieje?
Harry prychnął dziwnie, Niall poruszył się niespokojnie. Katie spuściła wzrok.
- No do cholery jasnej. Są święta. Wypadałoby spędzić je jakoś radośnie, a nie jak na pogrzebie. Co tu się dzieje? Albo ktoś zacznie gadać, albo jadę do domu.
Przez chwilę panowała cisza.
- Prezenty... - burknął Harry.
- Co? - zdziwiłem się niebotycznie.
- Złości się, bo dostał prostownicę! - wybuchła w końcu Katie – Jak małe dziecko! Żartowałam, na litość boską, ile razy mam to jeszcze powtórzyć?!
Chryste. No tak. Tragedia, armagedon i żałoba narodowa. Tylko Harry mógł się obrazić z takiego powodu. Zrobiłem dziwną minę, krztusząc się ze śmiechu, po czym zarechotałem tak, że Harry zrobił się czerwony. Po dziesięciu minutach nikt już nie pamiętał o aferze z prostownicą.
Mróz szczypał w policzki, a zimne powietrze wdzierało się przez nos i mroziło od wewnątrz. Znudzeni tkwieniem bezczynnie w domu, postanowiliśmy dostarczyć sobie trochę rozrywki i wyjść na dwór. Ponieważ mróz był wyjątkowo silny, a moja garderoba przedstawiała sobą obraz nędzy i rozpaczy, zaopatrzyłem się w gruby, beżowy sweter w renifery, który gwizdnąłem Niallowi. Wysoki golf chronił moją szyję przed podmuchami zimowego wiatru i skutecznie bronił mój kark przed śniegiem, który delikatnie prószył z szarego nieba. Wsunąłem ręce do kieszeni i z niemym nabożeństwem wpatrywałem się w ośnieżone czubki drzew, kiedy coś śmignęło koło mojej twarzy. Rozejrzałem się dookoła, uchylając się przed kolejną śniegową kulką, którymi namiętnie rzucał we wszystkich Harry. Kolejny śnieżny pocisk przeleciał mi nad głową, strącając czapkę. Coś trzeba było zrobić, bo stać jak idiota i czekać na śmierć przez zaśnieżkowanie nie mogłem. Puściłem się biegiem przez sięgające kolan zaspy i z dzikim okrzykiem runąłem prosto na Harrego, który obładowany śnieżkami nie zdążył uskoczyć na bok. Wylądowaliśmy w świeżym, miękkim śniegu. Złapałem leżące obok śnieżki i rozkwasiłem mu jedną z nich na głowie. Zarechotał, plując śniegiem, a ja poczułem, jak coś ciężkiego wali mi się na plecy. Przed oczami pojawiła mi się kurtyna prostych, długich włosów. Kurtyna owa wydawała z siebie dzikie wrzaski, jednoznacznie wskazujące na to, że mam puścić Harrego. Katie grzmociła mnie w plecy uzbrojonymi w grube rękawice pięściami, ale puchowa kurtka sprawiła, że był to raczej przyjemny masaż niż coś, co miało przerwać moje mordercze zamiary. Odbiłem się na rękach od zaspy i przewróciłem się na plecy, wgniatając dziewczynę w śnieg. Rycząc ze śmiechu, zauważyłem w oknie domu twarz Nialla. Zdziwiłem się, bo wydawało mi się, że wychodził z nami. Opanowałem rozbawienie i dźwignąłem się na nogi, pomagając wstać Harremu. Nogi Katie wciąż sterczały ze śniegowej zaspy. Dziewczyna wyglądała jak wielka, chodząca wata cukrowa.
- Ty, co z nim jest? - spytałem Harrego, wskazując nieznacznym gestem głowy na dom.
Harry strzepnął z włosów śnieg i poprawił szalik. Spojrzał na dom i wzruszył ramionami.
- Nie mam pojęcia... Przecież rano było jeszcze wszystko w porządku. Właściwie, dlaczego on z nami nie wyszedł? Co on tam robi?
Nagle tknęły mnie dziwne przeczucia. Przez ostatnie dwa miesiące taka sytuacja wydarzyła się już kilkukrotnie. Nie potrafiłem tego wyjaśnić, ale nagle mnie olśniło.
- Zaraz wrócę, poczekajcie na zewnątrz... - rzuciłem, idąc w stronę domu.
Po cichu wszedłem do środka, zdejmując ośnieżone buty w przedpokoju. Rozejrzałem się po wnętrzu, próbując ustalić, gdzie jest Niall. Nigdzie go nie znalazłem, pozostawał tylko nasz pokój. Zapukałem do drzwi. Po krótkiej chwili w środku dało się usłyszeć zamieszanie, jakby ktoś coś szybko chował. Pchnąłem drzwi i wbiłem pytające spojrzenie w chłopaka siedzącego na łóżku.
- Co robisz?
- Ee... - wybąkał – Nic, nic. Szukałem czegoś.
Znowu się wykręca. Nie spodobało mi się to wybitnie.
- Posłuchaj, albo mi powiesz, co tu się dzieje, albo inaczej porozmawiamy. Do cholery jasnej!
- Nie, no... Wszystko jest w porządku.
Pokręciłem głową z niedowierzaniem.
- Nie jest. To nie jest pierwszy raz, kiedy się tak zachowujesz. Ile można udawać, że nic się nie dzieje? Niall, mnie nie oszukasz, albo mi powiesz o co chodzi, albo to będzie koniec naszej przygody, rozumiesz?
Blondyn podniósł wzrok i spojrzał na mnie smutnymi oczyma. Jak na dłoni było widać, że coś jest nie w porządku. Znałem go już dość długo i doskonale wiedziałem, kiedy coś przede mną ukrywa. I tym razem tak właśnie było.
- Ale naprawdę... - zaczął.
- Co to jest? - powiedziałem, wskazując palcem na niedomkniętą szufladę w nocnej szafce.
Chłopak odwrócił się, a w jego oczach błysnęło przerażenie. Nie miałem zamiaru tam podchodzić ani nic z niej wyciągać. Wystarczyło, że wiedziałem. Blondyn spojrzał na mnie z rezygnacją i sięgnął do szuflady. Wyciągnął z niej plastikowy, niewielki woreczek, na którego dnie obijało się kilkanaście małych, białych tabletek. Już wiedziałem, że jego zapewnienia okazały się płonne. Wezbrała we mnie złość. Odrzuciłem foliową torebeczkę na łóżko.
- Tak chcesz to zakończyć? W porządku.
Odwróciłem się i wyszedłem z pokoju, trzaskając drzwiami. Dom zatrząsł się w posadach.
- Gdzie ty idziesz? - spytała Katie, kiedy biegłem w stronę samochodu, ukrytego pod grubą warstwą śniegowego puchu. Pstryknąłem pilotem, szarpnąłem za klamkę i wsiadłem do auta. Wycieraczki błyskawicznie usunęły śnieg z przedniej szyby.
- Wesołych świąt, do zobaczenia kiedyś... - wrzasnąłem przez okno.
Silnik zaryczał i auto na wstecznym wypadło na zaśnieżoną drogę. Znowu depnąłem do oporu na pedał gazu i samochód wystrzelił w stronę Londynu. Chciałem wrócić do domu i święta spędzić samotnie. Auto miarowo przyspieszało, kiedy poczułem, jak do oczu napływają mi łzy. Byłem wściekły.
Jak długo to już trwało? Jak długo Niall mnie okłamywał? Obiecał przecież, że nie będzie brał. A cały czas kłamał mi w żywe oczy. Ukrywał się przede mną. Kim tak naprawdę był? Czy był wesołym, pogodnym blondynem, którego kochałem? Czy zamkniętym w sobie ćpunem o dwóch twarzach? Nie potrafiłem odpowiedzieć sobie na te pytania. Byłem zły, przygnębiony, chciało mi się krzyczeć. Łzy przysłoniły mi widok na drogę, co w połączeniu z dużą prędkością i pokrytą śniegowym błotem drogą poskutkowało raczej nieciekawie. Tylne koła, mimo napędu na obie osie, uślizgnęły się zdradliwie i zahaczyły o pobocze. Całym autem niebezpiecznie miotnęło, range rover przechylił się na bok. Otrząsnąłem się momentalnie z chwilowego otępienia i mocniej zacisnąłem ręce na kierownicy. Zatrzymałem auto na poboczu i zacząłem głęboko oddychać, próbując opanować roztrzęsienie.
Dlaczego on mi to robi? Czy nie poświęciłem dla niego dość? Czy nie odmówiłem sobie studiowania i porządnej przyszłości? Zrezygnowałem z czegoś, co miało być dla mnie wszystkim. A tyle razy prosiłem go o to, żeby przestał. Kłamać, odurzać się narkotykami. Wręcz błagałem. I co dostałem w zamian? Plastikowy woreczek z prochami. To miała być lojalność i szczerość? Nie chcę takiej szczerości. Próbowałem mu przecież pomóc. Nie chciał pomocy.
Na siedzeniu obok zadzwonił telefon. Harry. Odrzuciłem połączenie. Chwilę później zadzwonił znowu. I znowu. Katie. Kilka razy odzywał się dzwonek telefonu, a ja wciąż stałem na poboczu, wbijając paznokcie w miękką skórę na kierownicy. Papierosa.
Wszystko zostało tam, na wsi. Nie miałem przy sobie nic oprócz portfela i telefonu. A jak okiem sięgnąć, stacji benzynowej nigdzie nie było. Przeszukałem wszystkie schowki, kieszonki i półeczki w samochodzie i znalazłem nadłamanego, ostatniego papierosa w paczce. Wysiadłem z auta i natychmiast zrobiło mi się zimno. Dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że nie mam kurtki. Dziwiłem się sam sobie, że w tej całej wściekłości nie zapomniałem o butach. Zapaliłem papierosa i ze łzami w oczach zaciągnąłem się dymem. Miałem dość wszystkiego.
Kiedy zaparkowałem auto pod domem, zmierzchało. Zastanawiałem się, gdzie podziało się pół dnia. Przecież z domku Harrego do Londynu jechało się półtorej godziny. Gdzie, w takim razie, podziała się reszta dnia? Nie potrafiłem odpowiedzieć sobie na to pytanie.
Złość minęła. Na jej miejscu pojawił się potężny, gryzący żal. Wysiadłem z samochodu i powoli powlokłem się po schodach. Otworzyłem drzwi i wtedy wszystko we mnie pękło. Zachłysnąłem się łzami, usiadłem na kanapie i pozwoliłem całej goryczy po prostu wypłynąć wraz ze słonymi kroplami, obficie kapiącymi z oczu. Nigdy nie wstydziłem się łez, tym razem też nie zamierzałem. To wszystko przerastało moje siły, było ponad moje możliwości.
Niall... Był gdzieś daleko, z Harrym i Katie, którzy pewnie już przesłuchali go z dziesięć razy. Nie martwiłem się o niego, bo wiedziałem, że moi przyjaciele nie pozwolą na to, żeby włos spadł mu z głowy. To jedyne mnie cieszyło. Cała reszta przykrywała moją świadomość grubą warstwą czarnych chmur.
Ciężko było mi podnieść się z kanapy. Mętnym wzrokiem spojrzałem na barek, zastawiony butelkami z whisky, winem, wódkami i nalewkami. Skrzywiłem się na myśl o tym, żeby się upić. Pierwszy raz nie chciało mi się zalewać smutków. Z jednej strony to dobrze, bo utwierdziłem się w przekonaniu, że nie jestem alkoholikiem.
Zrobiłem sobie wielki kubek żurawinowej herbaty. Siedząc na kanapie, wpatrywałem się w stojące na komodzie zdjęcie. Było chyba jednym z moich ulubionych. Zrobiła je Katie. Stałem na kamienistej plaży w Szkocji, a na moich plecach wisiał Niall z szerokim, szczerym uśmiechem. Teraz ten uśmiech wydał mi się fałszywy, kłamliwy i obcy. Spuściłem wzrok i z zaciętością wpatrywałem się w zawartość mojego kubka.
Rozległ się dzwonek telefonu, po raz kolejny w ciągu ostatnich dwudziestu minut.
- No? - spytałem zachrypniętym głosem, odbierając połączenie od Katie.
- Słuchaj... Co się stało? Niall siedzi w pokoju i ryczy, nic nie chce powiedzieć i ogólna kicha. Ty pojechałeś precz, nawet nic nie mówiąc... Co tu jest grane, Alan?
Och, czyli jednak nie powiedział im ani słowa? Sprytne. Cały trud tłumaczenia jego zachowania spadał więc na mnie. Świetnie.
- Znowu ćpa. To się stało. Pozamiatał sobie, mam tego już dość, rozumiesz?
Katie po drugiej stronie słuchawki ze świstem wciągnęła powietrze, a zmaltretowany głośnik mojego telefonu dodatkowo to zniekształcił. Zabrzmiała jak dychawiczny odkurzacz.
- Serio mówisz?
- No raczej nie żartowałbym z takich rzeczy, zwariowałaś? - oburzyłem się, oblewając się herbatą – Psia krew, znowu...
- Co!? - zaskrzeczała Katie, najwyraźniej zaskoczona moją nagłą zmianą humoru.
- Nic, herbatę wylałem... W każdym razie. Nic mu nie jest?
- Czyli jednak... - mruknęła dziewczyna – Nie wiem, nie wychodzi z pokoju. Znaczy, Harry do niego poszedł, już z godzinę z nim rozmawia. Ja nie podsłuchuję, bo nie wolno, ale chyba wszystko w porządku. W innym wypadku by mi powiedział. Więc raczej nie, nic mu nie jest.
- Tyle dobrego... Zresztą, mam to gdzieś. Jestem w domu, Kat. Po świętach, jak znajdziesz chwilę, wpadnij do mnie, dobra? Bo ja nie wiem co mam robić...
- Jasne, na pewno się pojawię... O, czekaj, idą. Zadzwonię potem!
W słuchawce rozległo się elektroniczne pikanie i rozmowa została przerwana. Po chwili Katie zadzwoniła znowu, ze smutkiem informując mnie, że blondyn chce wrócić do Stanów. Przez chwilę miałem to gdzieś, ale bardzo szybko mi to przeszło. Nawet się zdenerwowałem.
- Jak to?
- No powiedział, że skoro go nie chcesz, to on nie ma po co tutaj zostać. Jedzie do domu.
- Nie! - wyrwało mi się. Zdziwiłem się aż swoją reakcją.
- On to słyszał... Wrzeszczysz, jakby cie ktoś ze skóry obdzierał. Prosi cie, żebyś tu przyjechał... Wrócił do niego. Bo on naprawdę stąd ucieknie, Alan... I potem już nie będzie powrotu. Pogadam z nim, ale przyjedź tu. Wydaje mi się, że to ostatnia taka szansa...
Zamyśliłem się.
- Kiedy?
- Dzisiaj jedziemy na jakąś świąteczną imprezę, Harrego znajomi robią. Przyjedź jutro. Jeśli dasz radę...
- Będę.
Rozmowa znów została zakończona, a ja wpatrywałem się w gasnący telefon z nieukrywanym skołowaniem. Co to ma być, do cholery? To on przegiął, a teraz stawia mi jakieś ultimatum? Bezczelny gnojek, no bez przesady. Wściekłem się ponownie. Rzucając pod jego adresem najdziwniejsze inwektywy, wlazłem pod prysznic. A potem od razu poszedłem spać.
Otworzyłem oczy, bo dzwoniący w środku nocy telefon nie był zjawiskiem przyjemnym. Piekląc się i wiercąc, pomacałem na oślep nocną szafkę. Wyczułem wibrujące urządzenie Zapuchniętymi od złych snów oczyma nie byłem nawet w stanie spojrzeć na ekran. Przesunąłem palcem po świecącym oślepiającym blaskiem wyświetlaczu i przyłożyłem telefon do ucha.
- Halo?- burknąłem, zaspany do granic możliwości. Podejrzewam, że ten ktoś, kto właśnie do mnie dzwonił, nie zrozumiał nawet, co powiedziałem.
- Alan...?
Nagle poczułem się totalnie rozbudzony. Po drugiej stronie słuchawki rozległ się zachrypnięty głos Nialla. Brzmiał tak, jakby coś się stało. Zaniepokoiłem się, mimo tego, że byłem na niego wściekły.
- Co jest? - spytałem ostrożnie.
- Alan... Przyjedź po mnie. Błagam. Ja już sobie nie radzę, po prostu sobie nie daję rady... Zaćpam się. Przysięgam, zaćpam się i następnym razem spotkamy się na moim pogrzebie. Zabierz mnie stąd, proszę. Tylko o to cie proszę. Zabierz mnie. Potem dam ci spokój...
Zdziwiłem się.
- O czym ty mówisz? Jakie zaćpasz? Gdzie ty jesteś?!
- Siedzę u Harrego. Oni pojechali na jakąś imprezę. Przyjedziesz..?
Oczywiście, że chciałem pojechać. Nie, wróć. Nie chciałem, czułem, że muszę.
- Jasne, zaraz wyjeżdżam. Nie zrób nic głupiego, będę najszybciej jak potrafię...
Zanim zlazłem z łóżka, próbowałem poukładać sobie wszystko po kolei. Najpierw Niall mówi mi, że nie ćpa. Potem się okazuje, że owszem, bierze prochy i to dość często. Teraz mówi, że chce się zaćpać. Które z tych stwierdzeń nie było kłamstwem? Jeśli teraz też kłamie? Mimo wszystko nie potrafiłem zignorować tego telefonu. Zlazłem z łóżka, ubrałem się najszybciej jak umiałem i trzaskając drzwiami, zbiegłem do samochodu. Zawróciłem, bo oczywiście zapomniałem kluczyków do auta. Kiedy w końcu zabrałem wszystko, co mi było potrzebne, wskoczyłem do wozu i trzęsącymi się rękoma wepchnąłem klucze do stacyjki. Silnik zabulgotał, komputer pokładowy zaczął piszczeć coś o niskim poziomie paliwa. Wyjechałem z parkingu i wycelowałem pomarańczową maskę range rovera w stronę domu Harrego. Tam gdzieś czekał na mnie Niall.
To było zastanawiające. Kilkadziesiąt minut temu byłem na niego wściekły, miałem go gdzieś, nie chciałem go znać. Teraz miejsce tych wszystkich negatywów zajął strach. Kiedyś nauczyłem się, że takich próśb i znaków nie można lekceważyć. Wiedziałem, że jeśli puści się takie zachowanie mimo uszu, można naprawdę wiele stracić. Raz już straciłem Nialla, nie chciałem po raz kolejny, mimo że wcześniej sam to powiedziałem. Że to koniec. Jednak istnieje spora różnica między zakończeniem związku a śmiercią. A tej różnicy nie chciałem poznawać, zwłaszcza po tym, jak nacierpiałem się po rozstaniu z blondynem.
W połowie drogi zaczął sypać gęsty,
lepiący śnieg. Wycieraczki z trudem nadążały z odgarnianiem
białego puchu z przedniej szyby. Porządny, terenowy samochód
niestrudzenie pruł na przód, za nic mając zaspy, które powoli
tworzyły się już na drodze i w pobliskich rowach. Wcisnąłem gaz
mocniej, a masywne opony głębiej wryły się w śniegowe błoto.
Informacja o niskim poziomie paliwa wciąż waliła po oczach, ale
auto posłusznie jechało naprzód.
Znajomy dźwięk opon na żwirowym podjeździe. Trzask zamykanych, samochodowych drzwi. Tupot ciężkich butów na brukowanej, odśnieżonej alejce prowadzącej do wejściowych drzwi.
Szarpnąłem za klamkę. No tak, zamknięte. Załomotałem w drewniane, ciemne drzwi. Cisza.
Nie spodobało mi się to milczenie. Uderzyłem zamkniętą pięścią jeszcze kilka razy, drepcząc w miejscu i marznąc. W końcu usłyszałem coś, na co czekałem przez kilka ostatnich minut. Cichy chrobot klucza w zamku. Rozczarowałem się. Zamiast roześmianej, wesołej twarzy Nialla ujrzałem w drzwiach strapione oblicze Harry'ego. Zaniepokoiłem się jeszcze bardziej. Taki wyraz twarzy w połączeniu z Harry'm nie pasował mi zupełnie. Przeważnie widziałem szeroki, szczery uśmiech, ukazujący zabawne dołeczki w policzkach. Teraz widziałem niepokój i coś, co pasowało mi do poczucia winy. Nie wiedziałem, o co chodzi, ale niepokój o to, co dzieje się z Niallem zaprzątał mnie do reszty i chwilowo miałem w nosie to, co przeżywa Harry.
- Gdzie on jest? - zapytałem, zdejmując oprószoną śniegiem kurtkę i wieszając ją na przykręconym do ściany wieszaku. Harry zamknął za mną drzwi.
- Siedzi w małej sypialni... Od dwóch dni nie wyszedł. Nic nie jadł. Ja nie wiem, co się z nim dzieje... Nawet Katie nie potrafi do niego dotrzeć, rozumiesz? Nawet ona. Błagam cie, zrób coś z nim...
Nic nie mówiąc, skierowałem się w stronę sypialni, którą kiedyś zajmowałem z blondynem. Załomotałem pięścią w kolejne drzwi i nie czekając na odpowiedź, nacisnąłem klamkę. Zamknąłem za sobą drzwi i ze zdziwieniem stwierdziłem, że w pokoju panuje totalny bałagan. Z otwartej walizki wysypywały się ubrania, w kącie leżały zwinięte w nieładzie kable. W środku tego chaosu, na łóżku siedział Niall, odwrócony do mnie plecami. Luźna koszulka, którą nasunął sobie na kolana, ciasno opinała się na jego plecach, ukazując regularny wzór jego kręgosłupa.
Chłopak wpatrywał się w okno. Nie zareagował na to, że pojawiłem się w pokoju. Nawet się nie poruszył. Zauważyłem tylko – a może mi się zdawało, że odetchnął głęboko.
Podszedłem bliżej. Zrzuciłem z łóżka zmiętą w kulkę bluzę i usiadłem na brzegu materaca. Wbiłem wzrok w zawaloną ubraniami podłogę i milczałem. Milczenie przeciągało się w niekończące się minuty. W końcu straciłem cierpliwość.
- Trzymasz się? - zapytałem cicho.
Niall zdjął koszulkę z kolan i powoli odwrócił się w moją stronę. Z przerażeniem stwierdziłem, że jego oczy są nieobecne i spuchnięte. Nie spodobało mi się to wybitnie.
- Co się dzieje? Jak ty wyglądasz... Co ci jest, chłopaku?!
Blondyn nabrał powietrza i spojrzał gdzieś w kąt pokoju.
- Znowu? - dopytywałem.
Chłopak pokiwał głową.
- Jezu. Przecież mi coś obiecałeś. Dość dawno w sumie... Że to koniec. Jak ja mam ci pomóc, skoro ty wciąż się w to pchasz? Nie możesz przestać brać, wciąż biorąc. Nie dociera to do ciebie? I po co właściwie? Co się takiego dzieje, że nie możesz sobie odmówić tego gówna?
Niall podniósł spuchnięte oczy i wlepił we mnie wzrok.
- Wiesz... - wychrypiał – Nie potrafię powiedzieć, po co. Może się uzależniłem? Pogódź się z tym... Jestem ćpunem. I nic tego już nie zmieni...
Najeżyłem się przeraźliwie.
- Posłuchaj mnie uważnie i nawet mi nie przerywaj. Ja już cie nie będę straszył, że cie zostawię, jak jeszcze raz spróbujesz zaćpać. Powiedz mi tylko jedno. Skąd, do cholery, ty bierzesz te dragi...?! Sam hodujesz?! Zresztą, to nie ważne... - urwałem, szukając w myślach odpowiednich słów – Ja już nie mam do ciebie siły...
- To mnie zostaw.
Nawet nie próbowałem ukrywać zdziwienia. Wytrzeszczyłem oczy i poczułem, jak grunt ucieka mi spod nóg. Miałem nadzieję na to, że wezmę go w pewien sposób na litość. Niestety, sytuacja totalnie się odwróciła i z myśliwego stałem się ofiarą. To on próbował.
- Słucham? - zapytałem, bo nie do końca byłem pewny, czy dobrze usłyszałem.
- Skoro nie masz do mnie siły, zostaw mnie... - odparł chłopak, odwracając się w stronę okna. Ton jego głosu był wyjątkowo suchy. Brakowało iskry, a wybuchłby pożar. Obleciał mnie strach. Strach przed kolejnym zawodem, kolejną stratą.
Nie potrafiłem odpowiedzieć. Podniosłem się z łóżka i powoli podszedłem do drzwi, spoglądając przez ramię. Niall nie odwrócił się. Prychnął pogardliwie i nieprzerwanie wpatrywał się w okno. Czując potężną pustkę, nacisnąłem klamkę i zamknąłem za sobą drzwi...
Znajomy dźwięk opon na żwirowym podjeździe. Trzask zamykanych, samochodowych drzwi. Tupot ciężkich butów na brukowanej, odśnieżonej alejce prowadzącej do wejściowych drzwi.
Szarpnąłem za klamkę. No tak, zamknięte. Załomotałem w drewniane, ciemne drzwi. Cisza.
Nie spodobało mi się to milczenie. Uderzyłem zamkniętą pięścią jeszcze kilka razy, drepcząc w miejscu i marznąc. W końcu usłyszałem coś, na co czekałem przez kilka ostatnich minut. Cichy chrobot klucza w zamku. Rozczarowałem się. Zamiast roześmianej, wesołej twarzy Nialla ujrzałem w drzwiach strapione oblicze Harry'ego. Zaniepokoiłem się jeszcze bardziej. Taki wyraz twarzy w połączeniu z Harry'm nie pasował mi zupełnie. Przeważnie widziałem szeroki, szczery uśmiech, ukazujący zabawne dołeczki w policzkach. Teraz widziałem niepokój i coś, co pasowało mi do poczucia winy. Nie wiedziałem, o co chodzi, ale niepokój o to, co dzieje się z Niallem zaprzątał mnie do reszty i chwilowo miałem w nosie to, co przeżywa Harry.
- Gdzie on jest? - zapytałem, zdejmując oprószoną śniegiem kurtkę i wieszając ją na przykręconym do ściany wieszaku. Harry zamknął za mną drzwi.
- Siedzi w małej sypialni... Od dwóch dni nie wyszedł. Nic nie jadł. Ja nie wiem, co się z nim dzieje... Nawet Katie nie potrafi do niego dotrzeć, rozumiesz? Nawet ona. Błagam cie, zrób coś z nim...
Nic nie mówiąc, skierowałem się w stronę sypialni, którą kiedyś zajmowałem z blondynem. Załomotałem pięścią w kolejne drzwi i nie czekając na odpowiedź, nacisnąłem klamkę. Zamknąłem za sobą drzwi i ze zdziwieniem stwierdziłem, że w pokoju panuje totalny bałagan. Z otwartej walizki wysypywały się ubrania, w kącie leżały zwinięte w nieładzie kable. W środku tego chaosu, na łóżku siedział Niall, odwrócony do mnie plecami. Luźna koszulka, którą nasunął sobie na kolana, ciasno opinała się na jego plecach, ukazując regularny wzór jego kręgosłupa.
Chłopak wpatrywał się w okno. Nie zareagował na to, że pojawiłem się w pokoju. Nawet się nie poruszył. Zauważyłem tylko – a może mi się zdawało, że odetchnął głęboko.
Podszedłem bliżej. Zrzuciłem z łóżka zmiętą w kulkę bluzę i usiadłem na brzegu materaca. Wbiłem wzrok w zawaloną ubraniami podłogę i milczałem. Milczenie przeciągało się w niekończące się minuty. W końcu straciłem cierpliwość.
- Trzymasz się? - zapytałem cicho.
Niall zdjął koszulkę z kolan i powoli odwrócił się w moją stronę. Z przerażeniem stwierdziłem, że jego oczy są nieobecne i spuchnięte. Nie spodobało mi się to wybitnie.
- Co się dzieje? Jak ty wyglądasz... Co ci jest, chłopaku?!
Blondyn nabrał powietrza i spojrzał gdzieś w kąt pokoju.
- Znowu? - dopytywałem.
Chłopak pokiwał głową.
- Jezu. Przecież mi coś obiecałeś. Dość dawno w sumie... Że to koniec. Jak ja mam ci pomóc, skoro ty wciąż się w to pchasz? Nie możesz przestać brać, wciąż biorąc. Nie dociera to do ciebie? I po co właściwie? Co się takiego dzieje, że nie możesz sobie odmówić tego gówna?
Niall podniósł spuchnięte oczy i wlepił we mnie wzrok.
- Wiesz... - wychrypiał – Nie potrafię powiedzieć, po co. Może się uzależniłem? Pogódź się z tym... Jestem ćpunem. I nic tego już nie zmieni...
Najeżyłem się przeraźliwie.
- Posłuchaj mnie uważnie i nawet mi nie przerywaj. Ja już cie nie będę straszył, że cie zostawię, jak jeszcze raz spróbujesz zaćpać. Powiedz mi tylko jedno. Skąd, do cholery, ty bierzesz te dragi...?! Sam hodujesz?! Zresztą, to nie ważne... - urwałem, szukając w myślach odpowiednich słów – Ja już nie mam do ciebie siły...
- To mnie zostaw.
Nawet nie próbowałem ukrywać zdziwienia. Wytrzeszczyłem oczy i poczułem, jak grunt ucieka mi spod nóg. Miałem nadzieję na to, że wezmę go w pewien sposób na litość. Niestety, sytuacja totalnie się odwróciła i z myśliwego stałem się ofiarą. To on próbował.
- Słucham? - zapytałem, bo nie do końca byłem pewny, czy dobrze usłyszałem.
- Skoro nie masz do mnie siły, zostaw mnie... - odparł chłopak, odwracając się w stronę okna. Ton jego głosu był wyjątkowo suchy. Brakowało iskry, a wybuchłby pożar. Obleciał mnie strach. Strach przed kolejnym zawodem, kolejną stratą.
Nie potrafiłem odpowiedzieć. Podniosłem się z łóżka i powoli podszedłem do drzwi, spoglądając przez ramię. Niall nie odwrócił się. Prychnął pogardliwie i nieprzerwanie wpatrywał się w okno. Czując potężną pustkę, nacisnąłem klamkę i zamknąłem za sobą drzwi...
CDN.
Żeś sie rozpisał. Co do wstępu; chciałam tylko powiedzieć że może nie wiedzą o tobie, ale interesują sie tobą jako całokształtem.. Jestes jednym z fanów. Myślą o tobie jak o fanie. Jesteś nie tylko ważny dla nich ale i dla nas. Jesteś naszą "rodziną" jeśli moge tak to nazwać. Od tego co napisałeś ostatnio zaczęłam myśleć czy to jest rzeczywiście rodzina.. Przyjaciółka mi ostatnio powiedział "Może lepiej być normalną fanką niż Directionerką" Myślałam o tym próbowałam przestać być Directioner.. Ale nie da sie. Jak sie coś zaczęło to sie to kończy. Chce być na zawsze z chłopcami i nawet jak sie rozstaną będę wierzyła że kiedyś znowu razem zaśpiewają. I każdy może myśleć że jestem jakąs słit 12 latką która loffcia One Direction przez to że są słodcy ładni a nie ze względu na ich głosu za to że są prawdziwi i chociaż ich nie znam kocham ich. Niech sobie myślą. Ale ja bede wiedziała swoje i to jest najważniejsze. To że ma sie obcych chujów za przeproszeniem zdanie w dupie. Dziękuje ;) A co do opowiadania to zajebiste C;
OdpowiedzUsuńmój boże...najdłuzszy one-shot jaki widziałam...No, ale wyszedł ci wspaniale. Wspaniałe dialogi, opisy, świetnie wykreowane postacie. Baaardzo przyjemnie się to czytało. Masz niesamowity talent, ale to chyba wiesz:) Coś czuje, że Niall przedawkuje w tym opowiadaniu i boje się tego troche. Nie moge się doczekać dalszego ciągu tej historii!
OdpowiedzUsuńPS.jak dobrze, że wróciłeś!dodaj coś, raz na jakiś czas, ale dodaj. Potrzebujemy cię. nawet nie wiesz jaką siłę masz w polskiej rodzinie direction. Kilkoma słowami potrafisz doprowadzić do ładu ogłupiałe nastolatki i za to należy ci się ogromny szacun :)